Polski smartfon. Czyli jaki?

Zdjęcie klawiatury pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie klawiatury pochodzi z serwisu shutterstock.com
Adam Bednarek

10.11.2015 21:51, aktual.: 10.03.2022 10:01

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Zastanawiamy się, jakie to urządzenie. I czy w ogóle go potrzebujemy.

Polskie firmy biorą sprzęt, dostępny na chińskim rynku, dorzucają własne logo i sprzedają go jako swój własny produkt, kasując za to wielokrotnie więcej, niż wynosi cena oryginału - irytował się niedawno Łukasz Michalik. O ile produkcja w Chinach nie jest zarzutem, wszak wiele topowych firm współpracuje z tamtejszymi fabrykami, tak mamy prawo czepiać się, że “polskie” produkty wcale nie są projektowane przez Polaków. “Nasi” biorą gotowe urządzenie i dorzucają swoje logo, reklamując sprzęt jako biało-czerwony:

Problem w tym, że bardzo wiele z tych sprzętów nie ma w sobie nic polskiego. Żaden Polak ich nie wymyślił, nie zaprojektował, nie opracował standardów jakości ani tym bardziej nie wyprodukował. To po prostu seryjne modele z chińskiego rynku, którym jedynie zmieniono logo tylko po to, by sprzedać jako „polski” sprzęt, na dodatek po znacznie wyższej cenie.

Nazwa brzmi uber-Polsko - żartowali Wykopowicze, komentując nowy spot marki Kruger&Matz. Spot promujący… polskość firmy, której na pierwszy rzut oka nie widać. Na drugi zresztą też.

Krüger Matz spot reklamowy

Nie oni jedni nie nawiązują nazwą produktów do kraju, z którego pochodzą. Współpracujący z Onetem Mateusz Madejski wymienił dziesięć polskich firm, które udają zagraniczne. Jeżeli chodzi o branżę technologiczną, w jego zestawieniu znaleźliśmy nie tylko Kruger&Matz, ale też GoClever - firmę sprzedającą m.in. tablety i smartfony. Obok takich marek jak Diverse, Reserved czy Tiger. To polskie firmy, jednak nazwa wcale o tym nie świadczy. Dotyczy to niemal wszystkich branż, więc problem jest naprawdę szeroki i poważny.

Polski sprzęt z polską nazwą?

I nic dziwnego, że kupujący mają zagwozdkę. Michał Leszek, szef Kruger&Matz, zachęca do wspierania polskich firm. Ale sensowne wydaje się pytanie: polskich, czyli jakich?

  • W dzisiejszych czasach mówienie o 'narodowości' to skomplikowana sprawa - twierdzi Mateusz Madejski, autor wspomnianego tekstu, współpracownik Onetu - Weźmy chociażby firmę IKEA. Dla każdego jest symbolem szwedzkości, ale główna siedziba firmy mieści się w Holandii. Więc żadna definicja 'narodowości' marki nie będzie idealna - dodaje.
Zdjęcie Ikea pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie Ikea pochodzi z serwisu shutterstock.com

Wielu internautów szydzi z zagranicznych nazw polskich firm. Wstydzą się polskości - czytamy w komentarzach. Oczywiście zawsze pojawia się kontrargument, całkiem rozsądny: nazwy muszą być angielskie, żeby łatwiej było przebić się na zachodnim rynku. I dowodem na to może być firma Cinkciarz, która rozpoczynając działalność w Stanach Zjednoczonych, chwaliła się tam zupełnie nowym tytułem. A i tak wielu miało zastrzeżenia.

Spójrzcie, co działo się przy okazji promocji firmy Cinkciarz, gdy ta stała się sponsorem Chicago Bulls. Gdy w Stanach Zjednoczonych promowali ją polscy byli prezydenci, Lech Wałęsa i Bronisław Komorowski, wielu narzekało, że ich ranga nie pasuje do nazwy marki. Po prostu: nie wypada, żeby były prezydent reklamował coś, co wywodzi się… no cóż, Wikipedia podaje: “potoczne określenie osoby, która za czasów PRL prowadziła nielegalny obrót walutami”. I choć na rynkach zagranicznych Cinkciarz to Conotoxia, Polaków "polska" nazwa i tak razi.

