Jak stworzyć państwo? Deklaracja niepodległości to o wiele za mało

Masz dość otaczającej nas rzeczywistości? Chcesz prawdziwej zmiany? Zamiast narzekać, załóż własne państwo. Kilku śmiałkom już się to udało. Prawie.

Jak założyć własne państwo?
Jak założyć własne państwo?
Źródło zdjęć: © Pixabay, Lic. CC0
Łukasz Michalik

07.02.2019 | aktual.: 09.03.2022 09:08

Emily Heaton miała 8 lat, gdy jej tato postanowił spełnić marzenie córki i uczynić ją królewną. Problem w tym, że królewna to córka króla, a Jeremiah Heaton był zwykłym obywatelem Stanów Zjednoczonych, czyli republiki konstytucyjnej. To marny punkt wyjścia w walce o koronę - o ile nie mieszkamy w monarchii, a w naszych żyłach nie płynie błękitna krew, jedyną opcją pozostaje małżeństwo z następczynią tronu. Jeremiah miał jednak inny pomysł.

Zamiast koligacji z którymś z panujących rodów postanowił zdobyć koronę w starym stylu i założyć własne królestwo. W tym celu znalazł stosowny – formalnie bezpański – kawałek lądu w centrum Afryki, dzięki crowdfundingowi zorganizował wyprawę, i wbił w skalisty kawałek ziemi własną, wymyśloną na tę okoliczność, flagę. Tak powstało Królestwo Północnego Sudanu.

Jeremiah Heaton i flaga Królestwa Północnego Sudanu
Jeremiah Heaton i flaga Królestwa Północnego Sudanu© Indiegogo

Jak powstają państwa?

Jeśli nie mamy ochoty wyprawiać się na afrykańską pustynię, nic nie stoi na przeszkodzie, by uznać własną kuchnię i przedpokój za oddzielne państwo. Niestety, nasze przekonanie o suwerenności to za mało. Pierwszym problemem jest fakt, że – zgodnie z konstytucją – Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium, i z pewnością nie zrezygnuje z jurysdykcji nad kawałkiem naszego mieszkania.

Art. 5.Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium (...).Art. 26.Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic.

Załóżmy jednak optymistycznie, że naszą niepodległość ogłosiliśmy po kryjomu, urząd skarbowy o nas zapomniał, śmieci wywożą się same, a żaden dzielnicowy nie załomotał do drzwi secesjonisty - konspiratora.

Na pozór jest całkiem nieźle, bo spełniamy 3 z 4 kryteriów traktatu, podpisanego w 1933 roku w Montevideo, określających warunki istnienia państwa. Mamy kilka metrów kwadratowych terytorium, a do tego – wedle własnego przekonania - jesteśmy sami dla siebie suwerenną władzą, roztaczającą pieczę nad jedynym obywatelem. Niestety, brakuje nam jeszcze jednego: uznania przez inne podmioty prawa międzynarodowego, czyli zdolności do nawiązywania międzynarodowych relacji i prowadzenia polityki zagranicznej.

Artykuł 1. Państwo jako podmiot prawa międzynarodowego powinno mieć następujące elementy: stałą ludność, suwerenną władzę, określone terytorium (wielkość państwa nie wpływa na jego podmiotowość) oddzielone od innych granicą, zdolność wchodzenia w stosunki międzynarodowe.
Republika Kugelmugel
Republika Kugelmugel© Wikimedia Commons/MOs810, Lic. CC BYSA 4.0

Jednostronna deklaracja niepodległości nie ma znaczenia

To właśnie kryterium sprawia, że liczni na całym świecie entuzjaści, wolnościowcy czy zwykli wariaci, mogą sobie ogłaszać secesje i manifestować niepodległość, i nic z tego nie wynika. Dopóki ich aktywność sprowadza się do deklaracji i czegoś w rodzaju artystycznego happeningu, zdarza się, że władze tolerują tego typu wybryki obywateli, czego przykładem jest między innymi Republika Kugelmugel. Choć jej założyciel był skazany na kilka tygodni więzienia, "republika" od kilkudziesięciu lat istnieje i stanowi jedną z atrakcji turystycznych Wiednia.

W nieco poważniejszym ujęciu kryterium międzynarodowego uznania ma zastosowanie w przypadkach takich, jak wojna na wschodzie Ukrainy, gdzie "zielone ludziki" mogą sobie zakładać Doniecką Republikę Ludową, ale nikt nie uznaje ich za suwerenne państwo. Podobna sytuacja dotyczy Górskiego Karabachu czy Naddniestrza, które mogą najwyżej uznawać siebie nawzajem, tworząc kółko wzajemnej adoracji międzynarodowych wyrzutków.

