Wulkany to nieprzewidywalne twory: pomimo zakrojonych na szeroką skalę badań, naukowcy wciąż nie potrafią określać terminu erupcji. Mogą jedynie, bazując na porównywalnych sytuacjach, spekulować na temat potencjalnej erupcji.
Wulkany wciąż zaskakują – przykładem niech jest indonezyjski Kelud, który od kilku tygodni frapuje naukowców. Wyrzuca kłęby pary, dymi na potęgę... I nic więcej. Wprawdzie ziemia co jakiś czas zadrży, ale nie wpływa to znacząco na wzrost aktywności Keluda. Żeby było dziwniej, szeroki krater tego wulkanu zalany jest wodą. Więc nie wiadomo, czy z dna nie wypływa lawa. Wiadomo natomiast, że para pochodzi z podgrzanej przez ciepło Ziemi wody w kraterze. Naukowcy woleli wszcząć alarm, tak trochę na zapas, ponieważ zachowanie Keluda było na tyle dziwne, iż wszystkie hipotezy zawodziły, natomiast okolicę zamieszkują tysiące ludzi. Wprawdzie w czwartek obniżono stopień zagrożenia, ale z zastrzeżeniem, iż wulkan wciąż jest potencjalnie niebezpieczny. Wiadomo, lepiej na zimne dmuchać – nawet jeśli to „zimne” jest w postaci chmury pary wodnej.
Gdyby Anak Krakatau i Kelud wybuchły (a nie są to małe wulkany) mogłyby doprowadzić do kolosalnych zniszczeń i pochłonąć tysiące istnień. Skutki klimatyczne takich erupcji nie napawałyby optymizmem – pomni więc na tragedię z Krakatau, powinniśmy raczej dmuchać na zimne...
Foto: FreeDigitalPhotos.net