Państwo jak technologiczna korporacja. Spełnia się sen wielu osób, który okazuje się koszmarem [OPINIA]
Co by się działo, gdyby Elon Musk albo inna postać z branży technologicznej został prezydentem jakiegoś kraju? Nie trzeba mieć wielkiej wybujałej wyobraźni, by sobie to zwizualizować. Ostatnie działania polityków na świecie przypominają wyczyny prezesów majętnych koncernów.
27.04.2020 | aktual.: 09.03.2022 08:12
Państwo ma działać jak firma - w dyskusjach politycznych nierzadko pada takie hasło. Korporacyjne zarządzanie jawi się jako szybkie, konkretne, nastawione na zysk, bez zbędnej biurokracji i nieopłacalnych wydatków. Obecne czasy, zwłaszcza dobie pandemii, pokazują, że marzenie niektórych zostało spełnione. Coraz więcej polityków traktuje zarządzanie krajem właśnie tak, jakby sterowali firmą. Koronawirus jest też dowodem na to, jak fatalne może mieć to konsekwencje.
Lądowanie giganta z transportem z Chin obrazuje, że politycy odrobili lekcję PR-u. Im więcej czasu mija od przylotu, tym bardziej na jaw wychodzi, jak nie do końca rozsądna była to wizyta. Od razu pojawiły się głosy, że taniej byłoby dostarczyć sprzęt pociągiem lub mniejszymi maszynami w ramach NATO. Po kilku dniach "Wyborcza" napisała, że maseczki nie zostały dokładnie przebadane pod kątem zgodności z unijnymi normami, co świadczy o pośpiechu całej akcji. Słowem - ważniejsze było dobre opakowanie całego wydarzenia niż jego jakość.
An-225 jak czerwona tesla w kosmosie
Wątpię, by ktoś w polskim rządzie wprost inspirował się działalnością Elona Muska, ale nie zmienia to faktu, że cała akcja mogła w pewien sposób kojarzyć się z wysłaniem czerwonej tesli w kosmos. "Genialny miliarder" upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu: zrealizował naukowy cel (SpaceX potrzebowało czegoś o wadze ładunków, które podczas normalnych misji będą wynoszone w kosmos), a przy okazji zrobił szum wokół całej akcji. Brzmi znajomo?
Elon Musk launches a car into space
Tyle że państwo to nie firma sprzedająca auta, która przy okazji ważnego kosmicznego celu dba także o promocję marki. Od polityków powinniśmy wymagać i oczekiwać innego działania. Ale Elon Musk znalazł sposób, żeby dotrzeć do polityków - nawet jeśli nie naśladują go świadomie.
"Strzały" Donalda Trumpa i jego absurdalne pomysły na poradzenie sobie z koronawirusem mogą przypominać radosną twórczość Elona Muska. Korki w mieście? Wykopmy wielkie tunele i niech tam jeżdżą auta! Akcja ratunkowa? Stwórzmy łódź podwodną, która wprawdzie nie pomoże, ale o Musku znowu zrobi się głośno.
Trump i Musk - biznesmeni rządzą światem
Trump to inny problem - on nie wzoruje się na Musku (chociaż go podziwia), ale po prostu działa jak typowy biznesmen z Doliny Krzemowej przekonany o własnym wizjonerstwie i talencie.
Nie tylko uważa, że w pojedynkę może uratować świat - tak tłumaczyć można jego kolejne "porady" - ale też twierdzi, że pieniędzmi szybko załata się dziury i wieloletnie zaniedbania. Stąd pomysł Trumpa, by wykupić niemiecką firmę pracującą nad szczepionką. W biznesie to normalne - Facebook chce wejść w wirtualną rzeczywistość, wykupuje za miliardy firmę od VR-owych gogli. Ale polityka jest bardziej skomplikowana, co Niemcy prezydentowi USA pokazali, odrzucając ofertę.
Trudno się więc dziwić, że korporacyjne myślenie, przypominające zarządzanie technologiczną firmą, najwyraźniej weszło w krew także innym.
