Keyshopy jak handel używanymi grami i piractwo? Sklepy sprzedające kody na Steam budzą kontrowersje

Keyshopy jak handel używanymi grami i piractwo? Sklepy sprzedające kody na Steam budzą kontrowersje

Zdjęcie grającej kobiety pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie grającej kobiety pochodzi z serwisu shutterstock.com
Adam Bednarek
14.02.2015 09:30, aktualizacja: 14.02.2015 13:38

Keyshopy sprzedają kody gier na Steam pochodzące na przykład z Rosji. Czy to legalne i co najważniejsze - bezpieczne?

Na kupujących w tak zwanych keyshopach padł ostatnio blady strach. Ubisoft zaczął kasować z kont użytkowników cyfrowe wersje Far Cry 4, które zakupione zostały u “nieautoryzowanych” sprzedawców.

Czyli w keyshopach - sklepach, gdzie kupuje się kody do cyfrowych wersji gier. W dużo niższej cenie niż u oficjalnych sprzedawców takich jak Steam, Origin czy uPlay.

Według Ubisoftu problemem jednak nie był sprzedawca, a fakt, że klucze zakupione zostały przez wykorzystanie nielegalnych danych kart kredytowych.

Obraz

Czy zdarza się to często? Kinguin wydając oświadczenie w tej sprawie zapewniał, że nie: takie sytuacje należą do wyjątków, a w razie czego klienci mogą liczyć na wsparcie z ich strony. Nikt nie zostanie więc zarówno bez gry, jak i pieniędzy.

Afera jednak bez wątpienia zaszkodzi takim sprzedawcom jak G2A czy Kinguin. Choć strony zapewniają, że wszystko jest bezpieczne i legalne, to takie akcje jak ta Ubisoftu - teoretycznie - mogą się powtórzyć.

Czym są keyshopy?

Skąd całe to zamieszanie? Warto przeanalizować tego typu transakcje na przykładzie sklepu Kinguin. To coś w rodzaju pośrednika. “Główną ideą jest to, że serwis Kinguin tworzy warunki do tego, żeby każdy mógł wystawiać swoje własne oferty” - czytamy w jednym z oświadczeń firmy.

Każdy, nieważne skąd pochodzi. I dlatego robiąc zakupy w Polsce możemy kupić grę taniej niż na Steam czy w innym sklepie. Bo sprzedaje ją np. Rosjanin, który “u siebie” zapłacił za nią mniej.

Czy to wbrew regulaminowi Steam? I tak, i nie. Redaktor naczelny łowcygier.pl w poświęconym keyshopom tekście napisał:

Zapis o zakazie handlu giftami jest podyktowany głównie umowami z wydawcami. Konsekwencje łamania tego zapisu są jednak żadne. Steam nie blokuje kont ani osób kupujących gifty, ani tych, którzy je sprzedają.

Łatwo się domyślić, dlaczego twórcy i wydawcy nie lubią keyshopów. Z ich punktu widzenia to zło, bo my, klienci, zamiast pójść do “autoryzowanego” sklepu, gdzie jest większa marża (a co za tym idzie - większa cena) korzystamy z alternatywnego, taniego źródła. Zarabia przy tym sprzedawca klucza, a nie wydawca.

Nie do końca.

Porównanie keyshopów do piractwa mogło wydawać się lekko kontrowersyjne i naciągane, ale… takie opinie znajdziecie w Sieci. I jeśli się uprzemy, to coś w tej logice jest. W przypadku keyshopów kasa idzie do kieszeni sprzedawcy, który za grę w Rosji zapłacił, dajmy na to, 50 zł, a w Polsce sprzedaje ją za 80 zł. Podczas gdy cena w naszym kraju wynosi 100 zł. Wydawca stracił więc sto złotych?

Obraz

Nie - zarobił 50 zł, bo przecież gra została kupiona, a nie skradziona, tak jak ma to miejsce w przypadku piractwa. Tyle że zarobił też wspomniany Rosjanin, bo 30 zł wpadło do jego kieszeni.

Gdybyśmy stosowali tę logikę, to wówczas musielibyśmy przekreślić też handel używanymi grami. To, z tego punktu widzenia, także niemoralne, bo z jednej kopii korzysta dwóch użytkowników. Ale wydawca zarobił tylko raz.

Rosyjskie klucze na Steam

Trudno też sądzić, że pośrednik, czyli np. Kinguin, naciąga klienta. Przy transakcjach np. z Rosji wyraźnie napisano, że do aktywowania gry trzeba skorzystać z VPN. Nie chcesz się w to bawić? Nie kupuj.

Boisz się? Nie kupuj. Twierdzisz, że to jedynie urban legend i tak naprawdę nikogo za rosyjski klucz nie zbanowano? OK, chcesz, dokonuj transakcji. “Chcącemu nie dzieje się krzywda”.

