Kanye West tworzy grę, która na pewno zarobi miliony. Celebryci wchodzą do branży gier
Kanye West przeciera szlak? Niewykluczone, że niedługo gwiazdy filmu lub muzyki poważnie zainteresują się tematem gier. Pieniądze leżą na konsolach, pecetach i tabletach.
24.02.2015 08:40
Kanye West robi swoją własną grę (czytaj: wykłada na nią pieniądze). Skąd ten pomysł? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest jednoznaczna, przez co możemy wymienić co najmniej dwie główne teorie.
Kanye West - artysta
Nie śmiejcie się, to nie żart. Skoro o zmarłych można pisać książki, wiersze, kręcić filmy, to dlaczego nie poświęcać im gier? Choć o grze Westa wiemy bardzo niewiele, to pewne jest jedno: będziemy towarzyszyć jego zmarłej matce w drodze do nieba. Wcześniej o śmierci West rapował, teraz pokaże to w grze.
I trzeba przyznać, że pomysł jest całkiem ciekawy i oryginalny. Choć raczej nie ma co liczyć na to, że dostaniemy pokręconego erpega (jak Eternal Sonata, w którym głównym bohaterem był umierający Chopin) lub chociaż mroczną i równie dziwną przygodówkę/platformówkę w stylu Limbo.
Kanye West - Only One ft. Paul McCartney
Stawiam na to, że będzie to gra na platformy mobilne z gatunku endless runner. Czyli biegnij przed siebie i omijaj przeszkody.
Taki wybór tłumaczyłby, dlaczego raper chce wejść do branży gier.
Kanye West - biznesmen
Gry to olbrzymie pieniądze. West wcale nie musi śledzić branżowych newsów, żeby się o tym przekonać. Wystarczy, że zerknie na konto swojej żony. Sygnowane jej nazwiskiem Kim Kardashian: Hollywood w ciągu pięciu dni od premiery zarobiło 1,6 mln dolarów, a w listopadzie mogło pochwalić się zyskiem wynoszącym 43 mln dolarów. Magia mikrotransakcji. A mowa tu o zwykłej grze mobilnej. Z Westem będzie podobnie - tak znane nazwisko gwarantuje komercyjny sukces.
To wszystko nie jest niczym nowym. Znane nazwiska dołączają do obsady gier, występują w nich (Kevin Spacey w ostatnim Call of Duty), użyczają twarzy na okładkach. I to nie tylko w sportowych tytułach - przykładem jest chociażby Katy Perry, która promowała jeden z dodatków do The Sims 3.
Nazwisko przyciąga fanów, nazwisko daje prestiż grze. Rzecz jasna nie zawsze jest haczykiem na naiwnych fanów. Trudno odmówić seriom Tony Hawk, Colin McRae Rally czy grze Marc Ecko's Getting Up: Contents Under Pressure jakości. Nawet 50 Cent: Bulletproof, w którym raper występował, przez niektórych wspominane jest całkiem nieźle.
Zmienia się jednak jedno: znane gwiazdy przestają tylko promować gry, bo stają się też inwestorami.
Mam wrażenie, że moda na finansowanie gier przez celebrytów tak naprawdę dopiero nadciąga. Dla gwiazd posiadanie gry z własnym nazwiskiem w tytule będzie obowiązkiem, prestiżem, tak jak wcześniej każdy chciał mieć własną kolekcję ubrań czy buty.
Nie da się jednak ukryć, że to prosta droga do milionów. Na dodatek dość łatwych, biorąc pod uwagę fakt, że mobilne produkcje nie muszą być rozbudowane, żeby odnieść sukces. Wystarczy dobra nazwa i spory budżet na promocję. Z tym raperzy, aktorzy czy modelki problemów mieć nie będą.
Nie brzmi to optymistycznie. Według mnie przyszłość celebrytów w grach niekoniecznie rysuje w czarnych (a raczej zielonych, bo nastawionych na szybki zysk) barwach.
Produkcja gier kosztuje. Miliony, jeśli mówimy o wymagających, ładnych grach. Celebryci na brak pieniędzy nie narzekają. Prędzej czy później mogą stać się inwestorami. Mogą wspierać interesujące według nich tytuły. Bo czemu nie? Skoro gra każdy, to oni także. Mogą zainteresować się wydawaniem produkcji - tak jak wydają płyty. Bo to również ich hobby.
To oczywiście wróżenie z fusów. Ale skoro nawet w Polsce osoby niezwiązane z branżą zaczynają inwestować w gry, to dlaczego mieliby nie robić tego celebryci, którzy - jak widać - pewne kroki w tym kierunku już poczynili?
Cinkciarz robi gry
Marcin Pióro, twórca portalu cinkciarz.pl, przeznaczył 30 mln złotych na produkcję gry o II wojnie światowej. Czemu?
Mam pieniądze, chcę robić gry, w które grałem. Jeśli w Polsce jest to możliwe, to dlaczego w okolicach Hollywood nie?
Nie wiadomo, czy Kanye West przetrze szlak, czy może pójdzie na łatwiznę. Jedno jest pewne: jak nie on, to ktoś inny. Prędzej czy później gwiazdy odcisną swoje piętno na branży gier. I niekoniecznie powinniśmy się tego obawiać.