Sennheiser PXC 550 – test słuchawek z aktywnym tłumieniem hałasu
Jak słuchać muzyki, gdy zewsząd atakują nas odgłosy cywilizacji? Słuchawki Sennheiser PXC 550 mają na to sposób – aktywne tłumienie hałasu. Sprawdzamy, jak to rozwiązanie sprawdzi się w połączeniu ze słuchawkami z wyższej półki.
12.04.2018 | aktual.: 09.03.2022 09:21
Rozwiązujemy węzeł gordyjski
Każda epoka ma taki węzeł gordyjski, na jaki zasługuje. W naszych czasach jego rolę pełnią często splątane kable słuchawek. Wystarczy wrzucić je do kieszeni czy plecaka, by niepozorny przewód zmienił się w jakąś nieznaną nauce formę życia.
Nic zatem dziwnego, że producenci coraz częściej sięgają po rozwiązania bezprzewodowe. I choć usunięcie gniazda słuchawkowego z iPhone'a wprawiło wielu użytkowników w stan przedzawałowy, to kierunek zmian jest jasny: przewody to zło, więc należy się ich pozbyć. Z tego założenia wyszli również projektanci słuchawek Sennheiser PXC 550.
Sennheiser PXC 550 – pierwsze wrażenie
Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i sprzęt Sennheisera wychodzi z tej próby bez zastrzeżeń. Daruję wam zachwytów nad etui czy sposobem pakowania. Etui, jak etui – jest czarne, w miarę sztywne i mieści w sobie złożone słuchawki, przejściówkę na dużego jacka, przewód audio i kabel USB. No i – tradycyjnie – trochę makulatury.
Same słuchawki nie rozczarowują też jakością wykonania, ale w przypadku tej półki cenowej przyjmijmy to za oczywistość, podobnie jak cieszące oko, pozbawione zbędnych ozdobników wzornictwo. Tu nie ma miejsca na niedoróbki czy niechlujny montaż i Sennheiser o tym wie. Na wspomnienie zasługuje za to sposób włączania słuchawek – złożenie ich tak, aby zmieściły się w etui automatycznie odłącza zasilanie. Wystarczy wyjąć słuchawki i przekręcić prawy nausznik tak, aby dało się założyć zestaw na głowę, by ponownie włączyć urządzenie.
Po włączeniu możemy naocznie przekonać się o stanie akumulatora – o jego naładowaniu informuje rząd mikroskopijnych, białych diodek na dolnej powierzchni prawego nausznika. Na słuchawkach, poza przełącznikiem włączającym moduł Bluetooth, znajdziemy przycisk aktywujący aktywne tłumienie hałasu i dający dostęp do predefiniowanych filtrów dźwiękowych. Reszta obsługi odbywa się poprzez dotykowy, reagujący na gesty panel na prawym nauszniku.
Słuchawki pełne technologii
To, co najważniejsze, jest jednak niewidoczne dla oczu. Poza modułem NFC w lewej muszli, słuchawki zostały wyposażone w aż 7 różnych mikrofonów. Cztery z nich odpowiadają za obsługę aktywnej redukcji hałasu (Active Noise Cancelling – ANC), która w sennheiserowskim wydaniu nosi nazwę NoiseGard i – co trzeba podkreślić - nie jest jedynie marketingowym wodotryskiem.
O ile same słuchawki, ze względu na okalające uszy, spore i dobrze wytłumione muszle, nieźle separują nas od dźwięków otoczenia, to NoiseGard kapitalnie wycina uciążliwe dźwięki, zwłaszcza te w niższym zakresie częstotliwości.
Co istotne, NoiseGard możemy w każdej chwili dezaktywować, a mając chęć porozmawiania z osobą obok nie musimy – dzięki technologii TalkThrough - ściągać słuchawek. Możemy użyć ich również w roli zestawu słuchawkowego podczas rozmowy telefonicznej, w czasie której rozwiązanie o nazwie VoiceMax wzmocni naszą mowę i wytnie dźwięki tła, za co odpowiadają 3 pozostałe mikrofony. Podstawowa obsługa słuchawek, możliwa za pomocą przycisków i panelu dotykowego, to jednak nie wszystko – pełnię ich możliwości docenimy dopiero z dedykowaną aplikacją CapTune, dającą dostęp do bardziej zaawansowanych funkcji.
Wzorowa ergonomia
Wartą podkreślenia cechą słuchawek jest również to, jak dobrze leżą na głowie. Z jednej strony – mimo wielu godzin ciągłego używania – nie powodują dyskomfortu ani przesadnego nagrzewania uszu. Z drugiej, choć nie uciskają głowy, to leżą na niej jak przyklejone – gwałtowne ruchy czy skłony nie są w stanie zmienić ich położenia, nie mówiąc o spadnięciu.
