Nieskończona Opowieść z Michałem Witkowskim

Nieskończona Opowieść z Michałem Witkowskim

Nieskończona Opowieść z Michałem Witkowskim
Nieskończona Opowieść
29.01.2015 13:05

Pałac kultury wyglądał jak wielki tort. Marzłam na placyku pod metrem „Centrum” zwanym „Patelnią” i gapiłam się na zawianego świętego Mikołaja, który odlewał się w parczku nieopodal. Tłumy napierały zewsząd i nie wiedziałam, jak go poznam, bo w ogłoszeniu „Pan Ktoś” nie raczył umieścić zdjęcia. Też trzeba być inteligentnym, żeby umówić się akurat w najbardziej ruchliwym miejscu w kraju! Placyk przed metrem Centrum w Warszawie w okresie przedświątecznej głupawki, tłumy pachnące perfumami i debetem, Mikołaje rozdający ulotki zamiast prezentów, zatrudnieni na umowę o dzieło… No ale Pan Ktoś nie był zwykłym klientem. Od razu zaznaczył, że nie chodzi mu o seks i był bardzo, bardzo tajemniczy.

Właściwie powinnam się bać, gdybym nie była taka głupia i nagrzana na kasę. Nie jest z Warszawy, jest tu niby „w delegacji”. Mieszka w hotelu Polonia. To dobrze. Mają tam dobre ręczniki i fajne szamponiki w łazience. Co jeszcze o nim wiem? Pod pięćdziesiątkę, z „Polski zachodniej”, nie chce seksu… Brrr. Ale płaci za to coś, co chce, jak marzenie. Pięć tysięcy. A ja pracuję w bibliotece i mam mega kredyt bez szans na spłacenie w tym wcieleniu.

Patrzę na twarze mężczyzn, tłumnie napierających na mnie, ale nikt nie wydaje mi się dość tajemniczy. Są to najczęściej śmiertelnie zmęczeni biznesmeni, młodzież idąca ze szkoły na siłownię, zaczadzone baby z siatami ze Złotych Tarasów. No, podchodzi do mnie. Zupełnie niepozorny. I pyta, czy Ligia. Tego by sam nie wymyślił żaden zboczek na świecie, to musiałam wymyślić ja. Moje pseudo. Widać, że bibliotekarka! Idziemy przejściem podziemnym do niego, do hotelu Polonia, a on milczy uparcie i jakoś tak posapuje sobie pod nosem. Trzeba go najpierw zaciągnąć do restauracji na kolację, na kawę, niech powie wreszcie, czego oczekuje…

Weszliśmy do przestronnego pokoju na drugim piętrze. Pod ścianą po lewej stronie stało starannie zaścielone wielkie łóżko i dwie szafki nocne w kolorze mahoniu. Naprzeciwko znajdował się okrągły stół i dwa fotele z beżowymi obiciami, a dalej drzwi najpewniej do łazienki i garderoby. Na kremowych ścianach wisiało lustro i dziwny kubistyczny obraz.

Nie bardzo mi się tu podobało. Zbyt minimalistycznie, zbyt prosto i zbyt elegancko. Pomieszczenie wyglądało jak olbrzymie pudełko po butach, do którego wrzucono niedbale kilka mebli i oddano do użytku.

  • Proszę się rozebrać i położyć na łóżku, za chwilę do pani dołączę – odezwał się wreszcie Pan Ktoś spokojnym gładkim głosem, przypominającym mowę księży. W ogóle był podobny do typowego księdza. Miał łysinę na czubku głowy, krzaczaste brwi i obfity brzuch. Obrócił się w stronę garderoby i wyszedł podpasując pod nosem.

A więc jednak chodzi o seks. Albo o coś związanego z seksem. Ale dlaczego był taki tajemniczy? Czy nie mógł w ogłoszeniu napisać, czego tak naprawdę oczekuje? A może to rzeczywiście ksiądz i nie chciał być rozpoznany? Mniejsza z tym. Niech robi ze mną co chce, byleby zapłacił.

Rozebrałam się, ale tylko do bielizny. Miałam już różne doświadczenia i wiem, że ci wszyscy napaleńcy wolą sami rozprawiać się z biustonoszami i stringami. Ułożyłam się na miękkiej jedwabnej pościeli, przybrałam seksowną pozycję, założyłam zalotny uśmiech i czekałam, gapiąc się w sufit. Musiałam przez chwilę tłumaczyć sobie, że nie jestem dziwką, że gdyby nie kredyt w ogóle by mnie tu nie było, że to wcale nie potrwa długo i po wszystkim wrócę do swojego mieszkania.

Pan Ktoś wrócił z anielskim uśmiechem na ustach. Był ubrany w ciemne spodnie i przydługą czarną koszulę z wieloma guzikami, w której wyglądał jak ksiądz w sutannie.

  • Proszę zamknąć oczy – powiedział spokojnie. Posłusznie wykonałam polecenie, w końcu za to mi płacił. Zastanawiałam się tylko, gdzie dotknie mnie najpierw. Zaczął od prawej dłoni. Na nadgarstku zawiązał jakiś materiał, podobny na drugiej ręce i kostkach. Pewnie przywiązywał mnie do łóżka.

