Planowe postarzanie, czyli dlaczego współczesny sprzęt psuje się tak szybko
Na rynku pełno jest urządzeń, które psują się zaraz po zakończeniu gwarancji. Nie wińmy producentów - oferują dokładnie to, czego oczekujemy. Chcemy taniej i dostępnej elektroniki, więc ją dostajemy. Kosztem, który ponosimy wszyscy, jest jednak niższa trwałość.
19.03.2018 | aktual.: 09.03.2022 10:36
Kto nam każe wymieniać komputery?
Pamiętacie swój pierwszy komputer? Co się z nim stało? Spłonął, eksplodował, przestał spełniać swoją funkcję czy może po prostu uznaliście, że czas wymienić go na nowy? Choć w jednostkowych przypadkach mogło być inaczej, najbardziej prawdopodobna będzie ostatnia odpowiedź – wymieniamy sprzęt nie dlatego, że przestał być użyteczny, ale ponieważ chcemy mieć nowszy model.
Poza grupą osób świadomie korzystających z mocy obliczeniowej komputerów i wyciskającą z nich maksimum wydajności, znaczna część użytkowników nie wychodzi poza uruchomienie edytora tekstu, przeglądarki, Skype’a i odtwarzacza muzyki. Nie są to zastosowania przekraczające możliwości sprzętu nawet z początku dekady.
Dlaczego zatem kupujemy coś, by zastąpić sprawny przedmiot nowym, który – choć będzie działał dobrze – zastąpimy jeszcze nowszym? Z reguły jest to efekt finezyjnych działań producentów, którzy kreując modę i potrzebę posiadania, sprawiają, że klient chętnie kupi nowszą wersję czegoś, co ma od dawna. I gdyby wszystko sprowadzało się do chęci klientów, nikt nie zgłaszałby zastrzeżeń. Problem w tym, że - być może - do zakupów jesteśmy zmuszani. Jak to możliwe?
Teoria planowanego postarzania produktów
Teoria planowanego postarzania produktów głosi, że poza wpływaniem na nasz gust i pragnienia producenci stosują również bardziej bezpośrednie metody: projektują swoje sprzęty w taki sposób, aby zepsuły się po założonym czasie, zmuszając do kolejnego zakupu.
Za najbardziej dobitny przykład takiej działalności uznaje się tzw. spisek żarówkowy. Przez kilkadziesiąt lat od czasu, gdy Joseph Swan wymyślił, a Thomas Edison udoskonalił żarówkę, ten drobny, ale istotny przedmiot projektowano tak, aby świecił jak najdłużej. Bezawaryjne żarówki oznaczały jednak mniejsze zyski producentów, którzy po nasyceniu rynku musieliby drastycznie ograniczyć skalę produkcji. Aby do tego nie dopuścić, producenci porozumieli się w celu skrócenia żywotności swoich produktów, czego efektem są szybko przepalające się żarówki.
Zwolennicy spiskowej teorii dziejów dopatrują się wielu podobnych porozumień, jednak jednoznaczne udowodnienie, że produkt zaprojektowano tak, aby się zepsuł, z reguły jest niemożliwe. Co więcej, bardzo często planowane postarzanie jest mylone ze zwykłym i zupełnie zrozumiałym planowaniem cyklu życia produktu.
Niezniszczalna lodówka
Internet jest pełen opowieści o babciach, których stare lodówki Mińsk działają od czasów Breżniewa bez większych awarii. I prawdopodobnie działać będą jeszcze długie lata, co - wbrew pozorom - wcale nie stanowi powodu do radości. Dlaczego? Odpowiedzią jest postęp technologiczny. Stara lodówka, równie niezniszczalna jak ta, w której w ostatniej części swoich przygód Indiana Jones przeżył wybuch bomby atomowej, jest spełnieniem marzeń nie konsumenta, ale zakładu energetycznego.
Pracując przez dziesiątki lat, pobrała tyle energii, że właściciel dzięki oszczędnościom na prądzie mógłby co kilka lat kupować sobie nową, wygodniejszą, coraz bardziej energooszczędną i funkcjonalną. Finansowo wyszedłby na tym podobnie, a komfort korzystania z nowoczesnego sprzętu byłby zapewne znacznie wyższy. Przy założeniu, że recykling nie jest jedynie pustym sloganem, nie oznaczałoby to również istotnych obciążeń dla naszej planety.
Modułowość i brak demontowalnych części
Urządzenia wyprodukowane przed kilkudziesięcioma laty z reguły składają się z wielu części połączonych w taki sposób, że można je demontować. W przypadku awarii wystarczy wymienić wadliwy element, by sprzęt ponownie zaczął działać. We współczesnych produktach coraz rzadziej spotyka się takie rozwiązania. Choć liczba części nierzadko jest znacznie większa, są one zgrupowane w nierozbieralne moduły. Gdy zepsuje się tylko jedna z nich, wymiana jest niemożliwa – trzeba wymienić cały moduł.
