Galeon Vasa. Szwedzki okręt, który miał zniszczyć polską flotę
Gdyby budowano go dzisiaj, byłby potężniejszy od amerykańskich lotniskowców. Największy galeon swoich czasów, pływająca potęga i wizytówka szwedzkiego króla był arcydziełem sztuki szkutniczej. Był też bezużytecznym bublem. Dowiódł tego podczas pierwszego i ostatniego rejsu.
09.01.2021 | aktual.: 08.03.2022 14:23
- Wasza królewska mość jest głupcem! – to zapewne najłagodniejsze słowa, jakie cisnęły się na usta Henrika Hybertssona. Ten holenderski konstruktor statków byłe jednak zarówno utalentowany, jak i rozsądny, więc uwagi co do królewskiego intelektu zachowywał dla siebie.
Choć Hybertsson milczał, miał powody do irytacji. Na jego oczach arcydzieło sztuki szkutniczej, które zaprojektował z pasją, znawstwem i talentem, stawało się własną karykaturą.
Okręt na miarę króla
Szwedzki król, nazywany Lwem Północy Gustaw Adolf, zamówił okręt, jakiego Bałtyk jeszcze nie widział. Galeon był większy i potężniejszy od wszystkiego, co pływało po pobliskich wodach. Nic dziwnego – konflikt z potężną wówczas Polską był dla ambitnego króla przepustką do budowy północnego imperium i opanowania wybrzeży Bałtyku.
Potrzebna była broń, która zmiecie z powierzchni morza polską flotę. Umożliwi blokowanie portów, wymuszanie ceł i samym swoim istnieniem sprawi, że wrogie okręty nie będą w stanie podjąć równorzędnej walki.
Więcej armat!
Henrik Hybertsson, budowniczy, a zarazem syn budowniczego okrętów, taką broń zaprojektował. Zgodnie ze sztuką nakreślił pękaty kadłub i solidne burty, kryjące pokład ze stanowiskami potężnej artylerii.
Ale królowi było mało. Chciał nie tylko skutecznej broni. Planował, by nowy galeon był pływającą wizytówką swojego władcy. Nie tylko potężną, ale i olśniewającą, budzącą respekt samą sylwetką.
Zażądał od projektanta zmian. I domagał się, by nowy okręt uzbroić w 72 24-funtowe, ciężkie armaty, strzelające około 12-kilogramowymi kulami. Król każe, projektant musi. Zgodnie z poleceniem króla, galeon zyskał jeszcze jeden pokład. Podniesiono burty, a na górnym pokładzie zmieściło się dodatkowe uzbrojenie.
Szkutnicze arcydzieło
Galeon Vasa – od królewskiej dynastii Wazów – prezentował się wspaniale. Był to jeden z największych, o ile nie największy okręt wojenny swoich czasów. Większych nie zbudowali ani Anglicy, ani Holendrzy, ani nawet Japończycy, którzy nieco wcześniej zadziwili świat wodując 55-metrowy galeon Date Maru.
Szwedzki okręt miał 69 metrów długości i 11 szerokości. Wysokość od stępki do szczytu największego z masztów sięgała 52 metrów. Same burty okrętu wznosiły się wyżej, niż sięgał maszt najsłynniejszego polskiego okrętu tamtych czasów, galeonu Wodnik. Vasa wypierał ponad 1200 ton (Wodnik około 200), a powierzchnia żagli sięgała 1275 metrów.
Polacy w latrynach
Kolos? To mało powiedziane. Olśniewający kolos! Vasę zbudowano bowiem nie tylko z najlepszego drewna, ale ozdobiono tak, że przypominał – według dzisiejszych standardów – bożonarodzeniowy jarmark. Okręt pełen był zdobień, rzeźb, ornamentów. Nawet pod latrynami umieszczono rzeźby – polskich szlachciców, kryjących się ze strachu pod stołami.