Nagle poczułam na twarzy napór poduszki. Wrzeszczałam, ale poduszka skutecznie tłumiła moje wołanie. Próbowałam się wyszarpnąć, ale więzy nie odpuszczały i sprawiały ból. Ciemność przed oczami. Strach. Brak powietrza…

  • Anna Barańska, lat dwadzieścia pięć, mieszkała na Mokotowie – zameldował Sławek, mój wieloletni partner, kiedy wchodziliśmy do hotelu Polonia. – Bibliotekarka, ale dorabiała jako „pani do towarzystwa”, pseudonim Ligia. Była samotna, jej rodzice zginęli pięć lat temu w wypadku. Sprawca najpierw udusił ją poduszką, potem rozciął gardło i brzuch. Na razie nie znamy motywu.
  • Znaleźliście jakieś ślady? – zapytałem.
  • Tak, całe mnóstwo – odpowiedział. – Odciski palców, włosy, nagrania z monitoringu. Niebawem będziemy wiedzieć wszystko.
  • No to sprawa szybko się rozwiąże – ucieszyłem się, bo miałem już na dziś dość.
  • Niekoniecznie. Zresztą, sam zobaczysz. Tylko ostrzegam, nie jest to przyjemny widok.

Weszliśmy do pokoju na drugim piętrze. Na wielkim zakrwawionym łóżku leżały zwłoki pięknej, złotowłosej dziewczyny. Po rozchlastanym gardle wciąż spływały krople brunatnej krwi, zaś obok ciała leżały jelita wyjęte z rozprutego brzucha. Musiałem wziąć kilka głębokich oddechów, żeby powstrzymać odruch wymiotny.

  • No tego się nie spodziewałem – wymamrotałem – a wiele już w swojej karierze widziałem.
  • To nie wszystko, spójrz na ścianę nad łóżkiem – Sławek wskazał palcem napis wykonany krwią ofiary.
  • To fragment z Biblii, Księga Przysłów, rozdział dwudziesty trzeci, wersy dwadzieścia siedem i dwadzieścia osiem. Co w nich jest?
  • „Bo dołem głębokim jest nierządnica, a ciasną studnią jest obca niewiasta, czatuje jakby rozbójnik, pomnaża niewiernych w narodzie” – przeczytał ze swoich notatek.
  • Pewnie jakiś fanatyk – skonstatowałem. – Dajcie znać, kiedy dowiecie się, kim jest sprawca.
  • Tomek, a nie wydaje ci się to zbyt proste? – zapytał Sławek. – Facet umawia się z prostytutką w luksusowym, znanym hotelu, nie zaciera śladów, daje się nagrać na monitoringu. Dziwne to, nawet bardzo dziwne.

Martwą ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu.

  • Komisarz Sadowski, słucham.
  • Tomek, mamy kolejne zabójstwo – usłyszałem głos Karoliny, młodej inspektor. – Hotel Marriott, kobieta, 27 lat, prawdopodobnie dorabiała jako prostytutka. Rozcięte gardło i brzuch. Zajmiesz się tą sprawą?
  • Tak, zaraz tam będziemy – odpowiedziałem bez wahania. – Sławek, w Mariocie znaleziono kolejną prostytutkę.
  • Wiedziałem, że to dopiero początek – rzekł mój partner. – Chodźmy.
  • Musiał iść tą samą drogą, co my. Z Polonii do Marriotta. Jakieś pięć minut drogi.

Teraz, o trzeciej nad ranem, w Alejach prawie nie było ruchu. Zacznie się za trzy godziny. Na razie w zasięgu nic żywego. No, jeden słaniający się, kompletnie zawiany Mikołaj. Jego ślad znaczyły powkładane za wycieraczki samochodów i walające się wśród śniegu na chodniku ulotki reklamujące burdel „Cacko z dziurką” przy wylotówce na Konstancin. Trzy fotoszopowe cyborgi, trzy istniejące tylko w głowach grafików gołe baby, które nigdy nie jadły, nie srały, nie rodziły ani nie oddychały, patrzyły na nas z ulotek bez czułości czy zrozumienia naszych potrzeb, z minami aptekarek, które mówią, że recepta jest nie ważna, a kolejka długa, więc proszę się już zbierać.

  • Ci Mikołaje to wszyscy są zatrudnieni bez umowy, na czarno, PeGie ich nie cierpi.
  • „Cacko z dziurką” - ale sprytnie zgapili.
  • Skąd?
  • Za okupacji Niemcy pozamykali wszystkie teatry i kina, żeby Polacy się nie rozwijali intelektualnie. Otworzyli same burleski i farsy na poziomie teatrzyków ogródkowych, grających pod piwo i golonkę. Stąd się śpiewało: „Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze!” Ale niektórzy chodzili... Zamiast Que Pro Quo i Ordonki, dostawali właśnie rewię pod tytułem Cacko z dziurką.Albo Kajaki i krzaki - to musiało być arcydzieło.

