Przekleństwo nowoczesności: aktualizacja termostatu zmieniła ich życie w koszmar
Coraz więcej przedmiotów podłączamy do internetu. Już nie tylko komputer czy telefon, ale też telewizory, a nawet lodówki czy termostaty. Dzięki technologii nasze życie staje się coraz wygodniejsze. Płacimy za to coraz mniejszym wpływem na to, co się wokół nas dzieje. Co się z nami stanie, gdy zawiodą otaczające nas, elektroniczne gadżety?
24.01.2016 | aktual.: 25.01.2016 11:32
Zimna pobudka
– Termostat Nest jest dla mnie martwy – twierdzi Nick Bilton, dziennikarz „New York Timesa”. To jego opinia o sprzęcie, który do niedawna wydawał się nam wszystkim cudem techniki. Co się stało, że samouczący się gadżet wzbudził u niego tak dużą niechęć?
Nick, podobnie jak wielu innych Amerykanów, postanowił skorzystać z dobrodziejstwa technologii i zamontował w swoim domu termostat Nest. Wiele rodzin ustawiło optymalną dla nich temperaturę – około 21 stopni Celsjusza – i jak zawsze poszło spać.
Tej nocy nie było im jednak dane przespać w spokoju – część z nich obudził płacz marznącego dziecka. Nest był wyłączony, podobnie jak piec centralnego ogrzewania, a temperatura w nieogrzewanym zimowa porą domu spadała.
Co się stało?
Termostat twórcy iPoda
Termostat Nest to jedno tych urządzeń, które większość gadżetomaniaków chętnie zobaczyłaby we własnym domu. To zarazem świetny przykład, jak – dzięki technologii i pomysłowości konstruktorów – banalny na pozór element wyposażenia może zyskać zupełnie nową funkcjonalność i zaoferować możliwości, których wcześniej nikt by się po nim nie spodziewał.
Pierwsza wersja termostatu zadebiutowała pod koniec 2011 roku i z miejsca stała się obiektem pożądania wielbicieli gadżetów. Nic dziwnego – w końcu sprzęt ten zaprojektował nie kto inny, tylko Tony Fadell, czyli twórca iPoda (tego jedynego prawdziwego, z klikalnym kółkiem sterującym).
Sam Nest nawiązywał do iPoda właśnie sposobem sterowania. Obsługa urządzenia sprowadza się – jak w iPodzie – do kręcenia pierścieniem na obudowie i potwierdzania wyborów kliknięciem, choć oczywiście możemy również posłużyć się mobilną aplikacją.
Nest: piękno i sztuczna inteligencja
Centralną część gadżetu zajmuje kolorowy wyświetlacz, a „magia” termostatu polega na tym, że sprzęt nie tylko utrzymuje odpowiednią temperaturę, ale może samodzielnie reagować na zmieniającą się sytuację i np. ograniczy ogrzewanie, gdy wszyscy wyjdą z domu.
Jego głównym atutem jest jednak coś innego: możliwość uczenia się zwyczajów domowników i charakterystyki ogrzewanego obiektu, czyli np. jak długo pomieszczenia ogrzewają się do zadanej temperatury czy jak szybko się wychładzają.
Po zebraniu odpowiednich danych Nest tak steruje ogrzewaniem, by zapewnić im komfort przy minimalnych kosztach zużywanej energii i – jeśli wierzyć użytkownikom – to naprawdę działa.
Meet the 3rd generation Nest Learning Thermostat
Pojawiły się co prawda idiotyczne zarzuty, że Nest szpieguje użytkowników, ale trudno o większy absurd – przecież właśnie to jest jego istotną cechą, więc oskarżenia, że sprzęt robi to, co powinien, trudno traktować poważnie.
Nest spotkał się z na tyle ciepłym przyjęciem wśród klientów (głównie za Atlantykiem), że doczekał się trzech kolejnych wersji, w międzyczasie firmę kupiło Google i do niedawna wszystko było w porządku.
Zbuntowana maszyna
Było, bo jak przystało na inteligentne urządzenie Nest nie zaprząta głowy użytkownika czymś tak prozaicznym, jak aktualizacje oprogramowania, tylko aktualizuje się sam.
A po niedawnej aktualizacji, która na północnej półkuli przypadła na zimową porę, okazało się, że Nest w ekspresowym tempie rozładowuje akumulator i o ile właściciel nie podłączył go do zasilania, to po powrocie do domu mógł solidnie zmarznąć.
To ostrzeżenie przed tym, z czym w niedalekiej przyszłości będziemy musieli się uporać.
Gdy zepsuje się mechaniczny zamek w drzwiach, niemal każdy – przynajmniej w naszej części świata – będzie potrafił go wymienić i rozwiązać problem. Gdy przestanie działać zwykła żarówka – również sobie z tym poradzimy.
Coraz mniejsza samodzielność
Problem zaczyna się w momencie, gdy w różny sposób zaczynają się psuć urządzenia, o których działaniu mamy mgliste pojęcie lub na które mamy niewielki wpływ. Awaria laptopa lub smartfona poza chwilowymi niedogodnościami nie stanowi raczej wielkiego problemu, o ile tylko mamy kopię danych.
Kłopot może pojawić się, gdy podobną awarię zaliczy nasz inteligentny dom, fundując nam brak ogrzewania w zimie, problemy z oświetleniem w nocy czy choćby blokadę bramy garażu, gdy chcemy gdzieś wyjechać.
Jasne, że projektanci takich instalacji starają się przewidzieć różne sytuacje awaryjne i sposoby, w jakie możemy je rozwiązać, ale nie wszystko da się przewidzieć, a prawo Murphy’ego niezmiennie działa.
Można stwierdzić, że to typowe dla rozwiniętych społeczeństw. Żyjąc na odludziu musimy umieć wszystko i być samowystarczalni.
Korzystając z dobrodziejstw cywilizacji coraz częściej możemy specjalizować się w wąskich dziedzinach wierząc, że całą resztą zajmie się ktoś inny, również wyspecjalizowany. Tylko dokąd zaprowadzi nas ta wiara?
Komfort kontra kontrola
Nie chodzi mi tu o wpadnie w paranoję i nagłe przejście w tryb offline, odrzucenie technologii czy powrót do jaskiń, ale raczej o świadomość, że coraz większy komfort naszego życia jest okupiony coraz mniejszą kontrolą nad nim z naszej strony.
Nie jest to zjawisko nowe, w końcu od dziesięcioleci wierzymy, że prądu w gniazdku nie zabraknie. Mam jednak wrażenie, że z roku na rok ten trend się nasila.
Przypadek termostatu Nest pokazuje to szczególnie wyraźnie: gdy za chłód w domu odpowiada nie to, że wyłączyliśmy piec czy nie zapłaciliśmy rachunków, ale to, że jakiś programista po drugiej stronie globu popełnił błąd, doskonale widać, jak bardzo – dzięki możliwościom współczesnych technologii i w imię komfortu – oddajemy kontrolę nad naszym życiem komuś innemu. W takiej sytuacji niewiele możemy zrobić.
Pozostaje jedynie wierzyć, że ten ktoś nie popełni naprawdę poważnego błędu.