Jak widać: i tak źle, i tak niedobrze. Cinkciarz pokazuje, że z polską nazwą nie tylko nie da się działać poza granicami naszego kraju, ale można mieć problem na miejscu. Nazewnictwo przeszkadzało wszak już wcześniej, gdy Cinkciarz stawał się sponsorem PZPN-u. Wówczas dziennikarz sportowy Michał Kołodziejczyk pisał:

Mówisz polska piłka – myślisz: wstyd. A wielkie pieniądze i duże firmy wstydu nie lubią. Rynek reklamy oparł się PZPN-owskiej propagandzie sukcesu. Ostatnio związek ogłosił z dumą, że podpisał kontrakt z firmą Cinkciarz.pl. Jeśli nie potwierdzą się plotki, że Boniek dogadał się z Orlenem albo Plusem, PZPN pozostanie z reklamowymi prezerwatywami od Cinkciarza. Napisane na nich hasło: „nie daj się wyd…” jest na poziomie naszej reprezentacji, a nie poważnych korporacji

Pewnie prezesi polskich poważnych korporacji brali pod uwagę wiele swojsko brzmiących nazw, ale najlepszego rozwiązania, pasującego do ich aspiracji, nie znaleźli. Specjalnie mnie to nie dziwi. Łatwo zahaczyć o niepotrzebny patos czy przesadę: wyobrażacie sobie słuchawki firmy Chopin? Moglibyśmy pójść też innym śladem i brać nazwy firm od miast, z których się wywodzą. Albo nazwisk założycieli. Tylko czy Kraków albo Lewandowski brzmią chwytliwe?

Obraz

Nie da się ukryć: trudno znaleźć polską, przebojową nazwę, która sprawdziłaby się na zachodzie i skutecznie promowała produkt za granicami naszego kraju, a jednocześnie podobała się tutaj. Może więc lepiej postawić na angielski tytuł? Zgadza się z tym Mateusz Kasperski, dziennikarz Forbesa:

Nie przywiązywałbym tak wielkiej uwagi do kwestii nazwy. W Polsce w niektórych kręgach wciąż pokutuje przekonanie o tym, że zachodni produkt = lepszy produkt, stosowania obcobrzmiących nazw trudno nie uznać więc za zwykłą kalkulację marketingową. Nie należy też zapominać o globalnych aspiracjach niektórych polskich firm, zwłaszcza tych z branży nowych technologii, które mogą chcieć sprzedawać swoje produkty za granicą – typowo polska nazwa z pewnością im w tym nie pomoże. Osobiście nazwa np. Kruger&Matz też nie jest dla mnie jakoś specjalnie porywająca, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia.

Polski sprzęt płaci podatki w Polsce?

  • Dla mnie kluczowe dla „polskości” danej firmy jest tylko to, czy odprowadza w swoim kraju podatki - dodaje. Zgadza się z tym również Mateusz Madejski. - Jeśli firma ma siedzibę w Polsce, ma tu jakieś centra rozwojowe i płaci jakąś część podatków to można ją uznać za 'polską' - stwierdza.

Inaczej uważa jednak Joanna Sosnowska z portalu technologie.gazeta.pl. Podatki swoją drogą, ale najważniejsza jest pełna działalność w kraju, z którego się pochodzi:

Urządzenie uznaję za polskie, jeśli zostało wyprodukowane w Polsce przez zarejestrowaną u nas firmę. Jest wielu producentów, którzy są zarejestrowani w danym kraju (np. w Polsce albo w Niemczech czy w dowolnym innym), którzy ani nie projektują, ani nie produkują sprzętu. Czy urządzenie wybrane z katalogu domyślnych projektów chińskiej fabryki można uznać za "polskie" albo "niemieckie"? Moim zdaniem nie.

Może minąć trochę czasu zanim taki stuprocentowy polski sprzęt powstanie. Ale czy jest w ogóle potrzebny? - Hasło którym producenci namawiają do zakupu polskich produktów (albo raczej - produktów polskich firm) nie powinno brzmieć "dobre, bo polskie", ale "dobre i polskie". W momencie w którym jakość urządzenia jest znakomita, jego polskość może być atutem dodatkowym, a nie podstawowym - mówi mi Joanna Sosnowska.