Sławek (który nie miał żadnych ambicji artystycznych i na pewno wolałby Cacko z Dziurką od tego, co dziś serwowano w teatrach, gdyby tak jeszcze tą dziurkę można było zobaczyć) nie skomentował. Patrzyli jak urzeczeni na różowy Pałac Kultury. Padał śnieg.

  • Myślisz, że szedł tędy? Mógł się cofnąć Poznańską i iść równoległą do Alej Nowogrodzką.
  • Kto wynajął pokój w Polonia Palace?
  • Sfałszowany dowód.

Alejami przejechał policyjny wóz. Potem drugi. Wszystkie zmierzały w kierunku Marriotta.

  • Oho, zadepczą nam wszystko. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.
  • Oni to jeszcze, ale widzisz te skody?
  • No i co z tego, że skody jadą?
  • A to flota TVNu.

Przyspieszyliśmy kroku. Po drodze, w otwartym całą dobę kebabie prowadzonym przez facetów stanowiących dziwne skrzyżowanie Chińczyków, Arabów, Tajów i Hindusów, zjedliśmy po bułce z mięsem stanowiącym dziwne skrzyżowanie baraniny z kurczakiem. Na mrozie zbyt pikantny sos leciał nam po brodzie. Faceci oglądali jakąś swoją Al Dżazirę.

-Tylko patrzyć, jak to się wszystko zawali - powiedział Sadowski. Sławek nie był pewien, czy mówi o całym systemie, Polsce, czy o dworcu centralnym, na który patrzyli. Skończyli jeść, wrzucili serwetki do dymiącego śmietnika roztaczającego wokoło dziwnie piękny, kadzidlany zapach. Dość przeciągania. Musieli wreszcie wejść do Marriotta.

W hotelu w najlepsze działało kasyno, wokół wejścia do niego jak muchy krążyli Azjaci i Rosjanie. „Traćcie, traćcie, coście na nas zarobili tym zadrożonym gazem” - pomyślał Sławek. „Znowu ktoś palnie sobie w łeb” - pomyślał Sadowski, a potem nie myśleli już nic, bo dali się pochłonąć wirowi złożonemu z rozbrzmiewającej w holu amerykańskiej kolędy, zaaferowanej obsługi, przerażonego pijarowca hotelu, który błagał ich, aby tego nie rozgłaszać (naiwniak), z techników, z lekarzy, z mnóstwa niepotrzebnych innych policjantów... Rzecz w tym, że Sadowski ze Sławkiem byli z dochodzeniówki, a na miejscu zastawali jeszcze dwa inne podmioty uważające się za najważniejsze: prokuratora i kryminalnych. O ile prokuratora mogli jakoś znieść, szczególnie, gdy nie wtrącał się do śledztwa, z kryminalnymi toczyła się odwieczna wojna i rywalizacja. Rzecz w tym, że kryminalni prowadzili jakby swoje własne, niezależne śledztwo w śledztwie, często w ogóle nie dzieląc się z dochodzeniówką ustaleniami. Kompetencje tych dwóch podmiotów wciąż się krzyżowały, a zamiast współpracy była rywalizacja. Teraz też z wściekłością odnotowali, że na miejscu znajduje się prokurator, którego delikatnie mówiąc, nienawidzą, a nie delikatnie: chętnie by zabili, rozcięli i porozrzucali jelita, jak „Ksiądz”. W pokoju na ósmym piętrze węszyło też trzech bardzo zarozumiałych kryminalnych, co jeden to bardziej macho (tacy by oglądali Cacko z dziurką!), w ogóle nie kojarzący drugiej sprawy, święcie przekonani, że chodzi o jednorazowy wypadek. Zresztą, prokurator też robił wszystko, żeby zatuszować „seryjność”.

  • Panowie, po co wam jeszcze seryjniak, czy wy nie macie co robić przed świętami i Sylwestrem?! Koniec roku się zbliża, mamy zwłoki, nie wiadomo, czy sprawa zostanie wyjaśniona, a statystyki właśnie się robią. Nie jest powiedziane, że to ten sam.

Kryminalni tylko uśmiechali się złośliwie, ciesząc się, że prokurator trzyma z nimi sztamę.

  • Ten sam. - Powiedział ponuro Sadowski patrząc na nabazgrany krwią na ścianie limeryk:

*Niewiasta ciała tłustego,

rada dawa żywota swego...*

  • To jakieś staropolskie... - Spojrzał na to, co kiedyś było kobietą, a teraz wyglądało jak czerwona, poprzerastana żółtym tłuszczem tusza z wystającymi żebrami. Gruba była ta warstwa tłuszczu pod skórą...
  • Ona była gruba.

Wszystkie wnętrzności były wyciągnięte i porozwalane po pokoju. Część znajdowała się nawet w łazience, w wannie i umywalce. Na dnie pustego korpusu kobiety utworzyła się czerwona kałuża, w której coś mignęło.

  • Mirek - zwrócił się Sadowski do ich technika - fotografowałeś już to?
  • Co? - rozczochrany i zawsze zaspany Mirek wychynął gdzieś spod łóżka. Wyglądał, jakby chciał zjeść łóżko, stać się łóżkiem, po prostu zamienić się w pościel.
  • No, tam coś pływa na dole. W niej. Trzeba to wyłowić.

