Były inżynier Mozilli odradza antywirusy i poleca Windows Defendera
Współtwórca znanej przeglądarki przełamuje zmowę milczenia. Określa antywirusy jako zbyt inwazyjne i fatalnie napisane, zalecając jednocześnie użytkowanie Defendera Microsoftu. Na czym ma polegać jego przewaga?
Defender jako jedyna ochrona
Autorem zarzutów jest Robert O’Callahan, były inżynier Mozilli i developer Firefoksa. Wydawców popularnego oprogramowania antywirusowego oskarżył o fatalną jakość tworzonego kodu oraz zbyt daleko idącą inwazyjność w system operacyjny i przeglądarki. W rezultacie użytkownicy korzystający z takich rozwiązań są chronieni gorzej niż przed ich instalacją.
Jako alternatywę wskazał posługiwanie się wyłącznie Windows Defenderem autorstwa Microsoftu. Ma on być lepiej zintegrowany z systemem, stosować się do standardowych procedur bezpieczeństwa i nieporównywalnie rzadziej kolidować z oprogramowaniem innych firm.
Wyjątkiem są wyłącznie komputery z Windowsem 7 lub starszymi wersjami systemu operacyjnego – dla nich zewnętrzne oprogramowanie jest złem koniecznym. Wygeneruje podobną liczbę konfliktów software’owych, ale zapewni przy tym ochronę lepszą od systemowej.
Programy antywirusowe w ogniu krytyki
O’Callahan wskazał na brak rzetelnych dowodów, wskazujących na przewagę oprogramowania antywirusowego nad Defenderem. Błędów z kolei nie brakuje: w ostatnich latach portale branżowe donosiły o rażących niedociągnięciach w produktach marek takich jak McAfee, Symantec, Sophos czy Comodo.
W zeszłym tygodniu dołączyło do nich oprogramowanie marki Trend Micro, opisane na łamach "Forbesa". Przez drugą połowę ubiegłego roku bug-hunterom udało się wskazać aż 200 błędów w działaniu produktów firmy, z których przeważająca większość ułatwiała przeprowadzenie zdalnego ataku na komputer.
Głośno były również o listopadowych wypowiedziach Justina Schuha, inżyniera ds. bezpieczeństwa Google Chrome. Oskarżył on wydawców oprogramowania antywirusowego o nagminne łamanie zabezpieczeń przeglądarki i określił ich jako jedyną przeszkodę w procesie stworzenia bezpiecznego produktu.
Podobne działania wskazał wspomniany na początku artykułu O’Callahan: gdy Mozilla wdrożyła technikę ASLR (zabezpieczenie przepełnienia bufora), część antywirusów zastąpiła jej biblioteki własnymi, pozbawionymi ASLR-a. W podobny sposób wstrzymywały także instalację krytycznych aktualizacji.
Uzasadnione zarzuty
Nad twórcami oprogramowania zbierają się więc czarne chmury, na które sami latami niedbałości i ignorancji zapracowali. Wcześniej mogli liczyć na cierpliwość autorów przeglądarek, w milczeniu upatrujących sposobu na lepszą współpracę przy usuwaniu błędów i zwiększaniu kompatybilności. Status quo naruszyły dopiero wypowiedzi byłych lub rozgniewanych developerów.
Dla użytkowników to ważna wiadomość – brak rzetelnego potwierdzenia skuteczności programów Symanteca czy Kaspersky’ego ma prawo zastanawiać, a wypowiedzi inżynierów Google’a i Mozilli mogą mieć w sobie sporo racji. Jeśli więc oskarżeni nie zdołają odpowiedzieć przekonującymi kontrargumentami, będzie to początkiem końca pewnej epoki w ochronie komputerów PC.