Streaming wideo a prawo. RedTube daje prawnikom lekcję pokory
Copyright trolling polega na masowym rozsyłaniu wezwań do zapłaty, opierających się zazwyczaj na marnych podstawach. Żądanie pieniędzy pod groźbą pozwu dotarło niedawno w Niemczech do licznych użytkowników serwisu RedTube. Ten nie pozostał bierny i postanowił walczyć z nieetycznymi prawnikami w sądzie. Jak ta sama kwestia wygląda w Polsce?
02.01.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:38
TL;DR:
Przepisy,dotyczące udostępniania danych użytkowników przez różne serwisy internetowe są nieprecyzyjne – w podobnych sprawach zapadają w Polsce sprzeczne wyroki. Jeśli jednak korzystamy na własny użytek z treści, które zostały już w Sieci udostępnione i np. oglądamy online materiały wideo, to nie mamy się czego obawiać.
Pornograficzno-prawnicza apokalipsa nadciągnęła na początku grudnia, gdy okazało się, że prawnicy z niemieckiej kancelarii Urmann und Kollegen rozpoczęli polowanie na użytkowników RedTube’a (przeczytacie o tym w artykule „Oglądasz RedTube? Uważaj, prawnicy już polują”). Amatorzy internetowej pornografii zaczęli wówczas dostawać wezwania do zapłaty.
Na pozór przypominało to typowy copyright trolling – masowe rozsyłanie wezwań w nadziei, że część adresatów dla świętego spokoju ulegnie i zapłaci. Tym, co wzbudziło największe kontrowersje, był argument głoszący, że obejrzenie w Sieci materiałów umieszczonych tam z naruszeniem praw autorskich jest równoznaczne z naruszeniem tych praw.
Sprawa wywołała wiele emocji. Problemem była nie tylko zasadność wezwań, ale również kwestie techniczne. Nieznany był choćby sposób, w jaki prawnicy zdobyli adresy IP użytkowników serwisu. RedTube – jak wynika z oficjalnego komunikatu – niczego im nie udostępniał.
Nie minęło wiele czasu i RedTube ruszył do kontrataku. Serwis podjął działania prawne przeciwko kancelarii Urmann und Kollegen i wyrokiem sądu w Hamburgu uzyskał czasowy zakaz wysyłania listów z wezwaniem do zapłaty. To dobry początek, choć na obecnym etapie nie wiadomo, jak zakończy się cała sprawa.
Kazik - Ballada o Janku Wisniewskim [Official Music Video]
A jak wygląda ta sama kwestia w Polsce? U nas zjawisko copyright trollingu również nie jest obce. Przykładem mogą być wezwania rozsyłane do użytkowników sieci P2P, którzy pobierali (i przy okazji udostępniali) film „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. Skąd prawnicy mają potrzebne do wysłania takiego wezwania dane? Nieetyczny proceder wykorzystywania prawa zgodnie z jego literą, ale nie duchem, tak komentuje Wojciech Klicki z fundacji Panoptykon:
*Kancelarie zwykle składają do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – naruszenia praw autorskich. Prokuratura wszczyna postępowanie i ustala tożsamość osób, które rzekomo miały się dopuścić naruszenia, czyli np. udostępniły w sieci pliki chronione prawem autorskim. Strony, a więc również kancelarie reprezentujące swoich mocodawców mają dostęp do akt postępowania. Ustalone przez prokuraturę, a następnie skopiowane przez kancelarie adresy są wykorzystywane do wysyłania groźnie wyglądających listów z żądaniem zapłaty odszkodowania za domniemaną kradzież.
Wszczynanie postępowań karnych jedynie po to, by z pomocą organów państwa ustalić dane osobowe, to nadużycie prawa: nie po to ustawodawca dał poszkodowanemu w sprawie prawo dostępu do akt. Co więcej, masowe wysyłanie wezwań do zapłaty, zwłaszcza połączonych ze straszeniem sądem lub policją, jest trudne do połączenia z zasadami etyki adwokackiej.*
P2P - tu też jest pole do interpretacji
W przypadku sieci P2P z reguły gdy pobieramy treści, jednocześnie je rozpowszechniamy, ale tu również istnieje pewna nieścisłość. Udostępniany jest przecież nie cały utwór, ale jakiś jego fragment. Wspomina o tym Jarosław Góra – prawnik, szef departamentu Nowych Technologii i IP w kancelarii Ślązak, Zapiór i Wspólnicy.
Czy w przypadku rozpowszechniania fragmentów utworów, w szczególności tych nietwórczych, łamiemy prawa autorskie? Prawo autorskie chroni, co do zasady, twórcze fragmenty utworów, a skoro tak, to tylko rozpowszechnianie tylko właśnie takich fragmentów stanowiłoby naruszenie prawa autorskiego. Możemy zatem próbować bronić się w ten sposób, że co prawda do rozpowszechniania fragmentów utworu doszło, ale niech teraz ktoś udowodni, że doszło akurat do rozpowszechniania tych twórczych fragmentów. Znając jednak realia wymiaru sprawiedliwości, taka linia obrony może okazać się nieskuteczna.