Mirek i tak był cały w folii, ale nasunął na wszelki wypadek jeszcze jedną rękawiczkę i sięgnął w kałużę krwi.

Zdębieli. Mirek trzymał w ręku monetę. Od razu było wiadomo, że jest stara. Nawet bardzo. Zaraz zaczęła kursować z rąk do rąk.

Sadowskiemu skojarzyło się to z obolem, monetą, jaką wkładało się umarłemu pod język, aby miał na przejazd przez Lete - rzekę zapomnienia. Ale nic nie powiedział, bo nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się swoimi przemyśleniami z kryminalnymi, a patrząc na te ryje podejrzewał, że są za głupi na takie odkrycia.

Mirek schował monetę do woreczka i dołożył do dokumentacji. Wszyscy chcieli iść do domu, ale wywinąć udało się tylko prokuratorowi, który w ogóle mógł nie stawić się na miejscu, więc siedział z nimi niejako „z łaski”. Potem poszli sobie kryminalni i jak zwykle została sama dochodzeniówka z działem technicznym, którzy spędzą tu czas od trzeciej rano do piętnastej po południu i nie mogą marzyć o niczym poza kawą. W pokoju znajdował się ekspres na kapsułki, które teraz poszły w ruch. Sadowski czuł, jak ogarnia go otumanienie, niby przebywał w pokoju, pił kawę, patrzył przez okno na śpiącą Warszawę, wdychał wszechobecny zapach surowego mięsa, po prostu tatara, ale znikał na całe minuty, odpływał. W tej sytuacji praca była coraz mniej wydajna, a w pokoju nie było nawet na czym usiąść, bo wszystkie foteliki i łóżko były we krwi.

  • Dobra, plan na najbliższe godziny: sprawdzamy monitoring, sprawdzamy komputery tych dziewczyn, jeśli umówił się z nimi przez Internet, to mamy jakieś maile czy rozmowy na privie, na facebooku itd. Sprawdzamy dziewczyny, rozmawiamy z rodzinami, ktoś już do nich dzwonił? No, to na pewno nie ja. Sprawdzamy telefony tych dziewczyn, znaleziono jakieś komórki? Tam muszą być jakieś esemesy, cokolwiek, ostatnie rozmowy! Właściwie to powinniśmy obudzić gości hotelowych, przynajmniej z ósmego piętra i popytać, czy nie widzieli, jak wchodził z nią, albo wychodził sam, o której itd. Ale się ten pijarowiec hotelu wścieknie, jak się dowie, że o piątej nad ranem policja budziła gości! No, ale trzeba. Galerianki cholerne. Wszędzie: weź kredyt, weź kredyt i zaszalej na święta, kup sobie wszystko, co chcesz, a martwić się będziesz potem, to się i puszczają. Ten system musi się zawalić. - Sadowski spojrzał przez okno, którego nie dało się otworzyć, na oświetlone Złote Tarasy. Na dole jakiś bezdomny grzebał w śmietniku. - O tej porze szczury wychodzą z piwnic i studzienek, przez jakiś czas łażą po ziemi, przemykają, czują, że nie ma ludzi. I ludzie - szczury też.
  • Ale szefie - Mirek przerwał Sadowskiemu monolog. - Szefie! A to co? Tu, pod łóżkiem?!

Sadowski i Sławek jednocześnie doskoczyli do Mirka, wyciągnęli latarki i zajrzeli pod łóżko. Przy ścianie, pomiędzy metalowymi nogami leżały jakieś ubrania, złożone w idealną kostkę. Nic dziwnego, że Mirek zauważył je dopiero teraz, choć tyle czasu spędził przy łóżku – ciemna odzież wtapiała się w kolor wykładziny. Sadowski wyciągnął ubrania spod łóżka i ze złością rozrzucił je po pokoju. Czarne spodnie i długa koszula z wieloma guzikami wylądowały w kałuży krwi.- Przebrał się, cholera! – wrzeszczał na całe gardło, raz po raz rzucając przekleństwami. - My ciągle szukamy kogoś podobnego do księdza, a on się przebrał! Wyszedł stąd inaczej ubrany i dlatego nikt go nie zauważył! Krew mnie zalewa, jak pomyślę, że mogliśmy go minąć, kiedy szliśmy do Marriotta!

Sadowski chciał wyrzucić z siebie całą nienawiść, jaką poczuł do sprawcy, ale nie zdążył. Przerwał mu dzwonek jego telefonu.

