Michał Cholewa: „Współudział”
Bohaterowie czy bandyci? Jak nazwać tych, którzy walczą z okupantem mimo kapitulacji? Tym bardziej, że okupacja wydaje się stosunkowo łagodna, a współpraca z najeźdźcą przynosi wszystkim wymierne korzyści?
02.05.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:46
XCOM zaatakował w środku dnia. Posterunek Adventu wyleciał w powietrze, kiedy Marek Rycht wychodził z Piotrusiem z przedszkola. Najpierw był błysk i przeraźliwy, ogłuszający huk, potem szary deszcz spadających odłamków betonu i plastali. Ktoś wrzasnął. Gdzieś zawyły unisono syreny patrolowców walcząc o lepsze z baterią samochodowych alarmów.
Marek bez namysłu porwał przerażonego Piotrusia i rzucił się za niski murek odgradzający przedszkolny plac zabaw od chodnika. Od razu padł na mokrą trawę, otaczając synka ramionami.
– Nic się nie bój – mówił, mając nadzieję, że uspokajającym tonem. Mocno przeszkadzał w tym rwany, drżący z przerażenia głos. – Nic się nie martw, jestem tu. Jestem z tobą.
Piotruś płakał. Po małej buzi spływały wielkie jak grochy łzy. Drobne ręce niczym kleszcze wpijały się w ramię ojca.
– Tato, boję się tego hałasu...
Coś eksplodowało, niedaleko, zasypując ich gradem drobnych jak piasek odłamków. Marek obejrzał się i z przerażeniem zobaczył ziejący dymem otwór w ścianie budynku przedszkola – czarny, groźny, otoczony zębatym zygzakiem resztek wytłuczonych szyb.
„Ja też, Piotrusiu, ja też cholernie się boję” – pomyślał.
– Nie ma się czym martwić – powiedział głośno. – Wszystko będzie dobrze, panowie z Adventu zaraz przyjadą.
Syreny patrolowca wyły nadal, wybijając się ponad nierówna orkiestrę autoalarmów, wypełniając pobliski rynek jękliwym, ponurym hałasem, lecz jednocześnie będąc świadectwem, że posterunek jakoś się jeszcze trzyma.
„Obywatele” – doszedł ich spokojny, miły głos z systemu nagłaśniającego. – „W związku z zamachem terrorystycznym sił XCOMu, ogłaszam stan kryzysu dla sektora 343. Powtarzam, stan kryzysu dla sektora 343 aż do odwołania. Nie opuszczajcie domów i czekajcie na grupę interwencyjną”.
Rycht gorączkowo przesuwał dłońmi po ubraniu dziecka, sprawdzając, czy nie znajdzie jakiegoś rozdarcia czy lepkiej wilgoci – czegoś, co wskazywałoby na ranę. Wszystko wydawało się w porządku. Na szczęście posterunek był dobre dwieście metrów od przedszkola. To chyba daleko, jak na bombę?
– A kiedy przyjadą? – spytał wtulony w niego Piotruś.
– Niedługo – Marek położył dłoń na chropowatym betonie, ale natychmiast ją cofnął. Tutaj byli bezpieczni, tu nikt ich nie widział. Kto wie co się stanie, jak wyjrzy? Może lepiej poczekać. – Naprawdę niedługo. Nic nam tu nie grozi. Jesteśmy dobrze schowani.
Nie miał pojęcia, czy to prawda. Licho wie, co potrafiła broń napastników. Mógł mieć tylko nadzieję, że ich kryjówka jest wystarczająco bezpieczna.
15 najdziwniejszych broni palnych. Pistolet kosmonautów, karabin na Turków i inne
...Pod dwiema lufami znajduje się kolejna, tym razem strzelająca amunicją 5.45×39 mm, stosowaną w karabinkach automatycznych. Uzupełnieniem zestawu jest dołączana do broni kolba kryjąca maczetę.
Pistolet zaprojektowano z myślą o radzieckich kosmonautach, którzy – w razie problemów podczas powrotu na Ziemię – mogli wylądować w niebezpiecznych miejscach. Używano go do 2007 roku; stanowił element zestawu przetrwania, umieszczanego w statkach kosmicznych Sojuz.
Słyszał intensywną wymianę ognia, gdzieś z okolic posterunku. Potem nagle rozległa się seria ostrych, donośnych eksplozji i samochodowe alarmy zamilkły, pozostawiając na placu boju jedynie karabiny i syrenę patrolowca. W pewnym momencie na rynku zabrzmiał kobiecy krzyk – wysoki, pełen bólu. Urwał się tak nagle, jak się zaczął. Marek miał nadzieję, że Piotruś albo go nie usłyszał, albo nie domyślił się, co mógł oznaczać.