Niemała w tym zasługa dobrze dobranych poduszek, okalających muszle, czy miękkiej, dopasowującej się do głowy wyściółki pałąka. W zasadzie mógłbym przez cały dzień nie zdejmować ich z głowy, z jednej strony z uwagi na muzykę, z drugiej – na wzorowy komfort, jaki zapewniają. Warto nadmienić, że ściągnięcie słuchawek z głowy zatrzymuje odtwarzanie muzyki.
A skoro już przy długotrwałym słuchaniu jesteśmy – wbudowany akumulator wystarcza na około 25 godzin (producent podaje 30), a rozładowane słuchawki doładujemy przewodem USB. Możemy również skorzystać z połączenia przewodowego, wpinając w gniazdo przewód z wtyczką minijack.
Detaliczne brzmienie
Wszystkie te zaawansowane funkcje i wymyślne technologie nie miałyby znaczenia bez odpowiedzi na jedno, kluczowe pytanie: jak grają "Sennki" PXC 550? Odpowiedzieć można jednym słowem: wyśmienicie. Co ciekawe, w żaden sposób nie sugeruje tego specyfikacja sprzętu – zakres 17 – 23000 Hz nie jest tym, co rzucałoby na kolana, zwłaszcza użytkowników przyzwyczajonych do wartości, które mocno wybiegają poza skalę słyszalności. Obawy może budzić również brak wsparcia dla AAC.
Liczą się jednak wrażenia z odsłuchu, a ten jest po prostu jedną, wielką przyjemnością. Podczas testów źródłem dźwięku – zgodnie z przeznaczeniem słuchawek – były różne smartfony ze stałą listą albumów, stosowanych przeze mnie podczas testów audio:
- Hector Zazou: Songs From The Cold Seas
- Darkthrone: Panzerfaust
- Arch Enemy: Will to Power
- Cypress Hill: Los grandes éxitos en español
- Warsaw Philharmonic: Penderecki conducts Penderecki 2
- Spiderbait: Tonight Alright
Słuchawki nie są neutralne. Podkreślone są górne zakresy pasma, w których możemy liczyć na dobitne, ekspresyjne brzmienie, spływające ku trochę bardziej miękkiej średnicy. Nieco cofnięty – co nie znaczy nieobecny! – jest jednak bas. Choć na jego brak nie możemy narzekać, to nie znajdziemy tu typowej dla słuchawek ulicznych, mięsistej głębi i szerokiej sceny.
Nigdy nie kryłem, jak bardzo irytuje mnie przesadna fascynacja niskimi tonami. Dlatego brzmienie Sennheiserów – z kapitalnym zróżnicowaniem barw i skupieniem na detalu - trafiło w mój gust prawie idealnie, czego nie mogę powiedzieć np. o reprezentujących zbliżoną półkę i zaawansowanie technologiczne słuchawkach Sony WH-1000XM2.
Muzyka w ruchu
Czy warto kupić? Sennheiser PXC 550 to model, który wymyka się prostym podsumowaniom w stylu tak/nie. Odpowiedź zależy od tego, gdzie i w jaki sposób słuchamy muzyki. Jeśli towarzyszy nam wyłącznie w domowym zaciszu, wybór tego modelu jest dyskusyjny i warto poświęcić chwilę na odsłuch alternatyw bez ANC, jak Denon AH-MM400 czy B&O Beoplay H6.
Swoją klasę Sennheisery PXC 550 pokazują za to tam, gdzie ANC może się wykazać – na ruchliwej ulicy czy w podróży. Producent pozycjonuje ten sprzęt właśnie jako słuchawki dla podróżujących i nie jest to jedynie zabieg marketingowy. Ten model najlepiej sprawdza się tam, gdzie coś nas wiezie, obok pracuje jakiś silnik, słuchać szum, gwar i ogólnie warunki nie sprzyjają ani skupieniu, ani słuchaniu czegokolwiek.
Wystarczy jednak założyć PXC 550 na głowę, by – dosłownie – wyłączyć świat. Zamiast hałasu jest bogata w brzmienia i detale muzyka. Albo, jeśli mamy taką chęć, cisza, bo słuchawki dobrze sprawdzają się w roli aktywnej ochrony słuchu. Zarazem, za co inżynierom Sennheisera należą się brawa, nie ograniczają możliwości swobodnej rozmowy. Jest to zatem model do specyficznych zastosowań, towarzysz naszych zmagań z ulicznym gwarem i hałasami cywilizacji. Betonowa dżungla, pociąg, droga do pracy czy szkoły – jeśli chcemy, by w takich okolicznościach towarzyszyła nam muzyka, Sennheiser PXC 550 to model zdecydowanie warty polecenia.