  • Czego? – wyrzasnął w słuchawkę.
  • Szefie – powiedział przestraszony męski głos – Tu Przemek. Jestem w Polonii. Przeszukaliśmy dokładnie pokój i za obrazem znaleźliśmy kopertę. Co mam z nią zrobić?
  • Otwórz ją! – rozkazał ostro Sadowski i przełączył się na głośnik. – I czytaj.
  • Są dwie kartki – rzekł Przemek, kiedy wreszcie uporał się z kopertą. – Na pierwszej jest jakiś tekst, ręcznie napisany. Cytuję: „Kradłem nawet pięć centów i większość tej forsy wydałem na dobre ciuchy, wykwintne jedzenie, luksusowe apartamenty, fantastyczne panienki, drogie gabloty i inne przyjemności życia”. Na drugiej, też odręcznie: „Uciekają z kraju kochanego, wprost w ręce Charona”.
  • Tomek, tam też jest jakaś koperta – powiedział Sławek, wskazując palcem na stertę ubrań. Pomiędzy koszulą i spodniami leżała czarna koperta, którą trudno było w ogóle dostrzec.
  • Dzwoń, jeśli dowiecie się czegoś nowego – zakończył rozmowę Sadowski i sięgnął po kopertę.

W środku znajdowały się dwie białe kartki, zapisane równym, ozdobnym charakterem pisma. Na pierwszej z nich autor-sprawca napisał: „W ciągu pięciu lat porzuciłem więcej ubrań, niż niejeden człowiek zdoła zebrać przez całe życie. Byłem zwinniejszy niż piskorz”.

  • Wiem, skąd to jest – rzekł Mirek. – To cytat z książki „Złap mnie jeśli potrafisz”. Tak samo ten z Polonii. Wiedziałem, że skądś go kojarzyłem. A co jest na drugiej?
  • „Posłaniec bogów biegnie do Iustitii, by otrzymać sprawiedliwą zapłatę” – przeczytał Sławek.
  • Pogrywa sobie z nami – wykrzyczał Sadowski, przeplatając swoją wypowiedź licznymi ostrymi przekleństwami. – Wskazówki nam zostawia! Chce, żebyśmy go złapali? Proszę bardzo, ale wtedy to ja się z nim zabawię tak, że będzie błagał o śmierć.
  • Uspokój się – powiedział Sławek, zachowując zimną głowę. – Musimy rozwiązać te zagadki, żeby go w końcu dorwać.
  • Dobrze – rzekł Sadowski próbując opanować nerwy. – Porównajmy tę pierwszą zagadkę z tym, co już wiemy. Jak to było…?
  • „Uciekają z kraju kochanego, wprost w ręce Charona” – zacytował Sławek.
  • Jak Polacy wyjeżdżają z kraju, to stają się polonią – analizował Sadowski. – Dał znak, że zabójstwo będzie w Hotelu Polonia. A Charon przewoził ludzi przez Styks za obola, stąd moneta w ciele.
  • Idąc tym tropem – zamyślił się Mirek – kolejna wskazówka wskaże nam kolejne miejsce, tak?
  • Dokładnie – potwierdził Sadowski. – „Posłaniec bogów biegnie do Iustitii, by otrzymać sprawiedliwą zapłatę”… Iustitia to rzymska bogini sprawiedliwości.
  • Była Biblia, była mitologia grecka, teraz jest rzymska – spostrzegł Sławek.
  • W mitologii rzymskiej posłańcem bogów był…

Sadowski nie dokończył. Szybko wyciągnął telefon i wybrał numer.

  • Halo?! Karolina?! Wyślij ludzi do Hotelu Mercure! Niech przejrzą listę gości, obserwują, kontrolują wszystkich! Natychmiast! Będziemy tam za pięć minut.

Zbliżała się godzina piąta. Zimowe słońce leniwie wstawało, ruch na ulicach stawał się coraz większy. Bezdomni i pijacy chowali się do swoich nor niczym szczury, a ich miejsce zajmowali ci, którym poszczęściło się w życiu i mają przynajmniej dach nad głową.

Sadowski siedział w samochodzie i popijał kawę. Kolejna nieprzespana noc dawała mu się mocno we znaki. Chciał się zdrzemnąć chociaż przez chwilę, lecz nie mógł przestać myśleć o morderstwach. Próbował zrozumieć, jakie motywy mógł mieć sprawca, ale żadne wytłumaczenie nie było wystarczające. Wydawało się mało prawdopodobne, że zabójca jest niepoczytalny, bo przecież zostawiał te wskazówki, a więc musiał mieć obmyślony plan. A ktoś, kto postradał zmysły, nie zachowuje się w ten sposób.

Przerażające, że ludzie są zdolni do takich rzeczy. Kim trzeba się stać, żeby zabijać dla zabawy? Nieważne, że to prostytutki, z którymi przecież policja walczy. To też zwykłe kobiety, które najczęściej nie z własnej woli muszą handlować swoim ciałem.

Z zamyślenia wyrwał go Sławek, który wrócił sprzed wejścia do Hotelu Mercure. Widać było po nim, że ma dość tej nocy i chciałby, żeby ta sprawa już się zakończyła. Zresztą, wszyscy by tego chcieli.

  • Na razie go nie widać – wychrypiał. – Musimy czekać. Myślisz, że przyjdzie?
  • Nie wiem – odparł Sadowski. – Ale innego pomysłu nie mam.

Rozległ się dzwonek telefonu.