Bardziej skomplikowany jest status państw, które zostały uznane tylko przez część społeczności międzynarodowej, jak Abchazja, Osetia Południowa czy Republika Chińska (Tajwan). Dla części świata to normalne kraje, z którymi utrzymuje się oficjalne, wzajemne relacje. Dla innych – samozwańcze twory niebędące podmiotem prawa międzynarodowego.

Nowoczesny i bogaty Tajwan jest uznawany za niezależny kraj przez nieliczne państwa
Nowoczesny i bogaty Tajwan jest uznawany za niezależny kraj przez nieliczne państwa© Pixabay, Lic. CC0

Państwo musi mieć terytorium

Załóżmy jednak, że jesteśmy ambitni i – na przekór całemu światu – zdecydowaliśmy się założyć własne państwo. Od czego zacząć?

Zgodnie z konstytutywną koncepcją państwowości, nie ma państwa bez terytorium. Problem polega na tym, że gdy spojrzymy na globus z politycznym podziałem świata, okaże się, że ziemskie lądy zostały już podzielone. Wszystko do kogoś należy, a jedynym wyjątkiem jest Antarktyda.

Niestety, nawet gdy już tam dopłyniemy, nie zagarniemy dla siebie kawałka pokrytego lodem terytorium. O to, by nikt tego nie zrobił dba społeczność międzynarodowa – sygnatariusze traktatu antarktycznego, regulującego zasady korzystania z tego kontynentu.

Artykuł IV. Dopóki Układ Antarktyczny posiada moc będzie tworzył jedyną podstawę prawną gwarantującą, że nie podjętą zostaną żadne działania potwierdzające, wspomagające lub zaprzeczające suwerenności terytorium Antarktydy.

Ziemia niczyja, czyli kawałek bezpańskiej pustyni

Poza Antarktydą istnieje jeszcze jeden wyjątek – Bir Tawil. To około 2000 kilometrów kwadratowych niczego na pograniczu Sudanu i Egiptu, których nikt nie chce. Oba teoretycznie zainteresowane państwa stwierdzają, że owszem, swoich granic będą bronić do ostatniego żołnierza, ale akurat ten kawałek ziemi w ich granicach nie leży, więc bronić go nie zamierzają. Śmiało – kto chce, może brać. Tylko nikt się do tego nie pali.

No, prawie nikt - właśnie z tego wyjątku skorzystał wspomniany na początku ojciec roku, Jeremiah Heaton, który bardzo chciał, by jego córka była królewną.

Sealandia - mikropaństwo na platformie przeciwlotniczej
Sealandia - mikropaństwo na platformie przeciwlotniczej© WP Turystyka/flickr.com Ryan Lackey, Lic. CC BY 3.0

Jak założyć własne państwo?

Jest jeszcze jedna opcja – poszukać czegoś wystającego ponad powierzchnię wody poza strefą wód terytorialnych. Z tej właśnie możliwości skorzystał w 1967 roku były major brytyjskiego wojska, Patrick Bates, który postanowił osiedlić się na jednej z wystających nad wodę platform. Wielka Brytania zbudowała je podczas drugiej wojny światowej jako wysunięte posterunki radarowe i przeciwlotnicze. Po wojnie z platform zdemontowano uzbrojenie i wartościowe wyposażenie, i… pozostawiono własnemu losowi.

Bezpańską platformę o wymiarach 40 × 140 metrów zajął Patrick Bates, który przeniósł tam piracką stację radiową i proklamował niezależnie księstwo. Gdy niedługo potem brytyjscy technicy przypłynęli, by serwisować pobliską boję nawigacyjną, syn Batesa zaczął strzelać w powietrze, usiłując ich odpędzić z obszaru "wód terytorialnych". A ponieważ ojciec – samozwańczy władca Sealandii – przebywał w tym czasie na Wyspach, został pojmany i postawiony przed angielskim sądem.

Jurysdykcja nad Sealandią

Ten orzekł, że do incydentu doszło poza (wówczas, bo granica później się zmieniła) obszarem brytyjskiej jurysdykcji, więc Wielkiej Brytanii nic do tego, kto i po co siedzi sobie na jakiejś platformie pośrodku morza. "Książę" powrócił na Sealandię, przetrwał próbę przewrotu pałacowego, zaczął wydawać własne paszporty, walutę i kolekcjonerskie znaczki pocztowe, a po latach użyczył miejsca dla serwerów, przechowujących dane i usługi niechętnie widziane w innych krajach. I w zasadzie Sealandia mogłaby być niepodległym państwem, gdyby tylko...

No właśnie, gdyby miała choć kawałek lądowego terytorium (platforma jest traktowana podobnie, jak statek) i jakikolwiek rząd zechciał ją za takie uznać. Problem w tym, że nie uznaje. Dotyczy to zarówno platformy, jak i popularnej koncepcji, by na statku pływającym gdzieś po wodach międzynarodowych zbudować od podstaw wolnościowe społeczeństwo. Przez lata lansował ją m.in. miliarder Peter Thiel, który z czasem porzucił jednak koncepcję statku na rzecz sztucznej wyspy. Niezależnie od szczegółów technicznych, pasażerów – obywateli zapewne by nie zabrakło. Międzynarodowego uznania, prawdopodobnie, owszem.