Znowu terkot broni maszynowej… i przerażający, cichy bzyk przelatujących tuż nad betonowym murkiem pocisków, świetnie słyszalny, mimo harmidru potyczki. Marek jeszcze dokładniej nakrył swoim ciałem syna. Przerażony Piotruś nic nie mówił, tylko pochlipywał. A jego ojciec czuł rozdzierającą bezsilność. Czy w ogóle jest w stanie obronić syna? Czy gdyby gdzieś obok ktoś zaczął strzelać, wybuchł granat, albo jakikolwiek inny śmiercionośny cud techniki – czy w ogóle dałby radę cokolwiek zrobić?
Gdzieś o wiele bliżej – chyba obok piekarni – rozległo się kilka krótkich wystrzałów, a potem świst i czyjś agonalny wrzask. Ułamek sekundy potem miejscem wstrząsnęła donośna eksplozja. Ponad murkiem widział bijące w niebo kłęby czarnego dymu i zdawało mu się, że słyszy syk płomieni.
Karabiny znów zaterkotały wściekle i syrena patrolowca zamilkła. A potem rozbrzmiała znowu, zwielokrotniona dziesiątkiem ech, przy wtórze wysokiego świstu potężnych turbin. Skulony Marek dopiero po kilku sekundach zorientował się, co to oznacza. Przyleciały posiłki Adventu. Zaraz będzie po wszystkim. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Po drugiej stronie murka, na ulicy, zatrzymało się kilka pojazdów. Marek słyszał silniki patrolowców i cięższy, bardziej basowy pomruk wozu interwencyjnego. Głosy funkcjonariuszy. Miał właśnie wyjrzeć zza osłony, kiedy karabiny XCOMu zaterkotały ponownie i usłyszał metaliczne uderzenia pocisków o blachy pojazdów. Momentalnie zagrała broń ludzi Adventu, w równej kanonadzie przerywanej wykrzykiwanymi komendami.
„Obywatele” – odezwał się znów przyjazny, ciepły, doskonale słyszalny głos systemu. – „W związku z atakiem terrorystycznym XCOMu, siły Adventu przystępują do zabezpieczania sektora 343. Nie opuszczajcie domów. Jeśli znajdujecie się poza nim, połóżcie się na ziemi i czekajcie na komunikat zakończenia kryzysu. Do jego ogłoszenia każda osoba nie stosująca się do zaleceń tego komunikatu będzie celem akcji zabezpieczającej.”
– Już wszystko w porządku? – zapytał drżącym szeptem Piotruś, wciąż przyciśnięty do ziemi przez ojca.
– Tak, synku – wyszeptał Marek. – Wszystko jest już dobrze… w zasadzie…
Znów doszedł ich stłumiony wybuch. Ktoś, całkiem blisko, wydał z siebie zduszony krzyk. Marka dobiegł odgłos upadającego ciała, a potem nieprzyjemne bulgotanie.
„Do jego ogłoszenia” – kontynuowało niezarażone nagranie – „każda osoba nie stosująca się...”
Strzały stojących niedaleko ludzi Adventu umilkły, przy patrolowcach słychać było tylko upiorne odgłosy konania i ciche pomruki z tego samego miejsca. Być może ktoś pomagał rannemu.
Nagle rozległ się zgrzyt hydraulicznych siłowników i metaliczny trzask - pewnie otwarły się drzwi wozu interwencyjnego.Jakby setka węży zasyczała unisono i Marek poczuł, że mięśnie sztywnieją mu w zupełnie niekontrolowanej panice. Zamarł wstrzymując oddech, w irracjonalnym przeświadczeniu, że cokolwiek jest po drugiej stronie wątpliwej osłony, przybyło tu po niego i Piotrusia, że wypełza teraz z wozu bojowego Adventu tylko po to, by żerować na skulonych ze strachu mieszkańcach sektora.
Syczenie przycichło, a potem przeszło płynnie w miękki odgłos czegoś przerażająco organicznego szybko sunącego po chodniku, niczym przesypywanie się piasku w gigantycznej klepsydrze. Funkcjonariusze Adventu milczeli. Nie rozlegał się ani jeden głos, nikt nie ważył się nawet drgnąć czy głośniej odetchnąć. I nikt nie ruszył za oddalającą się istotą. Nawet ranny i medyk nagle zamilkli.
Minęło dziesięć sekund, potem piętnaście, wreszcie trzydzieści. Marek słyszał nadal świst turbin patrolowców i ponury trzask ognia pożaru w okolicach piekarni. Gdzieś zza murka unosiła się w niebo chmura czarnego, tłustego dymu. Advent nadal milczał i nawet zamachowcy z XCOMu nie strzelali – być może już uciekli, a może zginęli w kanonadzie… Ale w takim razie dlaczego nie ogłoszono zakończenia kryzysu?