  • Tak, Karolina?
  • Mam złe wieści – powiedziała młoda inspektor drżącym głosem. – Znaleziono kolejną martwą prostytutkę. Tym razem w burdelu „Cacko z dziurką”. Ofiara miała 25 lat, niedawno zaczęła tam pracę. Sprawca najpierw ją udusił, wydłubał oczy, a potem napisał krwią na ścianie: „Bóg handlarzy ślepą sprawiedliwością osądzi tych, którzy sprzedają swoje ciało”.
  • Zrozumiałem – odparł spokojnie Sadowski. Zupełnie zapomniał, że Merkury był uważany nie tylko za posłańca, ale też za boga handlu i kupiectwa.

A zdawało im się, że są już tak blisko.

  • Już tam jedziemy.

„Cacko z dziurką” stało dumnie w polu przy wiecznie zakorkowanej drodze na Konstancin. Najbardziej prestiżowe pole w Polsce. Najdroższe metry kwadratowe. Była to pretensjonalna budowla imitująca pałacyk (ale z plastikowymi oknami i dachówką), stojąca na płaskim polu żużlu i otoczona równie pretensjonalnym płotem, przerywanym czasami kolumnami i amorkami. Obok w polu stały nagle rzeźby Matek Boskich, krzyży i krasnali oraz potężny bilbord reklamujący okna i drzwi. Dalej swoją siedzibę miała firma „Śmiertex”, więc w polu stały nagrobki i znowu zamyślone amorki, a podobno nawet wszystkie trzy firmy (burdel, okna i nagrobki) miały tego samego właściciela, niejakiego Jada (mianownik: Jadu).

Piąta rano to była pora, kiedy wyjątkowo droga na Konstancin nie była całkiem zakorkowana, przynajmniej w kierunku Konstancina. Przed burdelem sytuacja była następująca: zwykle stojące tam i czekające na swoich klientów taksówki znikły. Zostały tylko dwa potężne czarne samochody.

  • O kurwa, oni puścili klientów do domu! No to mamy przesrane! Jak my ich teraz znajdziemy?
  • Ciesz się, jeśli dziewczynki zostały, bo może i je puścili, przecież wiesz, że one się boją policji... - Sadowski zaparkował przed bramą. W szarym świcie włączyły się światła i ukazały ten plastikowy pałac stojący surrealistycznie w polu, wśród mgieł. Sławek był tu raz incognito i teraz umierał ze strachu, że ktoś w nim rozpozna klienta. Weszli na podwórko.

Z burdelu wciąż wychodzili i wchodzili do niego ludzie, prawdopodobnie właśnie pieczołowicie zacierając wszystkie ślady. Nie bardzo wiedzieli, z kim rozmawiać, w końcu zaczepili kobietę, która wyglądała jak współczesna, ulepszona komputerowo wersja burleskowej burdel - mamy. Już nie solarium, różowe kolczyki i czarna, skórzana kurtka oraz takaż miniówka. Już na blado, na szaro.

Wchodziło się do czegoś w rodzaju barku, urządzonego jak sen szalonego cukiernika. Wszystko na biało i na antyk, do tego wielkie plazmy wiszące na złoconych ścianach, kolumienki, amorki, rzeźby przedstawiające gołe kobiety bez rąk. Obok była sala z fotelami, plazmą i miseczką czipsów, orzeszków... „Tu taksówkarze mogą poczekać na swoich klientów” - wyjaśniła burdel mama.

  • Gdzie są dziewczyny?
  • A na piętrze, siedzą, są w szoku!

Dziesięć dziewczyn w strojach Mikołajów siedziało w zupełnym milczeniu. Bił od nich ostry zapach przetrawionego alkoholu, perfum, potu, seksu i papierosów. Bo wszystkie paliły jednego za drugim. Spojrzały na Sławka i Sadowskiego, którzy uchylili drzwi. Bez zainteresowania. Sławek starał się rozpoznać wśród nich dziewczynę, z którą był. Nie potrafił. Wśród dziewczyn jest duża migracja.

  • A gdzie... - Sadowski skrzywił się na samą myśl, co zastaną na miejscu zbrodni.
  • Tam. - Burdelmama pokazała schody na górę. Czerwone dywany z wypalonymi dziurami od papierosów.

Sadowski pomyślał nagle, że skoro nie rozpoznał tej „swojej” dziewczyny w pokoju, to może rozpoznać ją w ofierze. Po chwili nie miał już takich złudzeń. Ofiary nikt nie mógłby rozpoznać. Chociaż to mięso mogło kiedyś być „jego” dziewczyną.

Byłem w łóżku z mięsem. - pomyślał.

  • Ja rozumiem, że da się wymknąć niezauważenie z hotelu, gdzie jest wiele anonimowych pokoi, ale jak mu się to udało tutaj? Musiał przecież zapłacić i dopiero wyjść. Nie macie kamer?

Burdel mama zrobiła markotną minę.

