Legendy RPG: Final Fantasy
Pierwsze Final Fantasy rozpoczęło pochód ogromnej i ciekawej serii jRPG-ów, które na zawsze zmieniły świat. I chociaż dzisiaj trudno mówić o tej produkcji obiektywnie, to warto ją wspominać. I warto w nią grać.
12.06.2012 14:47
Pierwsze Final Fantasy rozpoczęło pochód ogromnej i ciekawej serii jRPG-ów, które na zawsze zmieniły świat. I chociaż dzisiaj trudno mówić o tej produkcji obiektywnie, to warto ją wspominać. I warto w nią grać.
Stara, dobra historia mówiąca o tym, że Final Fantasy miało być ostatnią grą Square, jest chyba znana już każdemu graczowi. Prawda jest taka, że wcześniej japoński gigant produkował głównie niezbyt udane klony innych produkcji. Zapragnął jednak pożegnać się tytułem w stylu Dragon Quest wydanym przez Enix – i trzeba przyznać, że udało im się doszlifować formułę light RPG, stawiając fundamenty pod cały konsolowy biznes.
Chociaż obie gry były zainspirowane w dużej mierze zachodnimi RPG – zarówno stołowymi, jak i grami wideo – to nie da się ukryć, że Final Fantasy w każdym aspekcie pobiło Dragon Quest. Było ładniejsze, ciekawsze, miało więcej typów wrogów, przedmiotów oraz postaci. Było doszlifowaniem formuły całego gatunku. Posunę się dalej i powiem, że Final Fantasy to pierwszy oszlifowany, grywalny do dziś RPG, jaki w ogóle powstał.
Dlaczego?
Nie musimy dużo grindować. Nie musimy kupować kluczy czy pochodni. Nie musimy wpisywać ani wybierać komend, żeby wejść na schody lub coś podnieść. Chociaż lubię i szanuję klasykę na komputery, nie wierzę, żeby była dziś grywalna nawet dla graczy z mojego pokolenia (1988), podczas gdy Final Fantasy jest nie tylko grywalne, ale i ciekawe. Kluczem do tego jest świetnie rozegrana mieszanka systemu klas postaci oraz doskonale poprowadzonego zarządzania drużyną, polegającego na doborze czarów, drużyny, dysponowaniu pieniędzmi i ekwipunkiem. Trzeba kombinować. Ultima i Dragon Quest stworzyły gatunek, ale to Final Fantasy otworzyło go dla mas (przynajmniej na Zachodzie), uprościło, gdzie trzeba i pokazało kierunek.
Oczywiście seria rozrosła się niesamowicie, zjadając w końcu własny ogon, ale… pamiętajmy o tym, że tytuł to tylko marka. Nad Final Fantasy pracowały zawsze różne zespoły i różni ludzie, dlatego nie ma ani wstydu, ani chwały w jaraniu się każdą odsłoną. To gry różne – dobre i słabe, ładne i brzydkie, hołdujące odmiennej stylistyce i rozwiązaniom designerskim. To marka i nie ma sensu jej zwalczać lub bezmiernie kochać. Wypada jednak się jej przyjrzeć.
**Czyńmy dobro **
Czterech wojowników światłości czeka wielka próba. Muszą przeciwstawić się Chaosowi. W zasadzie na tym polega cała historia opowiedziana w grze, ponieważ tyle jej wystarczyło (i biorąc pod uwagę, co stało się z bohaterami FF-ów Dissidia, to chyba lepiej). Final Fantasy cierpi i zyskuje na minimalistycznym scenariuszu. Oczywiście bzdurą totalną jest twierdzenie, że gry wtedy musiały mieć proste scenariusze. Nie musiały, co doskonale udowadniały inne media i gry, lecz nie zawsze chciały, żeby po prostu nie nudzić gracza. Żeby być grami. Wiecie, dla dzieciaków.
Historia opowiadająca o wybrańcach światłości walczących z Chaosem i jego sługusami w postaci żywiołów oraz mrocznego rycerza Garlanda jest prosta i przyjemna. Nie zaprząta umysłu, tak jak robią to dziś liczne gry wideo i liczne flame wary z nimi związane – jak choćby Efekt Masy.
Final Fantasy 1 - Intro & Story
Garland. Garland jest dla mnie jedną z najciekawszych postaci z 8-bitowych gier, bo chociaż nie jest to mocno poruszone w grze, facet wydaje mi się bohaterem tragicznym. Rycerzem, porywaczem, skuszonym przez ciemność, istotą, której zła wola powoła do życia Chaos lub przez którą Chaos powraca do życia – generalnie dowodem na to, że minimum opisu i historii także pobudza wyobraźnię i zainteresowanie gracza.