– Tato – wyszeptał Piotruś na granicy słyszalności. – Czy już się skończyło?
– Chyba tak...
Z rynku dobiegł ostry, wysoki wrzask, pełen bólu i przerażenia, wysoki, odrobinę zaledwie kojarzący się z istotą ludzką. Trwał długo, potwornie długo. Przechodził raz po raz z wycia w skrzeczenie, upiorny gulgot, by znowu powracać do wrzasku.
Wreszcie umilkł, czy też stał się zbyt cichy, by go słyszeć, pozostawiając jedynie cień samego siebie, echo odbijające się tam i z powrotem pod czaszką Marka.
Przez całą drogę do domu Piotruś nie puścił jego dłoni. Szedł tuż obok, lekko podbiegając, żeby nadążyć za szybkim krokiem ojca. Niemal wbiegał mu pod nogi, co i raz oglądając się na stojące przy rynku patrolowce i kanciastą, ciemną sylwetkę wozu bojowego.
Marek chciał jak najszybciej wrócić do domu. Strzelanina – sama w sobie przerażająca – dodatkowo uświadomiła mu jak wiele mieli szczęścia. Co by było, gdyby zaczęła się wcześniej? Gdyby Piotruś był w przedszkolu, kiedy uderzył w nie pocisk? A co, jeśli podobny atak będzie miał miejsce jutro? Albo kiedy Kasia akurat będzie na zakupach? Lepiej nawet o tym nie myśleć. Mocniej ścisnął drobną dłoń dziecka.
Było też coś jeszcze. Nie widział istoty, którą wypuszczono przeciwko bandytom, słyszał jedynie zbliżanie się nieprzyjemnego, szeleszczącego odgłosu sunięcia po betonie. Wiedział, że była po jego stronie, że przyjechała go bronić przed XCOMem. Że powinien być jej wdzięczny. A jednak…
Rycht miał nadzieję, że tego dźwięku nie usłyszy już nigdy.
Do sektora wkraczały ekipy porządkowe. Żółte ciężarówki techniczne zatrzymywały się przy wciąż dymiących zgliszczach piekarni, budynku przedszkola, komisariacie. Do błyskających światłami ambulansów znoszono ofiary.
„Obywatele. Sektor 343 jest na powrót bezpieczny. W związku jednak z trwającymi pracami porządkowymi, mieszkańcy proszeni są w miarę możliwości o pozostanie w domach”.
– Tato? – zapytał Piotruś cichutko, niemal szeptem.
– Tak, synku?
– Czy wybuchła wojna?
Pomimo stresu Marek z dużym trudem powstrzymał się od smutnego uśmiechu.
– Nie – odrzekł. – To tylko bandyci, którzy wciąż są przeciwni Sojuszowi. Na szczęście coraz ich mniej. Żadnej wojny nie ma i nie będzie.
– Aha… – dziecko pokiwało głową bez przekonania i szybko obejrzało się na dymiące budynki otoczone kordonem wozów Adventu i ekip technicznych. – Pani mówi, że Sojusz jest dobry.
– Jaka pani?
– No pani Magda – wyjaśnił Piotruś. – Od hypno. W przedszkolu.
– Pani Magda ma rację. – Marek odruchowo obejrzał się, kiedy usłyszał odgłos gwałtownego otwierania drzwi, ale to nie był wóz interwencyjny, a jedna z ciężarówek technicznych. Odetchnął cicho. – Po prostu nie każdy tak myśli. I niektórzy nie umieją rozmawiać inaczej niż przemocą.
Marek spojrzał na ścianę bloku, na której nieznany sprawca wysmarował sprayem logo XCOMu wraz z mottem „Vigilo Confido”. Poniżej bazgrołów ktoś inny dopisał innym kolorem farby „Wolność i niezależność”.
Klęska zabezpieczeń biometrycznych! Odcisk palca można skopiować na podstawie zdjęcia
Ofiarą takiej „kradzieży” padła całkiem ważna postać – niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen. (...) Posłużył do tego zwykły aparat cyfrowy, którym w czasie konferencji prasowej zrobiono pod różnymi kątami serię zdjęć jej dłoni. To wystarczyło, by odtworzyć linie papilarne i skopiować odcisk palca.
– Aha.
Piotruś dreptał w milczeniu aż do chwili, kiedy weszli do klatki schodowej.
– A wujek Andrzej? – zapytał, kiedy Marek mocował się ze znowu szwankującym czytnikiem ID.
