Kolonizacja Marsa zagrożona, członkowie załogi obrazili się na siebie
Tak mogłyby brzmieć nagłówki gazet, gdyby sytuacja w pierwszej bazie na Marsie potoczyła się w ten sam sposób, jak w jej ziemskiej symulacji. Wygląda na to, że to nie maszyny, wadliwy sprzęt czy niewystarczająco zaawansowana technologia mogą zagrozić ambitnym projektom, lecz zwykła ludzka psychika.
22.02.2010 | aktual.: 11.03.2022 16:01
Tak mogłyby brzmieć nagłówki gazet, gdyby sytuacja w pierwszej bazie na Marsie potoczyła się w ten sam sposób, jak w jej ziemskiej symulacji. Wygląda na to, że to nie maszyny, wadliwy sprzęt czy niewystarczająco zaawansowana technologia mogą zagrozić ambitnym projektom, lecz zwykła ludzka psychika.
Mars Society to organizacja non profit, która powstała w celu "zdobycia kluczowej wiedzy potrzebnej do eksploracji Marsa". Jej głównym osiągnięciem jest otwarcie w 2001 roku na pustyni w Utah Mars Desert Research Station (MDRS), stacji badawczej imitującej warunki i problemy, z jakimi zetkną się ludzie, którzy na jakiś czas zamieszkają na Czerwonej Planecie. Projekt zakłada, że każda z biorących udział w eksperymencie ekip przebywa w kompleksie przez dwa tygodnie, dba o sprzęt, sprawdza jego funkcjonowanie i prowadzi badania.
Ostatnio do "marsjańskiej" bazy wprowadziła się grupa dowodzona przez Nancy Vermeulen. Czytając codzienne raporty można dojść do wniosku, że "kosmiczni pionierzy" pomylili badania naukowe z planem Big Brothera lub innego reality show. Część osób przybyła na miejsce eksperymentu bez przygotowania, nie kłopocząc się przyswojeniem instrukcji, które otrzymali od wspomnianej organizacji z odpowiednim wyprzedzeniem. Większość miała problemy z dyscypliną, podporządkowaniem się przełożonym, dbaniem o bezpieczeństwo swoje i sprzętu. Niejednokrotnie dochodziło do kłótni i sprzeczek. Ogólnie mówiąc atmosfery na stacji badawczej nie dałoby się raczej określić jako przyjaznej.
Problem może leżeć oczywiście w tym, że ludzie biorący udział w projekcie nie są świetnie wyszkolonymi specjalistami. To ochotnicy-fascynaci. Poza tym świadomość, że wszystko jest "na niby" mogła prowadzić do powszechnego rozleniwienia i ignorowania niewygodnych poleceń.
Mimo wszystko eksperyment udowodnił bardzo istotną, choć zarazem oczywistą sprawę. Otóż dobry sprzęt nie wystarczy do osiągnięcia sukcesu, potrzebna jest jeszcze świetnie zgrana ekipa. Tego zaś nie da się rady osiągnąć bez długich psychologicznych badań i treningów. NASA od dawna zdaje sobie sprawę, że nie tylko forma fizyczna powinna decydować o wyborze danego kandydata na astronautę, ale również jego osobowość i stan ducha.
Źródło: Geekosystem