Wielka obława: 100 tys. internautów z wezwaniami! Za które filmy ścigają antypiraci?
Wygląda na to, że niemiecka firma Baseprotect rozpoczęła w Polsce łowy na wielką skalę. Z konsekwencjami muszą liczyć się dziesiątki tysięcy użytkowników torrentów, którzy w ostatnich latach ściągali filmy. Co im grozi?
Copyright trolling
Gdy w różnych artykułach poruszałem kwestię praw autorskich, ściągania filmów czy pobierania z Sieci muzyki, wielu z Was nie zgadzało się z moimi opiniami. Niezmiennie uważam, że dobra niematerialne to taki sam towar jak każdy inny i powinno się za niego płacić. A wszelkie dywagacje o działaniach dystrybutorów czy cenach biletów kinowych, płyt albo legalnej muzyki w Sieci (streaming czyni tę kwestię coraz mniej aktualną) to próba odwrócenia kota ogonem i znalezienia usprawiedliwienia.
Jest jednak druga strona medalu, znana jako copyright trolling. Jeśli słyszeliście stereotypy o pozbawionych zasad etycznych, chciwych i budzących pogardę prawnikach, to copyright trolling jest ich doskonałym potwierdzeniem.
W praktyce polega na tym, że prawnicy zbierają adresy IP internautów, którzy rzekomo, według niejasnych kryteriów, złamali prawa autorskie, a następnie rozpoczynają przeciwko nim postępowania. Jednocześnie wysyłają wezwanie do ugody, polegające na tym, że użytkownik ma zapłacić pewną kwotę w zamian za spokój.
Jak wyłudzić pieniądze?
Zjawisko tak opisuje Dziennik Internautów:
Dziennik Internautów:
Pozornie jest to walka z piractwem, ale tak naprawdę jest to działanie bardzo wątpliwe etycznie, bliższe zastraszania i nadużyć niż ochrony twórców. Zjawisko copyright trollingu dociera do Polski, a w ostatnich dniach media informują o działaniach kancelarii Anny Łuczak, która masowo rozsyła do internautów prośby o wpłacenie 550 zł.
Copyright trolling nie jest niczym nowym. O próbach wyłudzenia pieniędzy od wielbicieli internetowego porno pisałem pół roku temu w tekście „Oglądasz RedTube? Uważaj, prawnicy już polują”, a o dalszym ciągu tej sprawy mogliście przeczytać w artykule „Streaming wideo a prawo. RedTube daje prawnikom lekcję pokory”. Okazuje się jednak, że był to jedynie przedsmak masowych działań, z jakimi mamy od niedawna do czynienia w Polsce.
Które filmy znalazły się na liście?
Zjawisko i jego porażającą skalę opisuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Jak wynika z zebranych przez DGP informacji, niemiecka firma Baseprotect zgłosiła się do polskich dystrybutorów z propozycją współpracy w ściganiu piratów.
W efekcie do prokuratury trafiły dane 100 tys. polskich internautów, którzy w ostatnich latach ściągali filmy „Czarny czwartek”, „Obława”, „Last minute”, „Być jak Kazimierz Deyna” i „Drogówka”. Wnioski o udostępnienie danych trafiły już do operatorów.
Poszukiwania po adresie IP
Choć żaden z nich nie zgodził się na oficjalne wystąpienie pod własnym szyldem, najwięksi dostawcy Internetu potwierdzają, że skala zapytań jest ogromna. Jeden z nich otrzymał wnioski dotyczące adresów IP 30 tys. osób, co zmusiło go do rozbudowy działu odpowiedzialnego za obsługę takich zapytań.
Inny, cytowany przez DGP operator mówi anonimowo o 500 wnioskach, z których każdy dotyczył od 1 do 20 tys. numerów IP, w sumie 60 tys. internautów. Z czym muszą się liczyć osoby, które ściągały któryś z filmów? Prawnicy stosują tu sprytny wybieg:
Dziennik Gazeta Prawna:
Prokuratura na podstawie listy IP internautów, którzy nielegalnie wskazane filmy rozpowszechniali, kieruje wnioski do dostawców internetowych o podanie, do kogo konkretnie dane IP należy. Ci zgodnie z ustawą o świadczeniu usług internetowych takie dane muszą udostępnić. Następnie internauci są wzywani do złożenia zeznań. Kancelaria jako strona w sprawie, mając wgląd do dokumentacji przygotowywanej przez prokuraturę, wysyła do nich propozycje ugody, o ile zapłacą karę: 550 zł.
Warto w tym miejscu podkreślić, że zawarcie ugody nie chroni przed odpowiedzialnością karną, bo rozpoczęte przez prokuraturę śledztwo nadal będzie się toczyć.