– Wujek Andrzej, oczywiście, nie jest bandytą – odparł przykładając kartę po raz trzeci, zanim zadziałała. No tak, pomyślał patrząc na lekko odchodzącą osłonę czytnika. Ktoś znowu odkręcał płytkę kontrolną – pewnie ta gówniażeria spod szóstki…
– Ale on mi kiedyś mówił, że jesteśmy pod korupcją.
– Korupcją? – Marek otwarł drzwi i popchnął lekko dziecko do wnętrza klatki. Nadal czul się niepewnie i nie chciał przebywać na dworze dłużej niż to konieczne.
– Kupacją? – spróbował Piotruś.
– Ach, okupacją! – weszli do klatki, a Marek na wszelki wypadek dwa razy sprawdził, czy dobrze zamknął drzwi.
– Właśnie
– Wujek Andrzej lubi przesadzać.
Wdrapali się na drugie piętro i weszli do mieszkania, w przyjazny zapach płynu do czyszczenia mebli oraz odświeżacza powietrza. I wprost w ramiona Kasi.
– Dzięki bogu, że nic się wam nie stało – żona pocałowała go w policzek, a potem wzięła na ręce Piotrusia i mocno go przytuliła. – Byliście gdzieś blisko?
– W najbezpieczniejszym miejscu, za kordonem Adventu. – Marek machnął ręką. Przez chwilę w głowie znowu usłyszał wystrzały i krzyki, odgłos sunięcia obcej istoty po ulicy, rozpaczliwy wrzask jej ofiary. – Nic nam nie groziło.
– To dobrze. – Kasia odstawiła Piotrusia, który szybko zdjął buty i poszedł do dużego pokoju. Nadal zdenerwowany, zauważył Rycht. Nie do zabawek, tylko do gniazda, które wił sobie z koców, żeby oglądać bajki. Chce być tam, gdzie będą rodzice. – Musimy porozmawiać.
– Naprawdę wszystko w porządku – powiedział, patrząc na zatroskaną twarzy żony. – Nic nam nie groziło.
– Nie oto chodzi – powiedziała ostrożnie.
– A o co? – zapytał, nagle zaniepokojony.
Nabrała powietrza, żeby mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
– Wujek Andrzej! – usłyszał radosny okrzyk syna.
Andrzej, młodszy brat żony Marka, kucał przed Piotrusiem, trzymając mu rękę na ramieniu. Był rosłym mężczyzną, wyższym o pół głowy od wcale niemałego Rychta. Zarost i nieprzyjemna blizna w kąciku ust nadawały mu wygląd starszego niż był naprawdę.
– Patrz, tato! Wujek przyszedł! – cieszył się weselszy chłopczyk, jakby pojawienie się Andrzeja w jakiś sposób wymazało wspomnienia ostatnich chwil.
Marek nie podzielał radości syna. Patrzył na szwagra, spoglądającego na niego niepewnie ponad ramieniem dziecka. Na jego zatroskaną twarz, tak teraz podobną do twarzy Kasi.
Na sportową torbę, wypchaną czymś, co zapewne było bronią. Na otwartą apteczkę leżącą na kanapie. Na pokrwawione prześcieradło i wpół leżącego na nim bladego, chudego mężczyznę zaciskającego dłonie na przyciśniętym do boku opatrunku. Na kaburę przy boku szwagra. I na rozerwaną na boku kamizelkę kuloodporną z emblematem XCOMu.
– Piotrusiu – powiedział spokojnie, walcząc z zalewającymi go mdlącymi falami paniki. – Idź na chwilę do pokoju, muszę porozmawiać z wujkiem.
– Ale...
– Żadnego „ale”! – Wziął dziecko za rękę silniej niż planował. Andrzej wstał i cofnął się o krok, stojąc pomiędzy dzieckiem a rannym mężczyzną. – Za chwilkę do ciebie przyjdę.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– No doooobrze... – synek całym sobą pokazywał, że nie odpowiada mu decyzja ojca. Wyszedł z pokoju powolnym krokiem, dając jeszcze rodzicom czas, by się rozmyślili.
Andrzej odprowadził go wzrokiem, po czym znowu spojrzał na Marka. Niepewnym gestem wskazał na rannego.
– To jest sierżant Kowal, z jednostki...
– Czyś ty zwariował?! – Marek nie pozwolił mu dokończyć. Starał się mówić w miarę spokojnie tylko ze względu na Piotrusia, który zapewne przysłuchiwał sie rozmowie spod drzwi swojego pokoju. – Pakujesz nam się do domu, w tym...
Wskazał na mundur szwagra.
