Pirackie fundamenty YouTube'a. Długa droga od słoni do płatnych treści

Był 23 kwietnia 2005 roku. Urodzony w Niemczech Wschodnich Jawed Karim usiadł przed komputerem i zaczął wgrywać film nakręcony przez Yakova Lapitsky’ego w ogrodzie zoologicznym w San Diego. Gdy zegar pokazał godzinę 20:37, film znalazł się na serwerze. Tak zaczęła się faktyczna działalność YouTube’a. Rozpoczynała się największa piracka epopeja w dziejach Internetu.

YouTube zaistniał dzieki piractwu?
YouTube zaistniał dzieki piractwu?
Łukasz Michalik

24.05.2013 | aktual.: 13.01.2022 11:41

Był 23 kwietnia 2005 roku. Urodzony w Niemczech Wschodnich Jawed Karim usiadł przed komputerem i zaczął wgrywać film nakręcony przez Yakova Lapitsky’ego w ogrodzie zoologicznym w San Diego. Gdy zegar pokazał godzinę 20:37, film znalazł się na serwerze. Tak zaczęła się faktyczna działalność YouTube’a. Rozpoczynała się największa piracka epopeja w dziejach Internetu.

Gdzie wrzucić film z imprezy?

Za powstaniem YouTube’a nie stały wielkie plany biznesowe, tylko dość trywialna potrzeba. Późniejsi współtwórcy serwisu, a zarazem jedni z twórców sukcesu PayPala, Chad Hurley i Steve Chen, mieli po prostu problem z udostępnieniem filmów nagranych na imprezie. Załącznik był zbyt duży, by przesłać go mailem. Odpowiedzią okazał się opracowany wspólnie z Jawedem Karimem serwis, pozwalający na umieszczanie w Sieci filmów i ich odtwarzanie.

Me at the zoo

Wrzucając na YouTube’a krótki, 19-sekundowy film o niczym, Jawed Karim prawdopodobnie nie przypuszczał, że właśnie tworzy historię. Problem polegał na tym, że publicznie dostępna od maja 2005 beta YouTube’a zaczynała cieszyć się coraz większą popularnością, a rosnąca liczba odwiedzin wymagała coraz droższej infrastruktury.

Jak to bywa w Dolinie Krzemowej, raczkujący serwis został dostrzeżony przez aniołów biznesu, a przede wszystkim przez fundusz Sequoia Capital, znany m.in. z inwestowania w Google’a, Atari, Apple'a czy Yahoo.

Oficjalna historia jest nudna i niczego nie wyjaśnia

W gruncie rzeczy w tym miejscu można byłoby kontynuować typową i powielaną w wielu miejscach Sieci opowieść o tym, jak to rosła liczba użytkowników, Sequoia Capital wyłożył 11 mln dolarów, użytkowników było jeszcze więcej, a YouTube został 13 listopada 2006 roku kupiony przez Google’a za 1,68 mld dolarów.

Założyciele YouTube'a: Chad Hurley, Steve Chen i Jawed Karim
Założyciele YouTube'a: Chad Hurley, Steve Chen i Jawed Karim

Do tego, jak każe rytuał, na końcu należałoby dodać podsumowanie, ile godzin filmów przybywa w serwisie w każdej minucie i jak wielkich serwerowni trzeba, aby to obsłużyć. Niestety, ta sztampowa opowiastka niczego by nie wyjaśniała. Dlaczego? Problem polega na tym, że YouTube to serwis, który swoją potęgę zbudował na… no właśnie, użycie właściwego słowa jest w tym wypadku bardzo ważne.

Dla koncernów z branży rozrywkowej będzie to kradzież, a dla użytkowników Sieci po prostu nie zawsze uświadomione piractwo. Jeszcze inni nazwą to wykorzystaniem materiałów, do których prawa miał ktoś inny. Niezależnie jednak, jakich słów użyjemy, YouTube zaistniał dzięki naruszaniu praw autorskich. Dzięki piractwu. Na masową i niespotykaną dotychczas skalę.

Filmy z imprez czy klipy muzyczne?

Oficjalny start serwisu nastąpił 15 grudnia 2005 roku. Choć pierwszy z umieszczonych w nim materiałów był autorskim nagraniem jego twórców, bądźmy szczerzy – czy kogokolwiek, poza nieliczną grupą bezpośrednio zaangażowanych osób, interesowałyby filmy z imprez czy wakacji? Raczej nie. Nic zatem dziwnego, że użytkownicy serwisu mieli własną wizję tego, co powinno się w nim znaleźć, a YouTube początkowo nie zamierzał zanadto w tym przeszkadzać.

Zaledwie kilka tygodni po oficjalnym starcie YouTube’a The New York Times w bardzo ostrożny i wyważony sposób zwrócił uwagę, że podstawy działania tego serwisu są dość wątpliwe z punktu widzenia etyki. Przywołał wypowiedzi licznych właścicieli praw autorskich, które miały być przez YouTube’a naruszane.