Udostępnianie danych - dwa sprzeczne wyroki
Polskie prawo jest nieprecyzyjne również w kwestii udostępniania danych użytkowników, którzy mogli naruszyć prawa autorskie. Dochodzi do takich sytuacji, jak dwa sprzeczne wyroki w podobnych sprawach. Przykłady podają choćby autorzy publikacji „Perypetie informacji w internecie”, Katarzyna Szymielewicz i Marcin Maj:
*W 2010 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wydał wyrok, który dotyczył kobiety żądającej od pewnej firmy ujawnienia numerów IP osób, które logowały się do prowadzonego przez nią portalu. Kobieta zwróciła się w tej sprawie do Generalnego Inspektora Ochrony Danych (GIODO). Ten nakazał firmie ujawnienie numerów IP. Firma złożyła wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy, argumentując, że numeru IP nie można uznać za daną osobową. GIODO podtrzymał swoje stanowisko, a sprawa trafiła do Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ten uznał, że GIODO miał rację. Podkreślił, że prawo do swobodnej anonimowej wypowiedzi nie może chronić osób, które naruszają prawa innych osób.
Zupełnie inny wyrok został wydany na początku 2013 r., mimo że sytuacja była analogiczna: dwie osoby poprosiły pewną firmę o udostępnienie numerów IP przypisanych do użytkowników prowadzonego przez nią forum. GIODO nakazał firmie udostępnienie danych. Firma odmówiła i złożyła skargę. Tym razem WSA uznał, że skarga zasługuje na uwzględnienie, gdyż GIODO błędnie pominął regulacje przewidziane w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Zdaniem sądu ta ustawa wprowadza odrębne zasady udostępniania danych dla usług internetowych. „Wydawanie takich informacji jak adres IP komputera może nastąpić wyłącznie na żądanie sądu lub prokuratora, zawarte w odpowiednim postanowieniu tych organów” – stwierdził sąd.*
Policja radzi. I szybko przestaje
Jak zatem wygląda w Polsce sytuacja użytkowników Sieci, którzy nieraz często nieświadomie oglądają materiały rozpowszechnione z naruszeniem prawa autorskiego? Zacznijmy od ciekawego przypadku, czyli komunikatu wydanego rok temu przez policję. W grudniu 2012 roku podlaska policja umieściła na swojej stronie poradnik dotyczący tego, co i jak można ściągać z Sieci. Były tam m.in. takie informacje:
*Samo ściąganie filmów z internetu nie jest nielegalne i nie grozi za to odpowiedzialność karna. Zgodnie z prawem takie działanie można bowiem uznać za dozwolony użytek osobisty. Art. 23 ustawy o prawie autorskim mówi, że wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu. Użytkownik nie ma obowiązku nakazanego prawem sprawdzenia legalności, a więc wolno pobierać pliki z sieci bez konieczności uzyskania odrębnej zgody uprawnionego lub zapłaty wynagrodzenia.
Ściąganie plików muzycznych z internetu na własny użytek nie łamie prawa, bo mieści się w granicach dozwolonego użytku. (…) Zgranie kilku utworów z sieci i nagranie ich na płytę stanowi użytek rozrywkowy. Płytę taką możemy nawet podarować, na co z kolei pozwala nam art. 23 ust.2 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
(…) Ściągając muzykę i filmy z serwisów typu p2p, jednocześnie udostępniamy pliki innym użytkownikom, a to jest już działaniem całkowicie bezprawnym. Osobom udostępniającym utwory chronione prawem autorskim grozi zarówno odpowiedzialność karna, jak i cywilna.*
Poradnik szybko zniknął z policyjnej strony, a poproszony o wyjaśnienie naczelnik Komendy Wojewódzkiej w Białymstoku stwierdził, że część porad jest już nieaktualna, bo obecnie obowiązuje inna interpretacja przepisów (więcej na ten temat znajdziecie w artykule „Podlaska policja radziła, co i jak można ściągać z Sieci. Ale już nie radzi”).
Aktualna interpretacja prawnika
Jaka interpretacja jest zatem aktualna? W tej kwestii ponownie Jarosław Góra:
*Jeżeli pobieranie utworów chronionych prawem autorskim nie odbywa się przy ich równoczesnym rozpowszechnianiu, to takie działanie nie narusza prawa.
Tego rodzaju korzystanie z utworów oparte jest na tzw. dozwolonym użytku prywatnym, zgodnie z którym bez zezwolenia twórcy (uprawnionego z tytułu autorskich praw majątkowych) wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. I nie jesteśmy przy tym zobowiązani do sprawdzania, czy treści, które są w Internecie rozpowszechniane (dostępne), są udostępniane legalnie czy nie.*
Jest to zarazem odpowiedź na opisywany wcześniej przypadek serwisu RedTube. Choć w tym wypadku obowiązują niemieckie przepisy, to umieszczone w nim treści zostały już rozpowszechnione, stąd najprawdopodobniej cała akcja niemieckich prawników okaże się niewypałem.