Jedna z wizji sztucznej wyspy dla społeczności Petera Thiela
Jedna z wizji sztucznej wyspy dla społeczności Petera Thiela© The Seasteading Institute

Zbudujmy sobie wyspę!

Jeśli w naszej okolicy nie ma starych platform przeciwlotniczych – a prawdopodobnie nie ma – mamy teoretycznie jeszcze jedną możliwość: zbudować własną wyspę. Rządy korzystają z tej możliwości chętnie i – w miarę dostępnych środków – często. Wystarczy wspomnieć praktyki stosowane przez Dubaj, Japonię czy Holandię. Albo Chiny, które od kilku lat umacniają kontrolę nad Morzem Południowochińskim, budując sztuczne wyspy, na których umieszczana jest broń i różne instalacje wojskowe.

Co wolno rządom, tego nie wolno ambitnym obywatelom. Problem w tym, że nie możemy ot tak sobie popłynąć na jakąś płyciznę i wysypać do morza miliona ton piachu. Nawet jeśli założymy, że jesteśmy ekscentrycznym miliarderem i wynajęlismy flotyllę największych transportowców z piaskiem, pojawia się problem 200-milowej (ok. 370 km) wyłącznej strefy ekonomicznej, gdzie nie możemy go wysypać. Teoretycznie moglibyśmy zrobić to na wodach międzynarodowych (zgodnie z art. 86 konwencji o prawie morza), jednak głębokość wody liczona jest w ich przypadku w co najmniej setkach metrów. Do tego moglibyśmy zdenerwowac potencjalnych sąsiadów, którzy mogliby nam zrobić to, co (uznawana) Republika Tonga z (nieuznawaną) Republiką Minervy.

Ta druga powstała, gdy milioner Michael Oliver zasypał rafę koralową kilkoma barkami piasku, na którym zbudował pośrodku morza wieżę i maszt flagowy. Miał to być początek libertariańskiego raju. Koniec nadszedł wraz z wojskami Tonga, które najpierw zmusiły przybyszów do opuszczenia rafy, a później dopilnowały, by pozbawiona konserwacji hałda piasku została skutecznie rozmyta przez fale.

Z drugiej strony warto wspomnieć o udanej próbie wyrwania się dzięki sztucznej wyspie spod jurysdykcji lokalnego samorządu (ale nie własnego kraju!). Przed sylwestrową nocą kończącą 2017 rok, kilku obywateli Nowej Zelandii, niezadowolonych z wprowadzonego zakazu spożywania alkoholu w plenerze, skutecznie go obeszło. Na płytkiej wodzie usypali wysepkę, umieścili na niej ławkę i w najlepsze biesiadowali, korzystając z faktu, że lokalne przepisy nie dotyczyły wód przybrzeżnych.

Imprezowa wyspa wyjęta spod lokalnego prawa
Imprezowa wyspa wyjęta spod lokalnego prawa© Facebook

Projekcja siły, czyli realna kontrola nad terytorium

Cień szansy dla osób, szukających okazji do proklamowania niepodległości, niosą również zmiany klimatyczne. Na mapie Arktyki pojawiło się niedawno kilka nowych, małych wysepek, uprzednio ukrytych pod warstwą lodu, których przynależność państwowa nie jest na razie oczywista. Nowe terytoria powstają również za sprawą ruchów tektonicznych, aktywności wulkanów czy prądów morskich. Do kogo należą?

Roszczenia terytorialne wysuwane są zazwyczaj ostrożnie, czego dobrym przykładem jest los nowego kawałka ziemi, odsłoniętego przez przesunięcie linii brzegowej Morza Martwego – o jego przynależności debatują pokojowo Izrael i Jordania. Z drugiej strony warto pamiętać, że rozmowy i ustalenia owszem, są ważne, ale jurysdykcję nad nowymi terenami może sprawować ten, kto będzie w stanie zapewnić nad nimi faktyczny nadzór.

Właśnie z tego powodu Dania zorganizowała elitarną, arktyczną jednostkę Syriusz (Sladepatru-ljen Sirius). Jej członkowie uczestniczą w ekstremalnych, wielotygodnowych patrolach, objeżdżając psimi zaprzęgami północne pustkowia Grenlandii. Nikogo i niczego tam nie ma - robią to tylko po to, by pokazać, że państwo jest w stanie sprawować realną kontrolę nad swoimi najdalszymi rubieżami. Z tego samego powodu – wywołując międzynarodową dyskusję o przynależność spornych terytoriów – rosyjski okręt podwodny umieścił na arktycznym dnie flagę Rosji.