Polska kultura jak Jaskier z "Wiedźmina. Grosza daj artyście
Ministerstwo Kultury zachęciło artystów do organizowania akcji w serwisie Patronite. Dzięki temu sympatycy będą mogli zrzucić się na ich działalność, pomagając przetrwać czasy, kiedy nie można grać koncertów czy występować na scenie. Solidarność jest niezbędna, bo jak pisze TokFM, spośród 12 tys. wniosków o wsparcie w ramach projektu #kulturawsieci środki finansowe otrzymać może zaledwie co dziesiąty. Reszta może liczyć na patronat resortu kultury na Patronite.
- To jest zwrócenie się do prywatnych osób, które miałyby zrzucać się, kupować dzieło od artystów, a ministerstwo jakby udziela swojego namaszczenia. Ten program jest dla mnie kuriozalny. Zrzucamy się jako społeczeństwo na maseczki, na środki dezynfekujące dla służby zdrowia, na pomoc Biebrzy, na zwierzęta, na biednych, właściwie na wszystko. Gdzie to państwo jest? - pytała Katarzyna Górna, przedstawicielka Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej.
Kickstarteryzacja polityki
No właśnie, gdzie jest państwo? Tam, gdzie niektórzy chcieliby je widzieć - stoi w tle, nie wtrąca się, ewentualnie poklepie po plecach i powie "świetny pomysł". Wkroczy do akcji dopiero, gdy będzie się to opłacało. Cała akcja przypomina ruchy, które są normą w takich firmach jak Sony czy Xiaomi. Giganci mają swoje własne serwisy crowdfundingowe, gdzie autorzy przedstawiają bardziej ryzykowne projekty. Jeśli wewnętrzne zbiórki wyłonią hit, wówczas taki pomysł może liczyć na rynkową premierę. Jeżeli nie - dzięki za pomysł i inicjatywę.
O ile takie działanie można nawet wyjaśnić tym, że prywatna firma nie chce ryzykować pieniędzy na nietrafione inwestycje (chociaż czy to nie innowacyjnością i związanym z tym ryzykiem nie tłumaczy się faktu, że giganci unikali płacenia podatków?), ale państwo nie zawsze powinno kierować się zyskiem. Szczególnie w takich gałęziach jak kultura, służba zdrowia czy transport publiczny.
Tymczasem to nic nowego - pandemia tylko uwypukla konsekwencje takiej polityki. Podobnie działa przecież budżet obywatelski. To nic innego jak Kickstarter dla propozycji mieszkańców, tyle że najciekawsze projekty funduje się nie na podstawie wpłaconych kwot, ale głosów. O ile dzięki budżetom obywatelskim udało się zrealizować kilka wyczekiwanych przez obywateli rozwiązań, tak możemy się zastanawiać, czy w ten sposób nie wyręcza się pracy miasta i polityków, którzy powinni dbać o miejsca parkingowe, tworzyć skwery czy ścieżki rowerowe.
Kickstarteryzacja polityki, na wzór firm technologicznych - czyli inwestujemy w to, co się opłaca - w przypadku państwa nigdy nie ma racji bytu. Bo przecież nigdy nie będą "opłacać" się nie tylko ułatwienia dla niepełnosprawnych na osiedlu (bo wiadomo, że takich osób jest mniej), ale też badania, które trwają latami i nie wiadomo, czy zakończą się powodzeniem.
Wpadliśmy w błędne koło. Absurdalne rady Trumpa, jakby inspirowane działalnością Elona Muska, paradoksalnie wpychają ludzi w ramiona wizjonerów z branży technologicznej, czego przykładem jest Bill Gates - nowy ekspert od koronawirusa.
Niby Gates na pewno otacza się ekspertami, ale jego aktywność dobitnie uzmysławia, co dzieje się, kiedy politycy czy medyczni eksperci przestają być autorytetami. Zwracamy się w stronę szefów korporacji, którzy wykorzystując słabości państwa, stali się jedynym źródłem ratunku. Tyle że rasowy biznesmen zawsze kierował będzie się zyskiem, co w przypadku medycyny szybko może odbić się czkawką. Im częściej podobną filozofią będą kierować się politycy, tym gorzej dla nas - co pandemia dobrze pokazuje.
Tacy ludzie jak Musk, Gates czy Zuckerberg nawet nie muszą angażować się w politykę, żeby mieć na nią wpływ. Swoją biznesową działalnością "inspirują" najważniejsze osobistości. Niestety - z niekorzyścią dla nas.