Po co to robił? Christopher Nolan rozbił prawdziwego Boeinga, a mógł użyć CGI
Christopher Nolan w swoim nadchodzącym filmie "Tenet" w jednej ze scen rozbił prawdziwy odrzutowiec Boeing 747. Dlaczego znany filmowiec zdecydował się na aż tak kosztowny krok, skoro obecne komputery potrafią stworzyć niemal wszystko? Zapytaliśmy o to eksperta i popatrzyliśmy na inne sławy kina, które sięgały po podobne środki.
26.05.2020 | aktual.: 08.03.2022 15:26
21 maja 2020 wytwórnia Warner Brothers wydała drugi zwiastun filmu "Tenet", który ma ukazać się w kinach 17 lipca i mimo pandemii koronawirusa – jego premiera nie została przesunięta.
TENET - NEW TRAILER
Jedna z kluczowych scen w nowym materiale promocyjnym ukazuje rozbicie Boeinga 747 o fasadę budynku przypominającego magazyn.
John Deere - kosiarka samojezdna. Marzenie każdego mężczyzny
Niedługo potem, grający główną rolę w filmie John David Washington (syn Denzela Washingtona) wyjawił, że w tej scenie użyto prawdziwego odrzutowca.
Co to jest CGI?
CGI [wym. si-dżi-aj] to nic innego, jak angielski skrót od Computer Generated Imagery, czyli obrazu generowanego komputerowo. Słowo jest mocno upowszechnione nawet i w potocznej angielszczyźnie, a w Polsce raczej używane w węższym gronie kinomanów lub branży filmowej.
Rodzi to znakomite pytanie – dlaczego Christopher Nolan, reżyser filmu, zdecydował się na zniszczenie prawdziwego Boeinga 747? W dobie obecnych efektów specjalnych bez problemu taką scenę mogłoby stworzyć studio za pomocą komputerów o potężnej mocy.
Sięgnąłem po opinię eksperta, Błazeja Hrapkowicza, krytyka filmowego.
Warto również spojrzeć się na dorobek Nolana, w tym na jego poprzedni film, traktujący o słynnej bitwie w trakcie drugiej wojny światowej.
Christopher Nolan już tak ma. Wystarczy popatrzeć na Dunkierkę
Nolan wierzy w zasadę maksymalnego realizmu. Na ekranie muszą pojawić się i wybuchać prawdziwe rzeczy. Nie jakieś tam miniatury w przybliżeniu, czy też wygenerowane komputerowo modele.
W "Dunkierce" brytyjski reżyser posunął się do tego, że sprowadził prawdziwe, funkcjonalne samoloty Supermarine Spitfire. Użyczył je Dan Friedkin, miliarder ze Stanów Zjednoczonych, który posiadał aż sześć takich maszyn, które niegdyś były oczkiem w głowie brytyjskich sił powietrznych.
Latali nimi prawdziwi piloci umieszczeni w drugim siedzeniu za aktorami, którzy grali rolę pilotów w filmie. Produkcja jest tak mistrzowsko zmontowana, że o tym fakcie można jedynie dowiedzieć się z materiałów zza kulis.
Tam gdzie Nolan nie mógł pozyskać prawdziwej maszyny, szukał przekonującego zastępnika - i tak legendarnego Messerschmitta Bf 109 zastąpił zachowany po dziś dzień hiszpański HA-1112 Buchón, bazowany na niemieckim myśliwcu na licencji od słynnego producenta.
Najbardziej jednak imponujące było to, że reżyser zdołał skoordynować sceny bitew z udziałem autentycznych samolotów, jak również aż 60 historycznych statków, które także sprowadził. I każdy wybuch, jaki widzimy na ekranie był prawdziwą eksplozją.
Skoordynowanie samych scen walki trwało aż 5 miesięcy, a pomagał w tym wielce wykwalifikowany koordynator morski Neil Andrea.
Uzyskany przez Nolana efekt końcowy dobitnie pokazuje, że czasem nie warto godzić się na kompromisy. "Dunkierka" została obsypana 8 nominacjami do Oscara i zarobiła ponad pół miliarda dolarów w kinach.
Komputer nie da wszystkiego. Czasem nie warto iść na skróty
Łatwiej sięgnąć po komputerowe efekty, jednak praktyczne, realne efekty mają przewagę na wielu poziomach.
Po pierwsze: aktorzy dzięki nim mogą lepiej wczuć się w rolę, gdy widzą prawdziwą przeszkodę, a nie puste tło na które nałożone są efekty, których nawet nie widzą. Po drugie, aktorzy mogą podkreślić fizyczność swoich wyczynów. Dzięki temu z kolei my możemy podziwiać, jak Tom Cruise w "Mission Impossible: Rogue Nation" wstrzymał oddech na 6 minut pod wodą, co wymagało aż 2 miesięcy nieustannych ćwiczeń dzień w dzień. Albo gdy wspiął się na najwyższy budynek świata, Burj Khalifa w innej odsłonie o misji niemożliwej: "Ghost Protocol".
Maksymalna fizyczność i namacalność może również sprawić, że film taki, jak "Sorcerer" Williama Friedkina z 1977 wygląda jakby był nakręcony wczoraj. Główni aktorzy, w tym Roy Scheider, ćwiczyli manewry ciężarówkami przez miesiące, zanim reżyser posłał ich w samo serce dominikańskiej dżungli.
Nie dość, że nie potrzebowali kaskaderów, nawet jeżdżąc kilka tysięcy metrów nad ziemią w górach (czy też na drewnianych mostach), to jeszcze w całym filmie ani razu nie widzimy tanich sztuczek w postaci studyjnej projekcji tła za pojazdem, która występowała nawet w filmach z Bondem w 1989 ("Licencja na zabijanie").
Warto też wspomnieć tutaj o słynnym "Obcym: Ósmym pasażerze Nostromo", w którym kluczowa scena pokazuje gigantyczne wnętrze statku kosmicznego z dziwnym przybyszem z innej planety.
Trudno sobie wyobrazić ten klasyk bez tej legendarnej sceny. Jednak oryginalnie Studio 20th Century Fox w ogóle nie chciało jej w filmie, a potem, gdy Ridley Scott nalegał – żądało, aby stworzyć miniaturę w studio.
Słynny filmowiec odmówił i ostatecznie był tak przekonujący, że szwajcarski rzeźbiarz/malarz H.R. Giger mógł wykonać imponującą, 8-metrową postać kosmicznego pilota wraz z szerokim na kilkadziesiąt metrów, surrealistycznym tłem. Aby spotęgować wrażenie skali, w tej scenie Scott zaangażował... własne dzieci przebrane w skafandry kosmiczne.
"Nowe" nie zawsze znaczy "komputerowe"
Christopher Nolan, jako filmowiec na absolutnym szczycie Hollywood, daje doskonały przykład, że "nowe" to niekoniecznie znaczy "pełne komputerowych efektów". A skoro Warner Bros. daje mu ponad 200 milionów dolarów na najnowszy film to nawet tak gigantyczna firma nie tylko nie widzi w jego podejściu problemów, ale i upatruje w tym wręcz czegoś wyjątkowego, co przyciągnie setki tysięcy widzów do kin.