Patrol Syriusz
Patrol Syriusz© MilitaryLeak

Ucieczka z planety Ziemia

A co z pomysłem, by nowe państwo założyć poza Ziemią? Plany kolonizacji pobliskich planet wychodzą z fazy "fiction", kierując się coraz bliżej "science" i realnych, coraz bliższych realizacji planów. Jeśli jednak ktoś postanowi założyć nowe państwo na Marsie, czeka go srogie rozczarowanie. Również i ta kwestia została już dawno ustalona międzynarodowym porozumieniem, wykluczającym możliwość zawłaszczenia fragmentu przestrzeni kosmicznej i zgłaszania roszczeń dotyczących suwerenności.

Odpowiada za to Komitet Narodów Zjednoczonych ds. Pokojowego Wykorzystania Przestrzeni Kosmicznej (z ang. COPUOS), założony w 1959 r. Dzięki niemu przyjęto kilka traktatów, określających zasady panujące poza Ziemią, w tym coraz mocniej krytykowany "Układ normujący działalność państw na Księżycu i innych ciałach niebieskich". Ponieważ nie wszyscy mają świadomość, że takie regulacje istnieją, nie brakuje różnych hochsztaplerów, oferującym naiwnym klientom działki na Księżycu czy Marsie.

Nie wierz oszustom, sprzedającym działki na Księżycu
Nie wierz oszustom, sprzedającym działki na Księżycu© Pixabay, Lic. CC0

Istnieją, choć formalnie ich nie ma

Na marginesie zasad, regulujących relacje międzynarodowe, funkcjonuje jednak całkiem wiele samozwańczych państw. Część z nich ma wszystko – łącznie z setkami lat historii – by zostać uznane za pełnoprawny podmiot prawa międzynarodowego. Brakuje jedynie akceptacji ze strony innych krajów.

Przykładem jest choćby terytorium na pograniczu Turcji, Syrii, Iraku i Iranu, zamieszkiwane i w praktyce na części obszaru zarządzane przez Kurdów (w Iraku jest to region autonomiczny Kurdystan). Innym przykładem takiego państwa jest Somaliland, gdzie organizowane są nawet demokratyczne wybory i utrzymywane nieoficjalne kontakty międzynarodowe. Do państwowości brakuje jednak tych oficjalnych.

Micronations - każdy może stworzyć państwo

Nie brakuje również inicjatyw różnych ekscentryków, którzy ze zmiennym powodzeniem usiłują powoływać swoje mikropaństewka (micronation), często bez aspiracji do odgrywania roli podmiotu międzynarodowej polityki.

Przykładem jest choćby wspomniana wcześniej Sealandia, libertariański Liberland na pograniczu Serbii i Chorwacji, leżące we Włoszech księstwo Seborgii, które ze swojej samozwańczej niepodległości uczyniło atrakcję turystyczną, czy zajmująca cypel szwedzkiego wybrzeża Ladonia, słynna z drewnianych wież i wojny, wypowiedzianej Stanom Zjednoczonym, Szwecji i San Marino.

Mikropaństwo Ladonia
Mikropaństwo Ladonia© Ladonia.org

Odrębną grupę stanowią państwa wirtualne, którym nie przeszkadza brak terytorium, bo mieszczą się w cyberprzestrzeni. W praktyce – choć niejeden obywatel takiego "państwa" zatrzęsie się z oburzenia – zamiast do państwa, bliżej im do forów dyskusyjnych czy platform społecznościowych.

Warunek konieczny: międzynarodowe uznanie

Samozwańcza niepodległość, tak chętnie akcentowana przez sympatyków idei micronations, nie ma zatem praktycznego znaczenia. To nieistotne, że ktoś ogłosi niezależność swojego domu i ogrodu – przynajmniej do czasu, aż w ramach "niepodległości" nie zapłaci podatku od nieruchomości, o który z pewnością upomni się prawdziwe, uznawane państwo.

To trochę tak, jak w przypadku szaleńca, krzyczącego do wszystkich wokół, że jest Napoleonem – pokrzyczeć owszem, może. Ale gdy zacznie rzucać doniczkami w Niemców i Anglików, próbując zmienić losy bitwy pod Waterloo, prawdopodobnie szybko zostanie wyprowadzony z błędu.

Mimo tego próby tworzenia nowych państw wciąż trwają. I niekiedy – jak choćby w przypadku Sudanu Południowego – okazują się sukcesem. Jego warunkiem była jednak nie jednostronna deklaracja, ale negocjacje zwolenników niepodległości z sudańskim rządem. To dzięki wieloletnim rozmowom uzyskano akceptację dla utworzenia niezależnego państwa, uznanego następnie przez społeczność międzynarodową.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Gadżetomania
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.