Recenzja Aragami: duchowi spadkobiercy kontra oficjalne kontynuacje. Gdzie jest niegdysiejszy Tenchu?
Pomysły nie rodzą się w próżni. Każdy wpisuje się w szerszy trend kulturowy, designerski czy technologiczny. W „Szafie gracza” będziemy opowiadać nie tylko o nowych, niesztampowych grach, ale również o ich korzeniach i nurtach, które reprezentują. Dziś: Aragami na PS4, czyli duchowy spadkobierca serii Tenchu.
17.10.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:12
Aragami, czyli pomysły tak stare, że aż świeże
Aragami to znakomity pomysł, w którego realizację włożono mnóstwo serca. To wciągająca, klasyczna skradanka, którą na pierwszy rzut oka trudno dostrzec pod masą problemów technicznych i designerskich.
Średniowieczna Japonia – wydanie magiczne. Wcielamy się w mściwego, żyjącego w cieniach ducha-nindżę. Nasze zadanie: odzyskać sześć talizmanów i uwolnić uwięzioną cesarzową. Sztampa? Pewnie, ale sympatyczna, bo osadzona w ciekawych realiach.
Do dyspozycji mamy szereg magicznych mocy, takich jak przenikanie między plamami cienia, przyzywanie bestii pożerających wrogów czy tworzenie mrocznych sylwetek, które odwracają uwagę strażników. Musimy pozostawać w mroku i atakować z ukrycia – światło odbiera Aragamiemu zdolności. Cichaczem zwiedzimy więc szereg całkiem zróżnicowanych poziomów: japońskie wioski, cmentarze, miasta czy koszary.
Mnóstwo trafionych pomysłów
Aragami jest grą odświeżająco klasyczną. Pełno w niej rozwiązań rodem ze starszych skradanek. Nie da się "przykleić" do gzymsu czy ściany, więc trzeba zwracać uwagę nie tylko na przeciwników, ale i na to, czy mamy grunt pod stopami. Poziomy są duże i otwarte, ale nie można grać „po swojemu” - np. szybko, głośno i brutalnie. Aragami nie jest szermierzem.
Mało tu reżyserowanych fragmentów i prowadzenia za rękę. Przeciwnicy nie odgrywają scenek, lecz działają według swoich algorytmów. Cała zabawa tkwi w wodzeniu ich za nos i wykorzystywaniu słabości. Nie uświadczymy wygodnie rozmieszczonych wybuchających beczek. Poziomy są rozplanowane w wiarygodny, realistyczny sposób. Tempo zabawy jest powolne, a efekciarstwa brak. Nikt nas nie pospiesza, nikt nie podpowiada.
Klimat sączy się z ekranu. W najlepszych momentach gra wygląda jak film animowany albo japońskie ryciny. Muzyka „z epoki” jest skomponowana z wyczuciem i nienachalna. Aż chce się w to grać – pod warunkiem, że uda się przymknąć oko na wady, których, niestety, jest równie wiele.
Góra problemów i garść chybionych koncepcji
Aragami brzmi zawsze świetnie, ale chwilami wygląda po prostu źle. W mniej dopracowanych etapach geometria poziomów i jakość tekstur przywodzą na myśl erę PlayStation 2.
Cienie rysują się kilka(naście) metrów przed bohaterem, co potrafi zniszczyć nastrój i utrudnia planowanie posunięć. Na dodatek wersja na PlayStation 4 (jak donoszą internety, pecetowa też) ma duże problemy z płynnym działaniem, co przy takiej grafice jest wręcz karygodne.
Przez całą grę walczymy z dwoma rodzajami wrogów: szermierzami i łucznikami. To samo w sobie nie jest problemem, bo design poziomów jest świetny i pełen ciekawych sytuacji taktycznych. Aragami rzuca jednak na głęboką wodę. Pierwsze etapy wcale nie są łatwiejsze od ostatnich, a na dodatek grę zaczynamy praktycznie bezbronni, bez żadnych mocy.
Punkty umiejętności trzeba znaleźć. Jako że są dość dobrze ukryte, pierwsze kwadranse są frustrujące. Im dalej, tym silniejsza staje się nasza postać, a przede wszystkim tym sprawniej ją kontrolujemy. Problem w tym, że wrogowie się nie zmieniają, więc poziom trudności... maleje.
To nie błąd, to cecha!