– W tym, ze stosem broni, w trakcie obławy? Czy ty chcesz nas pozabijać?
– Marku... – zaczęła Kasia.
– Nie, czekaj – nie dał sobie przerwać. – Wiesz jak się kończy coś takiego? Strzelaniną! Taką, jak na rynku! Tu jest małe dziecko, nawet nie wspominają o twojej siostrze, bo nie mam problemu z tym, że mną się nie przejmujesz. Czy ty w ogóle myślałeś?
Andrzej pochylił głowę, lekko zaciskając szczękę, jakby sam powstrzymywał się od wybuchu.
– Rozumiem, że nasza obecność to kłopot – powiedział głosem wyraźnie wskazującym na z trudem hamowane nerwy. – Ale obaj jesteśmy ranni, ścigają nas i potrzebowaliśmy miejsca, żeby przeczekać, choć parę godzin.
Marek rozłożył dłonie, parząc bezradnie to na pokrwawione prześcieradła i wpół leżącego na nich żołnierza, to znów na Andrzeja.
– Szwagier! Zrozum! Wszędzie was szukają! – wskazał za okno. – Znajdą was i rozwalą, a pewnie przy okazji też wszystko dookoła. I, szczerze mówiąc, nie dziwię im się.
XCOM: Enemy Unknown - strategia, której nie powinieneś się bać...
Nie ma się co oszukiwać: klasyczne UFO: Enemy Unknown było grą, która nie wybaczała błędów. Człowiek potrafił spędzić dzień, próbując przejść jedną i tę samą misję. Zapisywał postępy co kilka ruchów i modlił się, żeby za rogiem nie czekał kosmita z ciężkim karabinem plazmowym, który zaraz wywierci dziurę w ulubionym żołnierzu.
Andrzej spojrzał na niego z góry z rękami splecionymi na pokrywającym pierś czarnym tworzywie pancerza.
– Nie dziwisz się? – zapytał tylko, bez cienia złości w głosie. Przebrzmiewał w nim jedynie smutek.
– Widziałeś co zrobiliście z sektorem? Jak wygląda przedszkole Piotrka? A co, jeśli był wewnątrz, kiedy bawiliście się w wojnę? – Czuł, jak stres zamienia się w słowotok.
– To nie zabawa – powiedział rebeliant. – XCOM jest formacją wojskową powołaną do walki z obcymi.
– XCOM było formacja wojskową – poprawił go natychmiast Marek. – Ale został rozwiązany wraz z zawarciem pokoju. Teraz jesteście tylko facetami w mundurach armii, której nie ma.
– Być może. Ale to nie my strzelaliśmy do przedszkola. I do innych budynków też nie.
– Pewnie, nie wy – prychnął Rycht. – Weź ty szwagier sam siebie posłuchaj. Myślisz, że oni codziennie tak sobie strzelają bazooką, czy cokolwiek to jest, w okna przedszkoli? Czy tylko jak walczą z terrorystami?
Wpół leżący na łóżku bojownik drgnął na to słowo. Był wyższy od Marka niemal o głowę i cięższy jakieś trzydzieści kilo, ale Rycht zupełnie się tym nie przejął.
– Tak, właśnie tak działacie! – podniósł głos. – To jest osiedle, rozumiesz? Tu mieszkają ludzie. To nie baza wojskowa. Nawet Advent tutaj to policja niższegeo szczebla, dzielnicowi tacy! A wy tu z bombami.
– Marku... – usłyszał zza pleców głos żony. Niosła ręczniki i napełnioną wodą miednicę.
– No bo Kaśka... – żachnął się – ...nawet nie wiesz jakie możemy mieć przez nich kłopoty.
– To mój brat. – Jakimś cudem jego żona była w pełni opanowana i teraz patrzyła nań spokojnym, stanowczym wzrokiem. – On i pan Kowal są naszymi gośćmi. Pozwól, że najpierw im pomożemy, a dopiero potem będziesz krzyczał.
Marek nieco bezradnie powiódł wzrokiem najpierw po dwóch bojownikach XCOMu, a potem po opartych o szafkę karabinach. Na końcu znów spojrzał na żonę
– Tak – powiedział cicho, opuszczając wzrok. – Naturalnie.
Wyszedł z pokoju, pozostawiając milczącą trójkę za plecami. Wszedł do kuchni, wyjął piwo z lodówki, otwarł je. Przez chwilę patrzył na butelkę, wreszcie odstawił ją na bok. Nie, teraz lepiej nie pić, nawet piwa. Usiadł na wysokim krześle opierając łokcie na parapecie.
I rozpłakał się.
