Koniec Rapidshare? Nie ma powodu do żalu, ten serwis i tak nie był już potrzebny
31 marca serwis Rapidshare przestanie udostępniać pliki. Jeszcze kilka lat temu byłaby to ważna informacja i dowód triumfu antypiratów. Dzisiaj nie ma to jednak żadnego znaczenia – Rapidshare to dinozaur, którego tak naprawdę nikt już nie potrzebuje.
12.02.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:32
Przepisy antypirackie
Rapidshare to uruchomiony w 2002 roku w Szwajcarii serwis, służący do udostępniania plików w Sieci. W poprzednim dziesięcioleciu był niezwykle popularny – jeszcze w 2010 roku znajdował się w Top 50 najpopularniejszych stron świata, w niektórych krajach transfer, zużywany przez użytkowników serwisu odpowiadał za 20 proc. ruchu w Sieci.
Z czego wynikała tak mocna pozycja? Z punktu widzenia użytkowników jednym z istotnych atutów Rapidshare było bezpieczeństwo, którego nie zapewniały sieci P2P. W ich przypadku użytkownik zazwyczaj pobierał jakieś treści, jednocześnie je udostępniając, co mogło być przyczyną problemów prawnych.
Rapidshare pozwalał uniknąć zagrożenia – użytkownik jedynie pobierał udostępniony w Sieci plik. Choć z etycznego punktu widzenia można to różnie oceniać, nie łamał w ten sposób prawa. O to, kto ponosi odpowiedzialność za udostępnione treści toczono – i toczy się nadal – wieloletnie i dalekie od rozstrzygnięcia, sądowe batalie.
W rezultacie na Rapidshare było wszystko. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że przez kilka lat była to największa, omijająca wszelkie licencje „wypożyczalnia” filmów, sklep muzyczny i biblioteka na świecie.
Kto odpowiada za treści?
Część antypiratów chciała obarczyć odpowiedzialnością za treści serwis, który udostępniał serwery dla plików. Inni stali na stanowisku, że za treści odpowiada użytkownik, który wysłał je do Sieci. W przypadku Rapidshare problemy zaczęły się już około 2007 roku, jednak początkiem końca serwisu był pozew niemieckich wydawców książek z 2010 roku.
Jego następstwem była decyzja sądu, nakazująca Rapidshare monitorowanie i usuwanie plików, naruszających prawa autorskie, a presja na utożsamiany z piractwem serwis wymusiła stopniową zmianę modelu biznesowego (na temat prawnych aspektów całej sprawy szczegółowo pisze m.in. Jakub Kralka).
Spowodowało to stopniowy odpływ użytkowników, co było prawdopodobnie decydującym powodem decyzji o zamknięciu serwisu.
Kij i marchewka
Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że koniec Rapidshare to zarazem symboliczny kres pewnej epoki. Podobną rolę odegrał przed laty upadek Napstera, który zakończył pierwszy, pionierski okres nieskrępowanej wymiany plików muzycznych.
Myślę, że nie będzie przesadą stwierdzenie, że u szczytu popularności Rapidshare był Napsterem swoich czasów. Był zarazem świetnym przykładem tego, że choć piractwo ewoluuje, dostosowując się do przepisów prawa, to istnieją metody, by wytępić je niemal całkowicie.
Są już na świecie państwa – jak Norwegia - gdzie piractwo nie istnieje (więcej na ten temat znajdziecie w artykule Marty). Skuteczna okazała się w tym przypadku metoda kija i marchewki. Sam kij w postaci restrykcyjnego prawa to za mało, bo sposoby na jego obejście zawsze się znajdą.
Wystarczyło jednak zaoferować ludziom legalną i tanią alternatywę dla pirackich treści, by ci przestali zawracać sobie głowę torrentami czy usługami hostingowymi i zaczęli korzystać z legalnych dóbr kultury. W ciągu kilku lat odsetek norweskich internautów, ściągających z sieci pirackie treści, spadł do 4 proc.
Relikt dawnych czasów
W takim kontekście Rapidshare jawi się jako serwis z minionej epoki. To prawda, że jakaś grupa użytkowników będzie korzystać z niego do końca, ale – w przeciwieństwie do połowy poprzedniej dekady – dla Rapidshare jest wiele ciekawszych alternatyw.
Z jednej strony można zastanawiać się nad sensem serwisów hostingowych w czasie, gdy muzyka i filmy są dostępne niemal bez ograniczeń dzięki streamingowi. Z drugiej – gdy uznamy, że serwis hostingowy jest jednak potrzebny, znacznie ciekawszą ofertą wydaje się choćby Mega, który zgodnie z duchem czasu przykłada większą wagę do prywatności użytkowników i ich danych.
Kolejną kwestią jest dostępność serwisów takich, jak WeTransfer, pozwalających, gdy tego potrzebujemy, łatwo udostępnić duże pliki wybranej osobie.
Jeszcze kilka lat temu zamknięcie Rapidshare byłoby wielkim triumfem antypiratów. Dzisiaj istnienie lub brak tego serwisu nie ma już żadnego znaczenia. Pewnie zapamiętamy markę, ktoś wspomni ściągane niegdyś pliki, ale nie sądzę, by dla większości z nas było istotne, ze Rapidshare znika z Sieci. Nie ma czego żałować.