Niezwykłe projekty III Rzeszy [cz. 4]. Pancerne potwory Hitlera
Niemiecka broń pancerna cieszy się dużą popularnością i nie tylko wielbiciele militariów kojarzą nazwy takie jak Tygrys czy Pantera. Powszechnie znane czołgi to jednak tylko namiastka pancernych gigantów, których projekty powstawały w niemieckich biurach konstrukcyjnych niemal do końca wojny.
20.10.2018 | aktual.: 09.03.2022 10:31
K-Wagen – gąsienicowy bunkier z czasów pierwszej wojny światowej
Mogłoby się wydawać, że niemieckie superczołgi są charakterystyczne dla szalonych wizji Hitlera. Pierwszą próbę zbudowania pancernego kolosa podjęto jednak wcześniej - w czasach, gdy późniejszy ludobójca był jedynie anonimowym Gefrajtrem, znanym co najwyżej swojej ciotce, która utrzymywała go w podczas prób zrobienia kariery malarskiej w Wiedniu.
Pomysł narodził się w głowach niemieckich konstruktorów w połowie 1917 roku i przybrał nazwę K-Wagen. Był to ważący 120 ton (pierwotnie planowano 160) bunkier na gąsienicach, który w sprzyjających okolicznościach osiągał prędkość szybko maszerującego człowieka. Uzbrojeniem tego monstrum miały być cztery działa i kilka karabinów maszynowych, a załogę stanowiło 27 osób.
Dla porównania, podczas drugiej wojny światowej waga większości maszyn nie przekraczała 50 ton, a masowo produkowane modele wszystkich stron konfliktu ważyły 25-35 ton.
Zanim ten pozbawiony sensu pomysł zdążono zrealizować, wojna dobiegła końca. Godnym odnotowania pomysłem konstruktorów była modułowa konstrukcja. K-Wagen miał być dzielony na 6 segmentów, a czołgi miały być transportowane koleją w stanie rozłożonym. Montaż całości miał następować dopiero na zapleczu frontu, przed skierowaniem czołgu do walki.
Można przypuszczać, że modułowa konstrukcja ułatwiałaby również późniejsze naprawy i eksploatację tych maszyn, jednak – choć powstały prototypy – nigdy nie wykorzystano ich w walce. Warto przypomnieć, że w swojej chybionej koncepcji Niemcy nie byli odosobnieni. Czołg o podobnych założeniach taktycznych i wymownej nazwie Latający Słoń zamierzali zbudować również Brytyjczycy.
60 cm Karl Gerät 040 – najcięższy moździerz w historii
Na kolejny gigantyczny projekt trzeba było poczekać aż do lat 30. Hitler wpadł wówczas na pomysł zbudowania potężnych dział, które mogłyby razić cele ukryte za wielometrowymi osłonami z betonu i posłużyć do przełamania umocnień linii Maginota.
Za praktyczną realizację tej wizji wziął się koncern Rheinmetall AG, jednak prace konstrukcyjne przeciągnęły się i moździerz zdążył zadebiutować dopiero w 1942 roku podczas walk o krymską twierdzę i port Sewastopol.
Było to prawdziwe monstrum - pojazd ważył 124 tony i był uzbrojony w moździerz o kalibrze 60 centymetrów. Jeden pocisk ważył ponad 2 tony, jednak moździerz mógł strzelać na odległość zaledwie niecałych 3 kilometrów! Do końca wojny usiłowano modernizować gąsienicowego kolosa tak, by zwiększyć donośność pocisków. Zbudowano jedynie 6 takich maszyn, nadając im imiona skandynawskich bogów. Jeden z moździerzy wykorzystano do ostrzału Warszawy podczas Powstania Warszawskiego.
80 cm Kanone 5 - Dora / Schwerer Gustav
Gdy konstruktorzy Rheinmetall AG pracowali nad swoim moździerzem, w zakładach Kruppa powstawało wielkie działo, które również spóźniło się na początek wojny. Co prawda nie było samobieżne ani nie miało gąsienicowego podwozia, jednak rozmach tego stalowego potwora przekraczał wszystko, co do tej pory na planecie zbudowano, łącznie ze słynnym i również pochodzącym z zakładów Kruppa działem paryskim.
