Polscy politycy darowali życie stadu krów. Bill Gates nie byłby zadowolony
Stado krów, które od dekady błąkało się w okolicach Deszczna, po interwencji najważniejszych polityków w Polsce, nie trafi do ubojni. Z punktu widzenia obrońców przyrody jest powód do świętowania. Ale czy na pewno?
31.05.2019 | aktual.: 09.03.2022 09:02
Uratowane krowie życia to powód do dumy dla wszelkich aktywistów, którzy przez długi czas skutecznie bronili stada. To również okazja dla polityków, którzy mogą pokazać się z ludzkiej, cieplejszej strony. Zostawmy jednak na boku rozważania o etyce i sensie zabijania krów, którymi od lat nikt się nie zajmował.
Gdy ich obrońcy – zasłużenie – otwierają szampany, zastanówmy się nieco przewrotnie, jaki wpływ na środowisko ma 170 dużych zwierzaków.
Długi cień hodowli
Wyliczenia zacznijmy od zużycia wody, której potrzeba aż 15000 litrów, by dostarczyć na nasze stoły kilogram wołowiny. To jednak dość myląca wartość, bo dotyczy czystego mięsa.
Lepszy obraz sytuacji da nam przeliczenie na sztukę bydła – jedna krowa mleczna potrzebuje dziennie nawet 100 litrów wody. Rocznie – ponad 36 tys. litrów. Gdy pomnożymy to przez 170 sztuk w stadzie, wyjdzie nam ponad 6 mln litrów wody. Czyli – po przeliczeniu na uniwersalną, globalną jednostkę objętości – prawie dwa baseny olimpijskie.
Problemem równie doniosłym, jak zużycie wody, jest emisja przez bydło gazów cieplarnianych. Nie chodzi tu jedynie o stereotypowe, "krowie bąki", ale o tzw. długi cień hodowli, związany z pozyskiwaniem pasz, produkcją mięsa czy nawet wylesianiem pod nowe uprawy, związane bezpośrednio z hodowlą.
Producenci metanu
Problem brzmi totalnie abstrakcyjnie i wydaje się oderwany od rzeczywistości? Tylko na pozór, bo podobne kwestie zaprzątają myśli samego Billa Gatesa. Miliarder i filantrop w najnowszym, dorocznym liście podzielił się swoimi obawami związanymi m.in. z hodowlą zwierząt. Odpowiada ona za ponad jedna piątą globalnej produkcji gazów cieplarnianych.
Sporo, prawda? To mniej więcej tyle, co globalny transport. A gdy do tego weźmiemy pod uwagę np. emisje metanu, to okaże się, że poczciwe, hodowlane krasule odpowiadają – za sprawą bąków i krowich placków - za ponad jedną trzecią emisji.
Nie, nie postuluję tu wyrżnięcia wszystkich krów w imię walki z globalnym ociepleniem. Choć – przyznaję – taki przewrotny tytuł miał kiedyś mój artykuł o tym problemie. Chodzi jednak o coś innego. Darowanie życia krowiemu stadu to dobry pretekst, by przypomnieć, że nasze na pozór mało istotne nawyki, także te kulinarne, gdy pomnożymy je przez miliardy, mają kolosalne znaczenie dla planety i nas samych.