GRRRecenzja: Crysis Warhead
Z dodatkami do gier jest jak z deserem po obiedzie. Jeśli posiłek był dobry, to spodziewamy się, że i jakość deseru będzie na najwyższym poziomie. Crysis był posiłkiem wykwintnym, więc oczekiwania co do dodatku Warhead są ogromne. Szczególnie, że mimo dobrego smaku po obiedzie z Crytek Studios osobiście zostałem jeszcze trochę głodny.
Czy Warhead nasycił mnie do końca?
Z dodatkami do gier jest jak z deserem po obiedzie. Jeśli posiłek był dobry, to spodziewamy się, że i jakość deseru będzie na najwyższym poziomie. Crysis był posiłkiem wykwintnym, więc oczekiwania co do dodatku Warhead są ogromne. Szczególnie, że mimo dobrego smaku po obiedzie z Crytek Studios osobiście zostałem jeszcze trochę głodny.
Czy Warhead nasycił mnie do końca?
Fabuła? Jaka fabuła?!
Historyjka w Warhead rozbudowuje fabułę znaną już z oryginału. Tym razem lądujemy jednak po drugiej stronie wyspy w ciele Michaela „Psychola" Sykesa. Ten koleś jest sam w sobie groźny, jednak po założeniu nano-kombinezonu staje się człowiekiem godnym swojej ksywy.
Jak na dodatek do pierwotnej gry przystało Warhead dodaje odrobinę tła do znanej już historii, ale nie wnosi praktycznie nic nowego. Główne zagadki pozostają nadal nierozwiązane, wiec jeśli po ukończeniu Crysisa czuliście niedosyt pod tym względem, to po zabawie z Warheadem nie spodziewajcie się wielkich zmian.
Gracze sięgający po tytuł bez znajomości pierwszej odsłony mogą poczuć się odrobinę zagubieni. Warhead nie wymaga do działania Crysisa, ale pod względem fabularnym się od niego nie odcina. Wręcz przeciwnie spotykamy tu wiele nawiązań, które bez znajomości poprzedniej gry mogą być nie zrozumiałem.
Z drugiej strony zapewne mało, który gracz sięgający po ten dodatek nie będzie znał Crysisa.
Lock and load!
Mówienie o fabule w przypadku takiego tytułu jak Crysis jest tak bezsensowne jak skupianie się na przemianie psychicznej bohaterów kina akcji. Ta gra to komputerowy ekwiwalent wysokobudżetowych produkcji rodem z Hollywood. Dużo się tu dzieje, ciągle coś wybucha i na dobrą sprawę nie ma znaczenia czemu się tak dzieje.
Rozgrywkę w Warhead można opisać jednym zdaniem: to samo, ale lepiej. Zadania gracza polegają na dojściu do danego punktu (w miarę) dowolną drogą, z wykorzystaniem ulubionej taktyki i wybiciem wszystkiego co napotkamy na drodze. Możemy robić co chcemy, byleby tylko pod koniec dnia na polu walki leżeli przeciwnicy, nie Ty.
Do wyboru są oczywiście pamiętne „wzmacniacze" nano-kombinezonu i tutaj też nie ma wielkich zmian. Gracz ma możliwość atakowania szarżą z podrasowanym pancerzem, lub cichego eliminowania wrogów z włączonym kamuflażem optycznym. Widać, że Crytek nie chciało grzebać zbyt wiele w formule, która w poprzedniej odsłonie została doskonale dopracowana. I bardzo dobrze.
Z nowości trzeba wymienić fragment stojący, w którym nie biegamy swobodnie po dżungli (no chyba, że bardzo chcemy, wtedy nic nie stoi na przeszkodzie), ale jedziemy na dachu pociągu starając się zachować zimną krew na wzór Stevena Seagala z Liberatora II. Są też nowe pojazdy w ilości dwóch (poduszkowiec i rozpoznawczy wóz pancerny) i bardzo delikatne zmiany w sprzęcie (koniecznie przetestujcie nowy mikro pistolet AY69 i szybkostrzelny granatnik FGL40 z sześcioma pociskami dużego kalibru w magazynku). Reszta jest taka jak była.
Poza brakiem wielkich nowości wadą dodatku jest (oczywiście) jego długość. Nie trzeba być super wprawionym graczem by Crysis Warhead skończyć w 5-6 godzin. Jest to czas spędzony przyjemnie, nie rzadko nawet z wypiekami na twarzy, ale jednak dość krótki. Plusem jest fakt, że Warhead daje mniej miejsca na nabranie oddechu niż oryginał. W tej grze ciągle się coś dzieje.
Niemniej widząc napisy końcowe będziecie czuli się jak po 5-dniowym urlopie, na który czekaliście rok. Cóż. Podczas dobrej zabawy czas mija szybciej.
Wojna w stylu Crysis
Na szczęście mimo krótkiej kampanii dla pojedynczego gracza jest jeszcze znacznie bardziej zajmujący tryb multiplayer. Crysis Wars to jedna z największych zmian w Warhead. Wreszcie twórcy oddali w ręce gracza multiplayer na jaki zasługuje tak dopracowany tytuł.
W końcu mamy proste i klarowne zasady, które w postaci starego, dobrego team deathmatch sprawiają po prostu kupę radochy. Bez kombinowania, bez skomplikowanych mechanizmów i zasad znanych dotychczas. Teraz po prostu włączamy grę, ubieramy skafander (oczywiście w trybie multi mamy nadal do dyspozycji możliwości nano-technologiczne znane z samotnej rozgrywki) i walczymy.
Multiplayer w tym tytule jest póki co mało rozwinięty (brak rozbudowanych statystyk, jedna mapa z pojazdami itp.), ale znakomicie rokuje.
Grafika na maksa
Osobną kwestią w przypadku gier ze słowem „Crysis" w tytule jest ich wykonanie. Co do oprawy audiowizualnej nie może być dwóch różnych zdań. Gra wygląda i brzmi rewelacyjnie. Twórcy postarali się by znakomity engine pokazał jeszcze ostrzejsze zęby. Co więcej wreszcie gra działa znośnie nawet na słabszym sprzęcie. (wspominałem już o tym w pierwszych wrażeniach). To poprawki, które po odpaleniu Crysis Warhead rzucają się od razu w oczy i nie pozwalają o sobie zapomnieć aż do końca. Brawa!
Autorzy poprawili też nieco sztuczną inteligencję. Widać to szczególnie w lokacjach zabudowanych gdzie koreańscy żołnierze potrafią zaskoczyć. Nie żeby stanowili jakikolwiek problem dla wzmocnionego na poziomie nano Psychola. Ale przynajmniej jest odrobinę ciekawiej. Obcy znani z poprzedniej odsłony też stanowią większe wyzwanie. Małe E.T. używają ciekawych taktyk (np. jeden stawia osłonę, a drugi strzela), a duzi są wreszcie tak silni, że przez chwilę można zwątpić w szansę ich pokonania... ale tylko przez chwilę.
Maximum Value?
Po skończeniu Crysisa czułem taki głód na więcej, że aż rozbolał mnie brzuch. Z czasem przekąsiłem jednak inne „hiciory", które pojawiły się w sklepach i głód przeszedł. Warhead odświeżył jednak pamięć o tamtym skurczu żołądka i trzeba przyznać, że zajął się nim wzorowo. Może i nie jest to najbardziej oryginalne danie jakie można wrzucić na ruszt PeCetowego odtwarzacza DVD, ale na pewno jedno ze smaczniejszych. Szczególnie, że dość tanie.