Aby 80 cm Kanone 5 mogło rozpocząć ostrzał, trzeba było przygotować dla niego specjalne stanowisko, czyli kawałek 4-torowej linii kolejowej w kształcie łuku. Po dostarczeniu na miejsce rozmontowaną machinę zagłady trzeba było złożyć, co wymagało udziału 1,4 tys. ludzi. Platformę z działem stawiano następnie na torach i celowano, przetaczając ją po łuku.
Przy kalibrze 80 centymetrów lufa mierzyła ponad 32 metry, a kompletne działo łącznie z platformami, na których je posadowiono, ważyło 1350 ton, co mniej więcej odpowiadało wyporności ówczesnych niszczycieli. Do ostrzału używano pocisków ważących 4 do 7 ton – tyle co lekki czołg.
Obsługa 80 cm Kanone 5 angażowała około 500 artylerzystów i ponad 4 tys. ludzi niezbędnych do budowy infrastruktury, maskowania, zapewnienia łączności czy ochrony. Działo chronił ponadto pułk artylerii przeciwlotniczej, funkcjonowała przy nim również m.in. piekarnia, oddział poczty polowej i dom publiczny.
Przy zasięgu rzędu 45-50 kilometrów celność była bardzo umowna, i o precyzyjnym trafianiu można było tylko pomarzyć; 80 cm Kanone 5 nadawało się co najwyżej do tego, aby trafić w jakieś miasto. Choć można spotkać się z krytycznymi ocenami sensu budowy tego działa, to – dzięki szczęśliwemu dla Niemców zbiegowi okoliczności – Dora okazała się bardzo dobrą inwestycją.
Dora 80cm Kanone
Podczas oblężenia Sewastopola jeden z pocisków uderzył w wodę czarnomorskiej zatoki. Przeleciał przez kilkadziesiąt metrów wody, następnie przebił kilkanaście metrów morskiego dna, co najmniej trzy metry zbrojonego betonu i wleciał do głównego magazynu amunicji twierdzy sewastopolskiej.
Ten jeden pocisk momentalnie pozbawił Rosjan większości zapasów amunicji i możliwości dalszej, skutecznej obrony. Choć na gruzach twierdzy broniono się jeszcze kilka tygodni, Dora znacząco przyspieszyła zdobycie miasta i z nawiązką zwróciła wszelkie poniesione koszty. Mimo tego sukcesu wady przeważały nad zaletami, a najlepiej podsumował to niemiecki generał Franz Halder: Niezwykłe arcydzieło, lecz bezużyteczne.
Podczas wojny udało się skompletować dwa działa tego typu. Pierwsze z nich o nazwie Dora zostało użyte podczas oblężenia Sewastopola, a po wymianie lufy skierowano je pod Leningrad, gdzie nie zdążyło oddać ani jednego strzału. Drugie - Schwerer Gustav - planowano wykorzystać przy oblężeniu Stalingradu, jednak rosyjska ofensywa nie pozwoliła na użycie tej potężnej broni. Wbrew obiegowej opinii, żadne z tych dział nie zostało użyte do tłumienia Powstania Warszawskiego.
Niemcy budowali również wersję rozwojową tych gigantów, działo Langer Gustav, które przy kalibrze 520 mm miało mieć zasięg 160 kilometrów. Planowano z jego pomocą ostrzeliwać Londyn, jednak budowa nigdy nie została ukończona.
Panzerkampfwagen VIII Maus
Obok budowy wielkich dział Niemcy planowali również skonstruowanie adekwatnych rozmiarami czołgów. Ich plany kreślono już w latach 30, a najbliższy urzeczywistnienia był projekt Panzerkampfwagen VII Löwe, który miał ważyć, w zależności od wersji 70-90 ton.
Projekt skasowano w 1942 roku, gdy Hitler po raz kolejny postanowił podbudować sobie ego czymś bardzo dużym. Ferdinand Porsche otrzymał od niego zlecenie: miał zaprojektować superciężki czołg. Ten utalentowany konstruktor, a przy tym bezczelny plagiator (Garbus to przecież ukradziony czeski projekt) przygotował plany pojazdu Nr. 205, nazwanego dla niepoznaki Myszą. Równolegle prace projektowe prowadziły również zakłady Henschela, jednak ich projekt o nazwie E-100 nigdy nie opuścił desek kreślarskich.