Zgadza się z tym Mateusz Kasperski - Na pewno nie kupiłbym polskich produktów tylko dlatego, że są polskie. Z drugiej strony, gdyby Apple było firmą o azjatyckim a nie amerykańskim rodowodzie, to nadal kupowałbym ich produkty, oczywiście pod warunkiem, że nadal reprezentowałyby tę samą jakość - twierdzi. Moi rozmówcy wcale nie są wyjątkiem. Joanna Sosnowska przywołuje przykład Motoroli. - Firma kilka lat temu ogłosiła, że flagowy wówczas smartfon nie będzie produkowany w Chinach, lecz w USA. Na początku decyzję bardzo chwalono, lecz niedługo później okazało się, że nie przełożyła się ona specjalnie na wzrost sprzedaży - przypomina.

Obraz

Polski sprzęt promuje kraj jakością?

  • W naszym przypadku nazwa powstała dużo wcześniej niż wizja firmy - mówi mi Paweł Karczewski, współzałożyciel uBirds, firmy której "inteligentny pasek" Unique zdobył na Kickstarterze ponad 50 tysięcy dolarów - Nikt w tamtym okresie nie zadał nawet pytania aby nazwa nawiązywała do Polski. Moim zdaniem nazwa nie ma większego znaczenia. Coraz mniej osób patrzy na produkt pod względem gdzie został wyprodukowany. Teraz liczą się opinie użytkowników, wyniki testów czy analizy wykonane przez kreatorów opinii - potwierdza słowa wcześniejszych rozmówców.

Nie oznacza to jednak, że polska firma z zagraniczną nazwą nie może promować kraju. - Nazwa nie ma tutaj nic do znaczenia. Chodzi o jakość oferowanej usługi czy produktu. Jeżeli chodzi o naszą „polskość”, to my na każdym kroku, przy rozmowie z zagranicznymi dziennikarzami, powtarzamy, że jesteśmy z Polski. Chcemy w ten sposób promować i wspomagać nasz kraj na tyle ile możemy - dodaje Paweł Karczewski. I chyba często o takiej działalności polskich firm zapominamy.

Cena, jakość, wykonanie - to coś, co widać od razu, więc paszport sprzętu schodzi na dalszy plan. Ale warto zwrócić uwagę na coś, co jest ukryte i na pierwszy rzut oka niezbyt widoczne. Mateusz Madejski przypomina, że kupno polskiego produktu to swego rodzaju inwestycja:

Jednak wydaje mi się, że czasem też powinniśmy zwracać uwagę na kraj pochodzenia produktu. W końcu sukces polskich firm koniec końców przekłada się też zwykle na nasz poziom życia. Dlatego np. w Niemczech większość przetargów publicznych wygrywają lokalne firmy. I trochę nie rozumiem dlaczego np. Warszawa kupuje chińskie autobusy, a nie polskie Solarisy.

Polski sprzęt... nie istnieje?

Wydaje się, że tutaj dochodzimy do sedna problemu. Polski smartfon to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Czy w szkołach musimy korzystać z Windowsa, a nie polskiego systemu operacyjnego? Czy w polskich firmach musimy pracować na “zagranicznych” monitorach, klawiaturach, laptopach? Odpowiedź jest prosta: musimy, bo nie mamy alternatywy. Nie ma polskich odpowiedników. Trudno dziwić się ludziom, że z niechęcią patrzą na polskie produkty, skoro nie nauczono nas “konsumenckiego patriotyzmu”. Ba, nie mogliśmy nawet tego spróbować, bo polskie fabryki czy polscy producenci to zdecydowana mniejszość. Nie mogliśmy zobaczyć, że polskie = dobre. W ostatnich latach nie było na to szans.

Mamy wątpliwości.
Mamy wątpliwości.

Mam nadzieję, że powoli będzie się to zmieniało. Lepszej okazji od dawna nie było. Coraz więcej firm, które nie są kojarzone z produkcją sprzętu, zaczynają sprzedawać swoje smartfony. Skoro jest telefon Pepsi czy Marshall, to dlaczego miałoby nie być… telefonu od PZPN-u, jako gadżet dla kibica, z narodowymi barwami i przyśpiewką kibicowską wgraną jako dzwonek? Pomysł wydaje się absurdalny, ale przecież nie brakuje polskich firm czy organizacji, które cieszą się sympatią. W ten sposób mogłyby reklamować nie tylko siebie, ale też całą Polskę. Może jakaś firma, może województwo zdecydują się na taki krok. Dzisiaj smartfon może zaprojektować i zamówić każdy, więc warto byłoby to wykorzystać do promocji kraju.

Bo chyba właśnie tego brakuje w odpowiedzi na pytanie, jaki smartfon jest polski - taki, po którym od razu to widać.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
poradnikigadżetyrtv