Andrzej wszedł do kuchni tak cicho, że w pierwszej chwili Marek nawet się nie zorientował, iż rebeliant tam jest. To musiało być szkolenie w tej jego bojówce.
– Palisz? – zapytał. – Nigdy nie pamiętam…
– Nie palimy w domu – odparł mechanicznie.
– Raz można.
Marek przyjął podanego papierosa i zapalniczkę, nie odwracając się. Zippo oczywiście, pewnie podróbka. Każdy cholerny militarysta takiej używał.
– Walczymy też za was, wiesz o tym przecież – powiedział cicho żołnierz, kiedy Rycht zapalał papierosa. – Nie jesteśmy terrorystami.
– Nie potrzebujemy, żeby teraz ktoś za nas walczył – odparł. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale mamy dobrobyt. Spokój. Bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo – nie musiał się obracać, by wiedzieć, że szwagier krzywi się pogardliwie. – Ustawili was jak krowy w oborze. Spokój, cisza i oczekiwanie na rzeź.
– Rząd zawsze ustawia ludzi po kątach.
Andrzej prychnął.
– Rząd zwykle nie ma na celu eksterminacji narodu – powiedział mentorskim tonem. – Oni mają, wierz mi.
Rycht obrócił się do szwagra. Żołnierz nie miał już na sobie skorupy pancerza, za to cały bok przykryto mu świeżym opatrunkiem.
– Naprawdę? – zapytał ironicznie. – Ty widzisz wojnę i zło. Ja: czyste ulice, przedszkola dla dzieci, niskie bezrobocie, wyższe pensje. Drogi, pociągi. Boom technologiczny. Ty widzisz wroga, którego należy wysadzać bombami, a ja, że nie trzeba się głowić jak przetrwać do pierwszego. Że do Adventu można się zwrócić i nie usłyszysz, „przykro nam, nie ma środków” albo „niska szkodliwość społeczna”. Że mogę dziecko posłać samo na drugi koniec miasta i nic mu nie grozi.
Andrzej zaciągnął się papierosem.
– Nie mamy armii – powiedział, wydychając kłąb dymu. – Są tylko siły szybkiego reagowania Adventu. W szkołach i przedszkolach są obowiązkowe sesje hypno. W całym kraju została tylko jedna uczelnia techniczna, a i na niej uczy się wyłącznie obsługi sprzętu obcych. Z historii wspomina się tylko o najnowszej, od przybycia obcych. Programy kosmiczne przeszły pod ich całkowitą kontrolę.
– To chyba oczywiste przy takiej przewadze technologicznej, że będziemy się od nich uczyć.
– Nie będziemy mieć nic swojego. – Bojownik zaciągnął się głęboko, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie. – Tylko to co nam dadzą. Pełne uzależnienie.
Marek pokręcił głową. Szwagier nie był typem osoby, z którą dało się rozmawiać. Miał własną wizję świata i nie chciał poznać innej.
Szalona rosyjska wyprawa na Marsa. Jak wyglądał ich kosmiczny pociąg?
W pierwszym module miała znaleźć się kabina mieszkalna załogi. Drugi moduł przeznaczony był dla bezzałogowców, zdolnych do lotu w bardzo rzadkiej atmosferze Marsa.
W trzecim i czwartym module marsjańskiego pociągu miały znaleźć się rakiety, pozwalające na powrót na macierzysty statek, czekający na orbicie Marsa. Piąty, ostatni moduł miał transportować reaktor atomowy.
– Andrzej, ale po co nam coś swojego, skoro ich jest lepsze? Nie muszę martwić się o paliwo w aucie, nasi astronauci latają na Marsa… na litość boską, mamy tam kolonię! Nigdy nie byliśmy tak do przodu, jak teraz. Nigdy. A sesje hypno? To jest podstawa bezpiecznego społeczeństwa, statystyki przestępstw spadają jak szalone. Mam zresztą ich transkrypcję, wiem co tam się dzieje.
– Czy aby na pewno?
Bojownik ledwo dostrzegalnym ruchem dłoni wskazał za okno. Po osiedlu, pomiędzy blokami, szedł patrol Adventu, pod bronią, czujnie rozglądając się na boki, jakby nadal oczekiwali zasadzki. Pomiędzy nimi kroczyła szczupła sylwetka ukryta pod przypominającym mnisi habit. Była wyższa od funkcjonariusz i szła... jakby wolniej, przerywanym, stroboskopowym ruchem. Kaptur poruszał się, jakby istota rozglądała się po osiedlu. Zatrzymała się przy wysprejowanym na murze logo XCOMu, przesunęła rękawem po malunkach. Potem nagle zawróciła by spojrzeć wprost jakby w jego okno. Marka nagle przeszły ciarki.