W sumie chodzi o podróżowanie i walkę – nic więcej, ale świat jest spójny, czego nie można powiedzieć o świecie wielu RPG-ów z tamtych lat, które były po prostu zbieraniną dziwacznych pomysłów i zrzynek z filmu, komiksu i książek. Tutaj silono się chociaż na odrobinkę oryginalności.
W podróż czas
W Final Fantasy nie ma Chocobosów, nie ma gigantycznych mechów, nie ma materii, nie ma Cida. Jest natomiast podział na klasy postaci bez dowolności ich zmiany, magia bazująca na D&D, kliszowe lokacje i tona grindu. Gra trudna, niewybaczająca, archaiczna, jednak warta wciąż zagrania. Dlaczego?
Bo jest klasyczna. Po prostu. Ma klasyczne, losowe walki, klasyczną oprawę, klasyczne reguły – jest tytułem tak bardzo staroszkolnym, jak to tylko możliwe, i tak jak pierwsze Super Mario dobrze znosi próbę czasu. Nie da się go dziś już traktować jak pełnoprawnej, ciekawej podróży, tylko jak „gierkę” i jako taka sprawdza się wyśmienicie.
Co więcej, Square zadbał o to, żeby Final Fantasy było poprawiane i wznawiane, tak aby pokazać kolejnym pokoleniom, że walka w turach, biali i czarni magowie oraz duże lochy to masa zabawy. Pierwsze Final Fantasy miało szczęście do wznowień. Chociaż będę się upierał, że NES-owa wersja jest wciąż najlepsza i to w nią najlepiej przegrywać swoje życie, to edycje, które dostały GBA, PSX oraz PSP, również są warte grzechu.
Final Fantasy - NES Gameplay
Przede wszystkim Square-Enix stworzył od nowa grafikę na potrzeby każdej edycji, dzięki czemu te gry wyglądają naprawdę przyjemnie. Dodano nową muzykę, bonusy, zbalansowano grę od nowa. Wersje PSP i GBA są o tyle świetne, że mają własną zawartość, grafikę i doskonale pasują do grania w podróży. Jeżeli nawet nie chcecie mieć nic wspólnego z NES-ową wersją, to te na GBA/PSP warto sprawdzić. Znajdziecie tam nowocześniejszy gameplay, lepszą grafikę, tonę dobrej muzyki i ładne pixel-arty.
Początek wielkiej historii
Kolejne części mocno zmieniły formułę i w zasadzie, paradoksalnie, jedynka pozostaje wciąż tytułem jedynym w swojej klasie. Dwójka poszła w dziwny system, trójka zaczęła job system, czwórka rozpoczęła interesowanie się serii fabułą, piątka kontynuowała pomysły z trójki itd. Grając dziś w Final Fantasy XIII-2, trudno znaleźć podobieństwa do najklasyczniejszego Finala.
Wiele firm i wiele gier próbowało stworzyć tytuł podobny – gry niezależne, podróbki, dziwactwa, a nawet sam Square-Enix, tworząc semi-remake w postaci Warriors of Light. Każdy z nich poległ, ponieważ Final Fantasy w którejś ze swoich wersji okazuje się wciąż ciekawsze.
Jest pewien urok w kręceniu się wokół miasta w celu zdobycia kasy na lepszy ekwipunek i czary. Jest jakaś niezwykła zajawka w chodzeniu po niebezpiecznych lochach, aby szukać skarbów. Jest po prostu coś magicznie rozrywkowego w kierowaniu drużyną śmiałków. Final Fantasy przypomina w tym dungeon crawlery. Tak, najlepszym jRPG-iem na początek jest Chrono Trigger, najlepszym taktykiem Tactics Ogre, a najlepszym tytułem gatunku na PC Planescape, jednak to Final Fantasy jest grą, która może przemówić do fanów każdego z tych tytułów – bo jest bardzo neutralna i dobrze łączy zachodnie i wschodnie elementy designu gier wideo.
Skromne początki
Najbardziej smuci mnie, że Final Fantasy miało wspaniały design Amano, który nigdy nie został godnie przeniesiony do gry ze względu na ograniczenia graficzne. Szkoda, bo uważam, że w tej grze wciąż tkwi ogromny potencjał i wcale nie pogniewałbym się za prawdziwy, duży, ciekawy remake, gdzie wreszcie grafiki Amano miałyby zastosowanie. Final Fantasy ma system walki, który dziś jest już wyświechtany. I walki co sekundę. Dlaczego jednak jest wciąż pociągające, nawet jeżeli już przerobiliśmy argument o klasyku?
Bo nie jest inwazyjne, mangowe ani krzykliwe. Nie udaje sztuki. Jest grą wideo, grą w podstawowym tego słowa znaczeniu, zabawką, wyzwaniem, kawałkiem historii. Legendą.