Niektóre decyzje designerskie są tak chybione, że można je uznać za błąd gry. Dwa razy zaciąłem się na amen, przekonany, że trafiłem na buga. W pierwszym przypadku dotarłem do celu misji, ale zatrzymała mnie niewidzialna ściana. Dopiero obsługa techniczna uświadomiła mi, że przegapiłem malutki, niewyróżniający się przedmiot, który jest potrzebny do ukończenia etapu.
Aragami gameplay 2/2
Drugi problem wystąpił podczas walki z bossem. Gra nie chciała zarejestrować uderzeń w jego czuły punkt – plecy. Po godzinie katorgi przypadkowo odkryłem, że należy zaatakować z góry, nie od tyłu. Gra nie dała mi żadnej wskazówki. Kto, widząc świecący punkt na plecach, próbowałby atakować z zeskoku?
Niełatwo ocenić grę tak nierówną, jak Aragami. Jej odbiór będzie w dużej mierze zależał od tego, co sądzimy o tytułach, które posłużyły twórcom za inspirację.
Gdzie jest niegdysiejszy Tenchu?
Aragami to, jak mówią developerzy z Lince Works, duchowy spadkobierca Tenchu. I rzeczywiście – tematyka się zgadza, rozgrywka pod wieloma względami też jest podobna. Ale skoro marka nadal żyje w świadomości i graczy, i projektantów gier, czemu nie dostaliśmy po prostu kolejnego Tenchu?
Pewnie dlatego, że ostatnia odsłona serii, czyli Shadow Assassins z 2009 r., sprzedała się łącznie w liczbie ponad 300 tys. egzemplarzy. To może zadowoliłoby twórców indie, ale dla spadkobiercy wielkiej niegdyś marki (pierwsza przygoda nindży Rikimaru rozeszła się w prawie 2 mln egz.) wynik jest katastrofalny.
Skoro już przy tym jesteśmy: gdzie się podziały tytuły, które kiedyś nas grzały i zapychały portfele wydawców? Nie wszystkie po prostu "przestały się sprzedawać". Ninja Gaiden rozmienił się na drobne i skończył jako niezbyt udana gierka indie. A czy ktoś pamięta jeszcze o serii Croc, która była większym sukcesem niż Tenchu? Gdzie jest Dino Crisis, Parasite Eve, Soul Reaver?
Z drugiej strony: serie, które nadal żyją, np. Tekken czy Street Fighter, nie wywołują już większych emocji i nikną w tłumie. Wielka niegdyś SaGa stała się przeglądarkowym klikadłem, a Dungeon Keeper tytułem pay-to-win na smartfony.
Czas duchowych spadkobierców
Zamiast oficjalnych kontynuacji mamy „duchowych spadkobierców”, takich jak Aragami. Właściciele niegdyś ważnych licencji nie widzą w nich potencjału sprzedażowego, więc fani lub oryginalni twórcy, wsparci Kickstarterem, biorą sprawy w swoje ręce. Miłośnicy Dungeon Keepera stworzyli Dungeons. Torchlight naśladuje Diablo. Pillars of Eternity to Baldur's Gate 3, a Star Citizen ma przypomnieć czasy Wing Commandera czy Privateera.
Takie powroty do przeszłości mają zalety i wady. Małe studia nie pracują pod dyktando działu księgowości wielkiego wydawnictwa. Mogą forsować odważniejsze pomysły, a jeśli gra im nie wyjdzie, nikt nie będzie marudził, że przynosi wstyd poprzedniczkom.
Jednocześnie małe studia to małe budżety i niedoświadczona ekipa. Kumulacją obu problemów jest właśnie Aragami. To gra zbliżona wizualnie do produkcji z PS2, mająca problemy z płynnym działaniem na PS4. Nieprzyjazna dla nowych użytkowników i okazjonalnie frustrująca.
Do szafy gracza czy do kosza?
Z dwojga złego wolę takie podejście niż kolejną część Tenchu. Byłaby to albo gra wysokobudżetowa, ale bezpieczna i nijaka, albo zrobiona po kosztach, żeby wydoić z fanów jeszcze trochę grosza. Długie serie coraz bardziej rozczarowują i mają coraz mniej wspólnego z pierwszymi, najlepszymi odsłonami. Fallout 4 jest Falloutem tylko z nazwy.
Aragami, teoretycznie będąc nową produkcją, uderza w znajome tony. To gra tworzona z podobną pasją, która kierowała autorami pierwszego Tenchu. Jeśli lubisz takie klimaty, zrób dla Aragami miejsce w szafie gracza. Jest tu wiele do kochania, aczkolwiek nie będzie to łatwa miłość.
Grę udostępniło do testów wydawnictwo Techland