– Tak widzisz przyszłość? – zapytał bojownik.
Marek milczał.
– Po zmroku przyleci po nas statek ewakuacyjny – powiedział Andrzej. – Znikniemy wtedy i już nie wrócimy. Nie będziesz musiał się o nic martwić.
– Pewnie.
– Wiedz, że zrobię wszystko, żeby Piotruś był bezpieczny. I Kasia – szwagier skrzywił się w ironicznym uśmiechu. – I ty… Niech będzie, że ty też.
Zaśmiali się, obaj bez przekonania.
Dochodziła ósma, kiedy z osiedla zaczęły znikać ekipy interwencyjne Adventu, pozostawiając tylko pracujących techników. Odwołano stan podwyższonej gotowości. Stopniowo zniknęły patrolowce i drony.
Kwadrans po ósmej dwójka bojowników była gotowa do wyjścia. Odziani w stare ubrania Marka wyglądali zupełnie jak zwykli obywatele, których zaskoczył stan podwyższonej gotowości i którzy próbują szybko wrócić do domu. Sierżant Kowal, w przykrótkich spodniach roboczych i sportowej kurtce nadal był bardzo blady, ale trzymał się na nogach i chodził właściwie normalnie – przynajmniej po mieszkaniu.
– Kasiu – Andrzej uścisnął mocno siostrę, po czym podał Rychtowi rękę. – Szwagier.
– Trzymaj się, facet – powiedział Marek, starając się zamaskować przerażenie. – Powodzenia.
– I ty, łobuzie – Bojownik podniósł na ręce Piotrusia i zakręcił nim dookoła. – Przez jakiś czas raczej się nie zobaczymy, ale obiecuję, że jak już przyjdę, to od razu z prezentem.
– Żegnaj wujku – powiedział Piotruś, uśmiechając się do wysokiego mężczyzny.
– Nie jest aż tak źle – Andrzej pacnął go palcem po nosie. – Myślę, że zajrzę szybciej niż myślisz.
Odstawił chłopca na podłogę i spojrzał raz jeszcze na Rychtów.
– Ja... – zawahał się na moment. – Ja przepraszam, że tak wyszło. Naprawdę nie mieliśmy zamiaru was narażać. Nie musicie się z nami zgadzać, ale... wiedzcie, że robimy to dla was. Wszystko to robimy dla was.
Marek skinął tylko głową. Kasia miała łzy w oczach.
Dwaj bojownicy XCOMu po raz ostatni sprawdzili zapięcia sportowych toreb z bronią i wyszli z mieszkania.
Zabłysły światła.
– Stać, nie ruszać się! Bo będziemy strzelać!
Marek widział przesłoniętych dwoma sylwetkami bojowników zbrojnych funkcjonariuszy. I aż nazbyt wyraźnie wyloty luf ich broni. Na całej klatce teraz słychać było ruch co najmniej kilkunastu dalszych osób, ale Marek zupełnie no tym nie myślał.
Może popchnąć Piotrusia do pokoju? Nie, zobaczą, pomyślą, że chce im coś zrobić i strzelą… A co będzie, jak bojownicy zdecydują się walczyć? Oczyma wyobraźni widział, jak wystrzelone z bliska serie karabinów Adventu przebijają się przez ciała ludzi XCOMu i dalej, prosto w zamarłych kilka kroków dalej Rychtów...
Andrzej musiał pomyśleć dokładnie to samo. Bardzo powoli się obejrzał, spojrzał na niego i Kasię, a potem przesunął wzrok na Piotrusia trzymającego ojca za rękę. Wreszcie powoli odłożył torbę i uniósł ręce do góry. Stojący obok Kowal zrobił to samo. Funkcjonariusze Adventu dopadli ich natychmiast.
Cyberpunk miał być ostrzeżeniem. Stał się naszą rzeczywistością
Cyberpunk jest jak ogry, czyli jak cebula – ma warstwy. Gdy już ściągniemy z niego warstwę technologicznych gadżetów, cyborgizacji, interfejsów człowiek – maszyna, pozbawimy go typowego dla gatunku brudu, komputerowego romantyzmu i ładunku ideologii, zostanie nam cyberpunkowy rdzeń – uniwersalna zasada „high tech, low life”.
Trzydzieści sekund później wyprowadzano ich na zewnątrz budynku, wprost do podjeżdżających patrolowców. Klatka schodowa szybko opustoszała. Pozostała tylko para umundurowanych funkcjonariuszy – wysoka kobieta o całkowicie białych włosach i dziecięcych rysach twarzy oraz przysadzisty mężczyzna sprawiający wrażenie jakby cały czas był na kogoś wściekły.