Mysz miała ważyć 188 ton, a jej uzbrojenie stanowiły dwa działa 128 i 75 mm. Czołg był potężnie opancerzony – grubość pancernej osłony sięgała w newralgicznych miejscach do 24 centymetrów. Pancerny kolos z pewnością nie przypadłby do gustu ekologom pochłaniając paliwo w imponującym tempie - 1400-litrowy zbiornik pozwalał na przejechanie około 100 kilometrów. Oczywiście przy założeniu, że nic się po drodze nie zepsuje i nie trzeba będzie przejeżdżać przez żadne rzeki.
Niemcy poświęcili ogrom środków i cennego czasu na opracowanie czołgu niezdolnego do przemieszczania się. Choć pojawiają się opinie, że zdolności manewrowe Myszy były bardzo wysokie, to nie niwelowało to podstawowego problemu: niemal nie było mostów, po których Mysz mogłaby przejechać, a rzek w naszej części świata raczej nie brakuje.
Do końca wojny zbudowano dwa prototypy. Według niepotwierdzonych informacji być może użyto ich podczas obrony poligonu w Kummersdorfie, zdobytego przez Rosjan w kwietniu 1945 roku.
Landkreuzer P. 1000 Ratte
Pancerna gigantomania nie kończyła się jednak na 188-tonowej Myszy. W 1942 roku w zakładach Kruppa rozpoczęto projektowanie czołgu o wadze… 1000 ton, nazwanego Szczurem. Pancerny gryzoń miał mieć rozmiar już nawet nie domu, ale bloku mieszkalnego – długość kadłuba miała sięgać 35 metrów.
Uzbrojenie tego czołgu miało być adekwatne do jego wielkości – zakładano umieszczenie na kadłubie wieży działowej podobnej jak na pancernikach „Scharnhorst” i „Gneisenau”. Miały się w niej znaleźć dwa działa 280 mm. Poza tym planowano zamontować jeszcze jedną wieżę z pojedynczym działem 128 mm, baterię działek przeciwlotniczych i karabiny maszynowe. Załogę Szczura miało stanowić co najmniej 20 osób.
Choć projekt wygląda imponująco, trudno wyobrazić sobie zastosowanie takiego pojazdu w praktyce. Jednak Ratte nie pozostał jedynie projektem – przystąpiono do jego budowy i zdołano m.in. wykonać jedną z wież czołgu. Wizja ta przerosła nawet wielbiącego gigantomanię Alberta Speera, który był nie tylko nadwornym architektem Hitlera, ale zarazem ministrem uzbrojenia i amunicji. W 1943 roku Speer zdecydował o skasowaniu projektu.
W Sieci można znaleźć wiele rysunków przedstawiających rzekomy wygląd Szczura, jednak większość z nich nie przedstawia tego czołgu. Zgodnie z projektem Landkreuzer P. 1000 Ratte miał mieć dwie wieże - pojedyncze działo mniejszego kalibru planowano umieścić w obrotowej wieży z tyłu kadłuba, a nie w kazamacie z przodu pojazdu. Poniższe zdjęcie pokazuje niezbyt trafny model Szczura, ale dzięki stojącej obok Panterze można łatwo ocenić planowaną wielkość tego czołgu:
Landkreuzer P. 1500 Monster
Podczas prac nad P. 1000 Ratte ktoś wpadł na pomysł, by skrzyżować wielkiego Szczura z równie wielką Dorą. Rezultatem tego mezaliansu miało być samobieżne działo o kalibrze 80 centymetrów i 50-kilometrowym zasięgu. Dodatkowe uzbrojenie miały stanowić dwa 150-milimetrowe działa i liczne, przeciwlotnicze karabiny maszynowe.
Wagę kolosa określono na 1500 ton i aby ruszyć go z miejsca, planowano umieścić w 42-metrowym kadłubie 4 silniki, stosowane do napędzania U-Bootów. Trudno wyobrazić sobie zarówno skonstruowanie tego pojazdu, jak i użycie go podczas działań wojennych. Jednak w tym przypadku zarzut o braku odpowiednich mostów jest chybiony - pojazd o takiej wielkości mógł, teoretycznie, przejechać bez zanurzania się po dnie większości europejskich rzek.
Maszyna przerosła swoich konstruktorów – nigdy nie podjęto choćby próby zbudowania prototypu, a projekt został skasowany razem z P. 1000 Ratte. Na koniec małe zestawienie wielkości niemieckich superczołgów. Dla porównania sylwetka człowieka oraz ciężkie czołgi: amerykański T-28 i (błędnie podpisany) francuski ARL 44.