Najważniejszym atutem Vasy było jednak uzbrojenie. Zgodnie z poleceniem króla okręt był artyleryjską potęgą. Choć nie udało się w pełni wypełnić królewskiego rozkazu, Vasa miał na pokładach 48 dział 24-funtowych i liczne działa innych wagomiarów. Szacunkowa salwa burtowa, a więc oddawana przez działa z jednej strony okrętu, mogła ważyć nawet około 270 kg.
Jaka piękna katastrofa
10 sierpnia 1628 roku Vasa wyruszył z portu w Sztokholmie w pierwszy, próbny rejs, obserwowany z brzegu przez tłumy mieszczan. Dowodzony przez kapitana Sofringa Hanssona okręt odcumował, oddał salwę honorową i zaczął niespiesznie podążać w stronę wyjścia z portu.
Gdy tylko wypłynął za osłaniające go od wiatru skały, boczny podmuch przechylił go, a przez otwarte furty artyleryjskie wdarła się woda. Pływający kolos, potęga i duma szwedzkiego króla, zdołał przebyć około 1300 metrów. Zatonął zanim w ogóle zdołał rozpędzić się podczas pierwszego rejsu.
Pływający bubel
Bo – z czego wielu współczesnych doskonale zdawało sobie sprawę – Vasa był ledwo pływającym bublem. O tym, że do niczego się nie nadaje, wiedział dobrze dowódca floty, admirał Klas Fleming. Wcześniej, na jego oczach, aby pokazać stateczność okrętu, grupa marynarzy biegała z jednej burty na drugą, próbując go rozbujać.
Test przerwano po trzecim takim przebiegu – nie miał sensu. Zanim marynarze zdążyli się zmęczyć bieganiem, Vasa przechylał się tak bardzo, że groziło mu zatonięcie w porcie. Mimo tego admirał Fleming wydał zgodę na próbny rejs.
Miało być tak pięknie
Okręt był imponujący. Miał wysokie burty i dwa pokłady artyleryjskie. Oznaczało to, że miał też wysoko położony środek ciężkości, a zarazem niewielki balast. Trudno dociekać, czy była to wada wynikająca z błędu projektanta (i jego następców, bo Henrik Hybertsson zmarł przed zakończeniem budowy), konieczności wypełnienia zaleceń króla czy może – jak sugerowali wówczas Szwedzi – efekt sabotażu polskich agentów, którzy podmienili plany.
Jest jednak faktem, że Vasa był niestateczny. Zbyt wysoki, źle wyważony, zanadto obciążony potężną, wyniesioną za wysoko artylerią. Jako jeden z pierwszych okrętów z dwoma pokładami artyleryjskimi cierpiał na typowe dla nowatorskiej broni przypadłości, "choroby wieku dziecięcego". Był imponującym, bezużytecznym kolosem, dla którego szczytem możliwości był postój w spokojnym porcie.
Vasa mógł być superbronią. Okręt miał potencjał, by zmienić reguły gry – jeśli nie na morzach w ogóle, to na samym Bałtyku z pewnością. Nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałaby mapa XVII-wiecznej Europy, gdyby Szwedzi wprowadzili do walki swoją machinę zagłady. Niewykluczone, że losy państw nad Bałtykiem potoczyłyby się nieco inaczej.
Największa atrakcja Szwecji
24 kwietnia 1961 roku Szwedzi wydobyli okręt. Zachował się w doskonałym stanie, co było wypadkową zarówno jakości użytych do budowy materiałów, jak i warunków panujących w miejscu, gdzie przez ponad trzy wieki spoczywał pod wodą.
Dla pieczołowicie odrestaurowanego okrętu zbudowano specjalny gmach – Muzeum Vasa. Można tam podziwiać zarówno oryginalny, XVII-wieczny galeon (szacuje się, że Vasa jest oryginalny w imponujących 95-proc.!), jak i bogatą wystawę, poświęconą okrętowi i wszystkiemu, co z nim związane.
Muzeum Vasa jest dziś najchętniej odwiedzaną atrakcją turystyczną Szwecji. Całkiem nieźle jak na coś, co zaczęło się od kompromitującej katastrofy, o spowodowanie której oskarżano Polaków.