  • No i zapłacił... Zarżnął ją, a potem poszedł na dół, grzecznie zapłacił gotówką i poszedł. A Anka nie wracała. Na początku to nikogo nie dziwiło, bo dziewczyna ma obowiązek po seksie posprzątać, zmienić pościel i ręczniki. No ale Aldona już chciała do tej ósemki iść, jedyny wolny pokój, straszny dzisiaj był ruch, bo dziewczyny występowały w strojach Mikołajów... Taka atrakcja...
  • No i?
  • No i Aldona poszła tam, na dodatek ze swoim klientem... Drzwi były otwarte... A co zobaczyli, sami widzicie...
  • Poznałaby go pani? Znaczy się, mordercę?
  • Kiedy to była ona.
  • Ona?!
  • No, lesba. Duża, siwa, barczysta lesba.
  • Czyli co, przebranie?
  • Czy to mógł być przebrany facet? Teraz, jak tak myślę, to chyba wydaje mi się... Zaraz, zobaczymy, co jest na kamerach, sami zobaczycie.
  • Lesby do was też przychodzą?
  • Rzadko, ale jak jest impreza z przebraniem, to czasem się zdarza. Na hallowen jak mieliśmy imprezę kostiumową w stylu sado maso, to przyszły dwie.
  • To niech pani pójdzie załatwić nagrania z monitoringu, a my rozejrzymy się po pokoju.
  • Proszę tylko... Zanim nie przyjedzie Jadu...

Strój Mikołaja leżał porzucony niedbale na foteliku, broda - na podłodze. W pokoju pachniało wszystkim tym, czym w reszcie burdelu, a do tego krwią i mięsem. Sadowski poczuł mdłości. Sławek patrzył na zmasakrowaną twarz dziewczyny i zastanawiał się, czy ją rozpoznaje.

  • Przecież tu jest taka rzeź, że on musiał być cały ujebany krwią!
  • Ona.
  • Nie ważne. Nie mógł stąd wyjść czysty.
  • A wyszedł... - Sadowski pokazał zakrwawiony fartuch i ochraniacze na buty. Takie, jak w muzeach, jak w szpitalach.
  • Czy ta noc nigdy się nie skończy? - Sławek poczuł, że mu słabo.

Następnego dnia Sadowskiego obudził SMS z nieznanego numeru „Szukajcie a znajdziecie, leczcie się a będziecie uzdrowieni”. Szybko zerwał się z łóżka żeby oddzwonić. W tym czasie wpadł do niego Sławek.

  • Sorry, że tak wcześnie, ale widziałeś?!
  • Co widziałem? Nic nie widziałem, dopiero wstałem… - odparł Sadowski
  • Włącz telewizor! Wiadomości!

Sadowski szybko złapał pilot od telewizora i włączył poranne wiadomości. Z ich skrótu można było wywnioskować, że o zabójstwie 25-letniej prostytutki wiedzą już wszystkie media. Każde z nich prześcigało się w relacji z przebiegu zdarzeń. Dużo zbliżeń na burdelowy pałacyk, prostytutki w rolach specjalistów od zabójstw i burdel-mama próbująca wypromować swoje podopieczne. Sadowski całkowicie zapomniał o porannym SMSie. Wraz ze Sławkiem wybiegli z domu i udali się do „Cacka z dziurką” aby wyjaśnić skąd media mają informację o zabójstwie. Dojeżdżając do pałacyku już z daleka mogli zauważyć flesze, kamery, samochody telewizyjne i tłum dziennikarzy a przed nimi prostytutki – wschodzące gwiazdy, które jeszcze wczoraj miały strach w oczach. Dzisiaj ten strach zamienił się raczej na kurwiki w oczach i każda z nich prześcigała się w pomyśle w jaki sposób mogło dojść do zabójstwa. Prężeniom się przed kamerami nie było końca, nie ułatwiało to pracy Sadowskiemu i Sławkowi.

  • Rozmawiałeś dzisiaj w tej sprawie z Karoliną? – spytał Sadowski
  • Nie odbiera telefonu, pewnie po wczorajszej akcji padła trupem i jeszcze śpi – odparł Sławek
  • Masz jakiś pomysł co zrobić z tym czerwonym dywanem? – popatrzył z nadzieją Sadowski
  • Może poczekajmy do jutra, lesba może będzie chciała się jeszcze raz zabawić i sama z nimi zrobi porządek – bezczelnie zażartował Sławek
  • Jedziemy do biura… - postanowił Sadowski

Jeszcze raz przyglądając się temu całemu burdelowi Sławek z Sadowskim wsiedli do samochodu i z piskiem opon ruszyli spod pałacyku. Żaden paparazzi czy inny dziennikarzyna nawet oka nie oderwał od dziewczyn odzianych w skąpe szmaty. Kierując się na Warszawę panowie utknęli w korku w samym lesie. W tle leciała tylko najlepsza muzyka a Sadowski podziwiając okoliczne lasy zauważył biegającą dziewczynę.

  • Same są sobie winne, pustka dookoła, środek lasu a jej na jogging się zebrało – mruknął pod nosem Sadowski
  • Nie przesadzaj… Las, świeże powietrze, chyba nie ma zdrowszego miejsca na uprawianie sportu. Zresztą, nawet niedaleko tu jest uzdrowisko. Myślisz, że to nie ma znaczenia? – zapytał Sławek
  • Uzdrowisko, uzdrowieni… - pomyślał Sadowski i przypomniał sobie o porannym SMSie.