Jaskrawym przykładem tego trendu są urządzenia stanowiące z punktu widzenia użytkownika jedność, jak np. smartfony. Gdy zepsuje się drobna część, często wymienia się całość. Czy jest to karygodne marnotrawstwo, wymuszanie zakupów i pozbawienie użytkownika możliwości naprawy? Być może, ale jak to zwykle bywa, istnieje również druga strona medalu.
Tanio, jeszcze taniej
Stosowanie modułów albo nierozbieralnych urządzeń to również wymierne korzyści. Takie rozwiązanie niezmiernie upraszcza serwis. Zamiast specjalisty, którego wyszkolenie i usługi nie należą do tanich, wystarczy człowiek, który z instrukcją w ręce będzie w stanie wymienić gotowy moduł. W skrajnym przypadku zastąpi go sprzedawca - przyjmie uszkodzony produkt, wydając w zamian nowy.
Dla producenta to istotne ułatwienie – nie musi budować sieci serwisów, organizować dostaw części i zaplecza dla napraw gwarancyjnych. Oszczędza pieniądze, co dla użytkownika może oznaczać korzyść w postaci niższej ceny.
Spisek czy spełnienie oczekiwań klientów?
Przedmioty wytworzone dziesiątki lat temu sprawiają wrażenie zaprojektowanych, by trwać (pamiętacie najstarszą działającą elektrownię wodną świata?), i w zderzeniu ze swoimi współczesnymi odpowiednikami wydają się zazwyczaj wyjątkowo solidne. Problem w tym, że nie zawsze ma to sens.
Dobrym przykładem mogą być choćby płyty CD-R. Początkowo, gdy dopiero wchodziły na rynek, były bardzo drogie. Mam kilka płyt z tamtego okresu – mimo ponad dwóch dekad od momentu nagrania nie ma problemu z ich odczytaniem. Płyty nagrywane znacznie później, gdy kosztowały zaledwie kilkadziesiąt groszy, choć nie mają najmniejszego śladu fizycznych uszkodzeń, niekiedy nie nadają się do użytku.
W porównaniu ze swoimi poprzednikami są podłej jakości. Jest to cena, jaką zapłaciliśmy za powszechną dostępność – procesy technologiczne zmieniono w taki sposób, aby płyta odpowiadała oczekiwaniom przeciętnego konsumenta i była jak najtańsza. Jeśli w podobnych sytuacjach chcemy kogokolwiek winić, zarzuty kierujmy do nas - klientów. Producenci dostarczają na rynek to, na co głosujemy własnymi portfelami.
Czy warto projektować na całą wieczność?
Płyty CD-R po kilku latach stały się ciekawostką, której niemal nikt nie używa. Nawet te tanie zapewniały z reguły co najmniej kilkuletni dostęp do zapisanych danych, wystarczając do czasu, aż zostały zastąpione innym rozwiązaniem. Choć nietrwałe, były dobrym produktem – w latach, gdy ich potrzebowaliśmy, stanowiły tani i wygodny nośnik. Tworzenie ich w taki sposób, by przetrwały dziesiątki lat, byłoby po prostu niepotrzebnym marnowaniem zasobów.
Ten sam mechanizm dotyczy wspomnianego wyżej i owianego złą sławą spisku żarówkowego. Owszem, można narzekać na stosunkowo szybkie zużycie, ale z drugiej strony - dzięki skali produkcji i zastosowaniu tanich materiałów - produkt ekskluzywny i dostępny jedynie dla nielicznych stał się tani i masowo stosowany.
A telefony komórkowe? Choć z łezką w oku wspominamy stara Nokie, to w praktyce projektowanie smartfonów tak, by przetrwały dekadę, byłoby marnotrawstwem, niepotrzebnie podnoszącym cenę sprzętu. Przecież większość z nas i tak wymienia telefon po 2-3 latach.
Dlatego, zanim po raz kolejny zaczniemy krytykować niską jakość współczesnej elektroniki, zastanówmy się, z czego ona wynika. Maksymalizacja zysku producentów - choć oczywista - to tylko jedna składowa. Drugą są nasze oczekiwania - chcemy tanich i dostępnych dla każdego produktów, więc takie dostajemy. Refleksja, że nie zawsze jest to dobry pomysł, przychodzi zazwyczaj za późno - gdy na własnej skórze zaczynamy odczuwać skutki wprowadzonych w procesie produkcyjnym oszczędności.