Wyrażane przez szacowną gazetę obawy dość szybko przekształciły się w pewność. Kilka miesięcy po starcie YouTube’a wątpliwości mogli wygłaszać tylko hipokryci – problem dostrzegł choćby serwis ArsTechnica, który pisząc o YouTubie, cytował jednego z najsłynniejszych inwestorów, Jasona Calacanisa. Jason bez ogródek opisał serwis wideo jako biznes, którego fundamentem jest piractwo.

Mamy wasze filmy i co nam zrobicie?

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na działania właściciela serwisu, czyli Google’a. Oficjalne stanowisko było jasne: piractwo jest złe, Google nie czyni zła, więc piractwa popierać nie może i tępi je w swoim serwisie ze wszystkich sił. Problem w tym, że były to działania pozorne. Co prawda jeszcze w listopadzie 2006 roku YouTube podpisał umowy o współpracy z takimi wydawcami, jak CBS czy NBC, jednak największe koncerny nie chciały mieć z piracką zarazą nic wspólnego, ale ich wola nie miała znaczenia.

Właściciele praw autorskich nie mieli wielkiego pola manewru...
Właściciele praw autorskich nie mieli wielkiego pola manewru...

Do YouTube’a – z umową czy bez - trafiały niezliczone filmy i klipy muzyczne. Co więcej, wielu pokrzywdzonych, składając pozwy w sądzie, wskazywało, że YouTube namawiał swoich użytkowników do łamania prawa. Zachęcał ich np. do umieszczania fragmentów meczów czy wypadków w celu zwiększenia ruchu  w serwisie.

Lista pokrzywdzonych była bardzo długa, ale serwis zawsze spadał na cztery łapy. Amerykańskie sądy wykazywały się niezwykłą pobłażliwością. Nawet w sytuacjach z pozoru bardzo klarownych, gdy YouTube zarabiał na reklamach emitowanych przy nielegalnie umieszczonych odcinkach South Parku, właściciel praw – Viacom – mógł co najwyżej zażądać usunięcia spornych treści.

O żadnym odszkodowaniu nie było mowy i zyski z pirackiej działalności pozostawały w kasie YouTube’a. W przeciwieństwie do innych kontrowersyjnych serwisów, jak choćby Zatoka Piratów czy Megaupload, nikt YouTube’a nie zamykał, nie wysyłał policyjnego komanda do opanowania siedziby ani nie trzymał w areszcie kierownictwa firmy.

YouTube się cywilizuje

Google miał wystarczające środki, by podpiąć deficytowy początkowo serwis pod finansową kroplówkę i udoskonalać YouTube’a. Z czasem serwis coraz intensywniej starał się zalegalizować umieszczane w nim treści.

Milowym krokiem było wprowadzenie jesienią 2007 roku funkcji Video ID, która sprawdzała, czy przesyłany do serwisu film nie został wcześniej usunięty z powodu naruszenia praw autorskich. Pozwoliło to wybrnąć z sytuacji, w której zidentyfikowane i wskazane przez właścicieli praw treści byłyby w nieskończoność usuwane przez administratorów i ponownie umieszczane przez różnych użytkowników.

Kolejnym krokiem było podpisywanie umów z coraz liczniejszymi właścicielami praw autorskich, w tym również z Polski. Jeszcze w 2007 roku, wraz z uruchomieniem lokalnej wersji YouTube’a, serwis nawiązał współpracę z TVP, CD Projektem czy Bankier.TV oraz kilkoma polskimi muzykami. Podobnie było na innych rynkach.

Pirackie fundamenty

Choć współczesny YouTube nie ma wiele wspólnego z serwisem sprzed kilku lat, warto zwrócić uwagę, jak długą drogę przebył i jak bardzo zmienił się jego model biznesowy. Dzisiaj YouTube sam albo za sprawą swoich partnerów nie tylko odgrywa rolę platformy do umieszczania filmów online, ale jest również producentem treści.

Google rzuca wyzwanie telewizji
Google rzuca wyzwanie telewizji

Niektóre z nich zostały uznane za tak wartościowe, że zamiast tradycyjnego modelu, zapewniającego dostęp do filmów po obejrzeniu reklam, YouTube niedawno pokusił się o pobieranie opłat od użytkowników, coraz śmielej wkraczając do świata telewizji. Z wroga przemysłu rozrywkowego stał się jego sprzymierzeńcem, a właściwie częścią.

Warto jednak pamiętać, że to wszystko zaczęło się od piractwa, które w gruncie rzeczy nigdy nie zostało rozliczone, a przez sądy było traktowane z wielką wyrozumiałością. Czyżby było to smutne potwierdzenie znanego powiedzenia, że pierwszy milion trzeba ukraść?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Gadżetomania
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.