Przemysł muzyczny: Płaćcie za 30 sekund utworu!
Jak to powiedział stary Żyd w jednej z książek Wiktora Suworowa: "Chciwość jest zgubą frajerów". Niestety, nie dociera to do wytwórni muzycznych i artystów, którzy nie potrafią się znaleźć w nowej rzeczywistości. Domagają się dodatkowej kasy za "publiczne wykonanie" utworów, które zostały zakupione i pobrane na dysk z iTunes, a nawet za 30 sekundowy podgląd utworu!
Jak to powiedział stary Żyd w jednej z książek Wiktora Suworowa: "Chciwość jest zgubą frajerów". Niestety, nie dociera to do wytwórni muzycznych i artystów, którzy nie potrafią się znaleźć w nowej rzeczywistości. Domagają się dodatkowej kasy za "publiczne wykonanie" utworów, które zostały zakupione i pobrane na dysk z iTunes, a nawet za 30 sekundowy podgląd utworu!
Artyści i wytwórnie lobbują w amerykańskim kongresie, aby w zamian za pobranie muzyki z sieci (np. z iTunes) sprzedający musiał wybulić nie tylko opłaty licencyjne, ale również te związane z "publicznym wykonaniem" (performance fee) utworu. Jeśli uda im się przepchnąć proponowane zmiany, będą w stanie pobierać dodatkowe opłaty, co szybko odbije się na cenach.
[cytat]Otrzymujemy opłaty licencyjne za muzykę sprzedawaną w iTunes, ale nie dostajemy od Apple pieniędzy za "publiczne wykonanie" muzyki. Za pomocą iTunes można słuchać radia i podglądu utworów (30 sekund?), za co powinniśmy otrzymywać pieniądze jak za "publiczne wykonanie". Poza tym, gdy ściągasz film lub program telewizyjny, z reguły nie otrzymujemy opłat za "publiczne wykonanie", ani licencyjnych - powiedział prezes Universal Music Publishing Group, David Renzer.[/cytat]
Digital Media Association wyjaśnia jednak, że twórcy muzyki mają prawo do wynagrodzenia od producenta, gdy muzyka zostaje wykorzystana w filmie czy programie TV, a później otrzymują pieniądze z racji "publicznego wykonania", gdy utwór pojawia się w mediach. Jednak nie mają prawa do wynagrodzenia z tej racji, gdy chodzi o ściągana z sieci muzykę, która jest przecież przeznaczona do prywatnego użytku. Z kolei "radio" dostępne przez iTunes jest opłacone przez nadawców, którzy płacą procent od zysków na mocy niedawnego porozumienia z wytwórniami.
Cały problem sprowadza się do tego, że przemysł muzyczny traci pieniądze ze względu na spadającą sprzedaż płyt CD. Dodatkowo, twórcy tradycyjnie rezygnują z "synchronization rights", czyli kasy za wykorzystanie utworu, licząc na kasę z racji "publicznego wykonania". Spadające mimo to zyski, skłoniły do prób rozszerzenia definicji "publicznego wykonania" o muzykę odtwarzaną i ściąganą z sieci. Czyli dorzucenie jeszcze jednego "podatku" do opłat licencyjnych.
Nicholas Deleon z CrunchGear, wściekł się na ten pomysł do tego stopnia, że półżartem-półserio proponuje zakazanie muzyki i karanie za nią, aż do kary śmierci za melodyjne gwizdanie włącznie. To radykalne, ale skuteczne rozwiązanie, aby zakończyć ciąg nonsensów trwający od czasu powstania Napstera, gdy zaczęła się era cyfrowej muzyki dostępnej przez sieć. Pisze: "Mówię, pieprzyć ich wszystkich. Chcesz pieniędzy za muzykę? Szkoda, jest zakazana. Idź pracować na poczcie".
Z pozoru przepychanki w USA nie powinny nas interesować, ale są częścią poważniejszego problemu, którego rykoszety trafiają również w polskich miłośników muzyki. Ze względu na skomplikowane licencje i chciwość przemysłu muzycznego nie zawsze można obejrzeć teledysk na YouTube, albo kupić muzykę w iTunes, bez skomplikowanych i nielegalnych kombinacji. Niektórzy pamiętają, jak pół sieci uznało otworzenie iTunes w Polsce bez muzyki za "Polish Joke". Poza tym, tak samo jak w wypadku patentów programowych, można spodziewać się prób "eksportu" takich rozwiązań do UE.
Przemysł muzyczny wypina się na konsumentów i zarzyna na każdym kroku serwisy, które próbują dogadać się z nim w sprawie muzyki w sieci, czego idealnym przykładem były perypetie serwisu Pandora, który był bliski upadku z tego powodu. Zamiast szukać opłacalnego i wygodnego dla konsumentów modelu dystrybucji, na którym wytwórnie mogłyby zrównoważyć straty, próbuje się zmodyfikować regulacje prawne, aby wycisnąć dodatkowe pieniądze na siłę.
Zmusza to oferujących muzykę do przerzucenia części kosztów na kupujących, co napędza znienawidzone przez wytwórnie piractwo. Które - co wytwórnie ignorują z uporem godnym lepszej sprawy - wręcz napędza sprzedaż i zyski, zamiast je zmniejszać, ponieważ spora część "piratów" to jednocześnie najaktywniejsi konsumenci legalnej muzyki. Co jeszcze ważniejsze - niezależnie od marketingowych wysiłków wytwórni - spontaniczna, wirusowa reklama staje się jednym z głównych kanałów promocji wyróżniających się utworów, albumów, zespołów.
Znajdujemy się w sytuacji, w której większość przedstawicieli cyfrowego pokolenia nie widuje już kompaktów, które nijak umieścić w odtwarzaczu mp3 lub telefonie. Kompakt staje się wygodnym reliktem przeszłości, który potrzebny jest tylko do tego, by wrzucić w napęd i zripować go do plików FLAC lub MP3. Dlatego iTunes okazało się tak wielkim sukcesem, sprzedając już przynajmniej 9 miliardów utworów... z których spora część została by ściągnięta bez uiszczania jakichkolwiek opłat na rzecz Apple, artystów i wytwórni, gdyby nie istnienie sklepu.
Tak jak okazja czyni złodzieja, tak czyni również klienta. Konsumenci z radością wykorzystają okazję, aby kupić legalną muzykę, bez problemów z tagami, wirusami, zapchanym przez P2P łączem itd. i w rozsądnej cenie, nie obarczonej kosztami produkcji nośnika. Jednak przemysł muzyczny zamiast dopasować się do nowej rzeczywistości i wykorzystać sieć, aby dotrzeć do milionów, miliardów konsumentów, próbuje dławić dystrybucję muzyki w sieci nowymi opłatami i skomplikowanym systemem licencji.
Zamiast wykorzystać szansę dawaną przez internet, próbuje subsydiować jego kosztem upadającą powoli sprzedaż muzyki w formie płyt CD.