– Chciałam podziękować państwu za wzorcową postawę obywatelską – powiedziała kobieta przyjemnym, ciepłym głosem. – Mieliśmy oczywiście liczne doniesienia o obecności poszukiwanych w waszym bloku, ale bardzo liczyliśmy na to, że otrzymamy też zgłoszenie od was.
– Zgło... zgłoszenie?
Kasia spojrzała na Marka tak, jak jeszcze nigdy tego nie robiła. Była w tym spojrzeniu nie tylko niechęć, ale prawie fizyczny ból osoby ostatecznie zdradzonej, pozbawionej wszelkiej nadziei.
Czuł, że się czerwieni. Otwarł usta, ale natychmiast je zamknął. Wiedział, co chciał powiedzieć. Przecież układał sobie w głowie argumenty od dobrej godziny. I te o zakłócaniu porządku, o tym, że przecież Andrzej walczy z nimi wszystkimi, że nikt poza garstką ekstremistów jego pokroju nie uważa Sojuszu za okupację. Że ktoś musi się nim zająć, zanim w kolejnym ataku wybierze sobie na cel przedszkole. Że szwagier jest po prostu szalony i jego przesączony teoriami spiskowymi umysł w końcu zaprowadzi go do grobu, że potrzebuje pomocy.
Wreszcie, że chodziło też o ich dobro, bo przecież ukrywanie terrorystów było poważnym przestępstwem. Że Advent właśnie potwierdził, że miał też inne zgłoszenia, więc i tak by złapali obu bojowników, a przy okazji aresztowali Marka i Kasię. Co by się wtedy stało z Piotrusiem?
Miał to wszystko powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. A potem już nie musiały.
– Przecież musieliśmy to zgłosić mamo – powiedział spokojnie Piotruś. – Wujek Andrzej był złym człowiekiem. Bandytą. A bandytów trzeba łapać i zamykać do więzienia.
Oboje jednocześnie spojrzeli na syna z absolutnym zaskoczeniem w oczach.
– No pani Magda tak mówi – wyjaśnił pięciolatek z przekonaniem.
– Mogą być państwo dumni z syna – powiedziała kobieta. – Trzeba mieć ogromną odwagę w sercu, by zrobić to, co należy, kiedy przestępcą jest członek rodziny. Piotr i inne dzieci z bloku są wspaniałymi dowodami na skuteczność hypno w budowaniu praworządnego społeczeństwa.
Dwójka funkcjonariuszy mówiła jeszcze przez chwilę. Dziękowali Piotrusiowi, ściskali dłonie Kasi i Marka. Nie wspomnieli o jego telefonie. Marek bardzo się z tego ucieszył – lepiej dla Kasi. Przecież nie musiała wiedzieć…
Piotruś bawił się – z pokoju dochodziły odgłosy przeszukiwania pudeł z klockami. Jego rodzice siedzieli w milczeniu w kuchni, patrząc przez okno na osiedle oświetlane zachodzącym słońcem i pierwszymi zapalającymi się już latarniami.
– Dobrze się stało – powiedział Marek. – Było przecież mnóstwo innych zgłoszeń.
– Tak – Kasia nie patrzyła na niego. – Piotruś to bardzo mądry chłopiec.
W głowie Rycht układał sobie plan na następny dzień. Trzeba będzie odwiedzić przedszkole, sprawdzić, czy działa normalnie. Zapisać syna do poradni psychologicznej. Zgłosić się po dzień wolny z pracy, a może i ubezpieczenie skapnie za tą strzelaninę i związany z nią stres.
„...są dowodami na skuteczność hypno...”, obijała się w głowie Marka uporczywa myśl, odrywająca go od prób normalnego działania... „...liczne doniesienia...”.
Bez sensu. Zaraża się w pełni psychozą Andrzeja. Nowy świat był lepszy od starego. Spokojniejszy. bezpieczniejszy.
Zapalił papierosa. Kasia nie zaprotestowała.
Nie było już grup poszukiwawczych. Jedynie technicy wciąż pracowali. Naprawili już z trudem widoczną z okna mieszkania ścianę budynku przedszkola. Kończyli też pracę przy posterunku i piekarni. Prawdopodobnie do rana nie będzie nawet śladu, że w sektorze 343 kiedykolwiek odbyła się strzelanina. Na klatce schodowej ktoś reperował uszkodzony czytnik przy wejściu. Ktoś inny zamalowywał malunek na ścianie sąsiedniego bloku. Najpierw logo, potem motto „Vigilo Confido”. Wreszcie słowa „Wolność i niezależność”.
Zapalały się kolejne lampy, słońce znikało za horyzontem. Nad miastem zapadał mrok.