W drodze do biura Sadowski próbował dodzwonić się po raz kolejny pod numer z którego otrzymał SMS. Bezskutecznie. Numer od rana znajdował się poza zasięgiem. Nie dawało to spokoju Sadowskiemu. Parkując pod biurem w wiadomościach mogli usłyszeć: „Kolejna, młoda ofiara seryjnego zabójcy znaleziona tuż przy Uzdrowisku na trasie Konstancin – Warszawa”.

  • A jednak się doigrała – powiedział Sadowski
  • Nie gadaj tyle tylko dzwoń do Karoliny i powiedz, że będziemy pod Uzdrowiskiem za 15 minut – wywrzeszczał Sławek
  • Nadal nie odbiera – odparł Sadowski

Panowie biegiem wsiedli do samochodu i udało się w okolice Uzdrowiska. Zaparkowali samochód przy drodze i na piechotę udali się w kierunku miejsca morderstwa. Po drodze spotkali znajomego policjanta.

  • Sprawa jak wszystkie poprzednie. Młoda, ładna, skąpo ubrana prostytutka. Żadnych śladów. Wszystko już dawno pozacierane.

Sadowski ze Sławkiem rozejrzeli się po najbliższej okolicy – brak znaczących wskazówek gdzie uciekł morderca. Założyli gumowe rękawiczki i podeszli do ofiary aby pobrać odciski.

  • PROSTYTUTKA?! KAROLINA?! – wrzasnął Sadowski.
  • Wiesz, że czasami mnie przerastasz.
  • Hmm?
  • Ty naprawdę myślałeś, że to jest nasza Karolina? Że nasza cicha i skromna Karolinka nocami prowadzi podwójne życie, wciela się w postać kurwy przy drodze na Konstancin, a potem, jeszcze śmierdząca wódą, perfumami i spermą, nakłada białą bluzeczkę i siada u nas w komendzie, udając wyspaną po całej nocy pracy?
  • A niech ktoś się o tym u nas dowie! Nie masz życia!

Krążyli polami wokół miejsca zdarzenia. Nic, tylko rozmokła ziemia, kruki i wrony. Wiadro. Sadowski czuł, że zaczyna mu się rozmywać przed oczami ta cała rola. Że zaczyna mu być wszystko jedno. Zginęło parę dziewcząt z grupy ryzyka. Szalona lesba z piłą mechaniczną dwa.

  • Nic tu po nas. Jedziemy na komendę!
  • A stary będzie się wściekał... Oj... Nie spiesz się za bardzo.

Podjechali na Wilczą po godzinnej walce z gigantycznym korkiem. Na widok siedzącej w dyżurce Karoliny poczuli się nagle strasznie głupio. Spojrzeli na siebie niepewnie.

  • Nie można się było do ciebie dodzwonić!
  • Zaspałam. Przecież wiecie, jaką mieliśmy noc... Do szóstej rano byłam tu na telefonie. Słuchajcie, z wywiadu wynika, że we wszystkich tych miejscach, znaczy się, przy Polonii, przy Marioccie i na drodze na Konstancin widziano... świętego Mikołaja z workiem i brodą.

Sadowski natychmiast przypomniał sobie tę scenę w Mariottcie: patrzy przez okno zamyślony na lodowate, zamarznięte Aleje Jerozolimskie, na dworzec, na cały ten ruski majdan, i pustą ulicą idzie tylko zawiany Mikołaj śmiecąc ulotkami, wkładając je za wycieraczki samochodów... Tak, idąc z Polonii do Mariotta podnieśli jedną taką ulotkę i była to reklama burdelu „Cacko z dziurką”. Czy on nigdy nie skończy kpić sobie z nas? Ksiądz, Mikołaj, lesba i kto jeszcze?! A znowu dziewczyny w Cacku poprzebierane za Mikołaje... Pętla się zamyka.

  • Stary wkurwiony ponieważ prokurator nie widzi powiązań między tymi sprawami, wyobrażacie sobie?
  • Nie widzi?
  • Nie - e. Grupa podwyższonego ryzyka, margines społeczny, niech się zażynają, nie ma nawet co wyjaśniać.
  • Ale stary trzyma z nami?
  • A z kim?! Razem go zagadamy. Ale zobacz, jaka obojętność ludzka.

Na odprawie u starego było siwo od dymu i duszno od kawy. Wszyscy mieli podkrążone oczy, pomięte ubrania, kwaśne miny. Właśnie trwał raport ekipy kryminologicznej.

  • Wbrew pozorom mamy mnóstwo śladów. Mamy jego krew, włosy, odciski palców, nawet spermę. Ale zanim to zbadamy, trochę czasu minie. Jego odcisków w każdym razie nie ma w rejestrze. No, już są.
  • Czyli nie figuruje...

Rozgorzała dyskusja. W tym samym czasie na Okęciu wzbijał się w powietrze samolot do Frankfurtu nad Menem, skąd można się przesiąść na wiele, wiele lotów, w najróżniejsze miejsca świata. W żadnym z nich nie brakuje prostytutek...

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)