Obraz

Tak to wygląda z punktu widzenia pośrednika. I tak też sądzi wielu klientów. Bo jak się później okazuje, zbanowane rosyjskie klucze zostały nie dlatego, że grał na nich Polak, a nie powinien. Po prostu - właściciel gry zachowywał się nieodpowiednio, oszukiwał. Dlatego trafiał na celownik.

Oczywiście nasuwa się pytanie: skąd ci ludzie mają te klucze i dlaczego mogą sprzedawać je tak tanio. To budzi wątpliwości i to każe się zastanawiać: a co, jeśli w ten sposób oszukuje ulubionych twórców?

Zdarzały się przypadki “naciągania” - kiedy ktoś podawał się za YouTubera i prosił o klucz do recenzji. W rzeczywistości żadnego kanału nie miał, a klucze wystawiał na sprzedaż. Sprytne? Może i tak, ale to ewidentne oszustwo.

Fałszywy youtuber

Leszek Lisowski opisał ten proceder na łamach bloga Gamasutra. Dla Onetu wypowiedział się tak:

To, że klucz na Steamie nic nas nie kosztuje, to oczywiście nieprawda. Sama jego generacja nie kosztuje nic. Moim zdaniem jest to po prostu koszt produkcji gry podzielony przez liczbę sprzedanych kopii. Rozumiem jednak skąd ten pogląd. W każdym razie strata jest bardzo realna. Zauważyłem, iż spora część pozyskanych kluczy trafia na handel do drugiego obiegu po znacznie zaniżonych cenach. Tak więc bardzo bezpośrednio tracimy konkretne pieniądze, a nieco bardziej pośrednio zaufanie klientów, którzy kupili grę w pełnej cenie.

Sklepy się bronią. Na forum Łowców Gier przedstawiciel Kinguin napisał, w olbrzymim skrócie, jak:

  1. każdy sprzedawca musi dostarczyć dowód posiadania zarejestrowanej firmy
  2. każdy sprzedawca dostaje płatność za tranzakcję po 30 dniach (nie ma sensu oszukiwać, jak nie otrzymam pieniędzy). Ochrona kupującego trwa jednak dożywotnio.
  3. W przypadkach wątpliwości co do pochodzenia towaru, mamy dodatkowe procedury, których nie mogę ujawnić na forum publicznym

Nie można więc nazwać tego bezprawiem, wolną Amerykanką. Na logikę - mało kto wyłudzi np. tysiąc kodów na sprzedaż. Owszem, studia, które zostały oszukane, na pewno na tym tracą, ale warto zadać sobie pytanie: kto jest temu winien? Twórca platformy do sprzedaży czy autor, który nie dopilnował i oddał klucz bez weryfikacji?

Oczywiście nigdy nie zabraknie drobnych cwaniaczków. Na pewno trzeba piętnować oszustów, których opisał Leszek Lisowski, czy też sprzedawców, którzy “wyciągają” promocyjne kody - np. z kart graficznych - i nimi handlują.

Obraz

Musimy jednak wierzyć sklepom, że im na takich sprzedawcach nie zależy. Że walczą z oszustami, eliminując ich, zostawiając tych, którzy działają legalnie.

Każdy sprzedawca na Kinguin na swój rating, ocenę swoich tranzakcji. Warto zauważyć, że nie dopuszczamy oceny vendora poniżej 95% pozytywnych komentarzy - w przeciwnym wypadku konto sprzedawcy jest blokowane. Wszystkie komentarze tranzakcji są prawdziwe, wsytawione przez rzeczywistych kupujących, więc warto wybierać najlepsze oferty.

A czy coś złego jest w tym, że ja, Polak, nie zapłacę za grę 120 zł, bo tyle kosztuje w polskim sklepie, tylko 80 zł, bo na tyle wyceniono w Rosji?

Tak działa przecież handel. Tanio kupić, drogo sprzedać. Nic nowego tutaj nie wymyślono. Stare, odwieczne prawdy.

Wiele kontrowersji pojawia się, gdy ktoś sprzedaje grę, która dwa tygodnie dostępna była w Humble Bundle. Wówczas sprzedający zapłacić za nią, dajmy na to, złotówkę, dziś życzy sobie 5 zł. Czy to oszustwo?

Skąd! To moja wina, że przegapiłem tamtą okazję. Teraz jednak wciąż mogę kupić grę, nie płacąc za nią wiele. To przecież jeszcze jeden dowód na to, że na niczym nie tracę, a zyskuję.

Naprawdę trudno chyba winić ludzi, którzy chcą za gry płacić, a nie ściągają je z Sieci. A że płacą mniej niż chcieliby tego wydawcy? No cóż - może zamiast narzekać na keyshopy, lepiej z nimi rywalizować, obniżając ceny lub rezygnując z wysokiej marży?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)