Upadek Ameryki? Czas na powrót potomków pierwszego cesarza Stanów Zjednoczonych
Gdy rozgrywki polityczne w Stanach Zjednoczonych doprowadziły do paraliżu najpotężniejszego – jeszcze – państwa świata, zasadne wydaje się pytanie o to, czy amerykańska demokracja działa tak, jak powinna? A jeśli nie, to czym ją zastąpić? Baracka Obamę może wypędzić z Białego Domu jedynie prawowity następca amerykańskiego tronu – potomek Joshuy Nortona, pierwszego cesarza Stanów Zjednoczonych.
01.10.2013 | aktual.: 10.03.2022 11:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdy rozgrywki polityczne w Stanach Zjednoczonych doprowadziły do paraliżu najpotężniejszego – jeszcze – państwa świata, zasadne wydaje się pytanie o to, czy amerykańska demokracja działa tak, jak powinna? A jeśli nie, to czym ją zastąpić? Baracka Obamę może wypędzić z Białego Domu jedynie prawowity następca amerykańskiego tronu – potomek Joshuy Nortona, pierwszego cesarza Stanów Zjednoczonych.
Młodość cesarza
9 stycznia 1880 roku mieszkańcy San Francisco ze smutkiem przyjęli wiadomość o śmierci Nortona I – pierwszego i jak na razie ostatniego cesarza Stanów Zjednoczonych. Jak to możliwe, że w państwie, które wyrosło w opozycji do monarchii i którego założyciele wskazali w pierwszej na świecie konstytucji naród jako źródło władzy, surowe i sprawiedliwe rządy przez dziesięciolecia sprawował cesarz, na dodatek wielbiony przez tłumy poddanych?
Wszystko zaczęło się w 1819 roku w Londynie, gdy na świat przyszedł Joshua Abraham Norton, który niebawem – w 1820 roku – przeniósł się wraz z rodzicami do Afryki Południowej. Niewiele wiadomo o wczesnych latach jego życia, ale sądząc po tym, że matka pochodziła z rodziny bogatych kupców, dzieciństwo upłynęło mu w wygodzie i dobrobycie, a Abraham otrzymał solidne wykształcenie.
Ryż oznacza nieszczęście!
W 1849 roku, po śmierci rodziców i zainkasowaniu pokaźnego spadku w wysokości 40 tys. ówczesnych dolarów, 30-letni Joshua wsiada na parowiec płynący do San Francisco. Tam, korzystając z odziedziczonego kapitału, szybko daje się poznać jako skuteczny przedsiębiorca. Pomnaża odziedziczone pieniądze m.in. na rynku nieruchomości.
Na początku lat 50. XIX wieku Joshua dysponuje już niemałą fortuną. 250 tys. dolarów robi wrażenie, a embargo nałożone przez Chiny na eksport ryżu stwarza niespodziewaną okazję do zrobienia interesu życia. Z Chin nie wypływa ani jeden statek z ryżem, a liczna chińska diaspora w San Francisco nie ma zamiaru zmieniać kulinarnych upodobań.
Efekt jest łatwy do przewidzenia: cena kilograma ryżu rośnie z 9 do 79 centów za kilogram. Joshua Norton wie, jak to wykorzystać. Inwestuje w transport ryżu płynący z Peru. Złoty interes okazuje się wielkim niewypałem - tę samą okazję zwietrzyło wielu inwestorów i do San Francisco sprowadzono góry ryżu, którego cena gwałtownie spadła.
Joshua, nie chcąc pogodzić się ze stratami, uwikłał się w wieloletnie spory sądowe, które z czasem pochłonęły jego niemałą fortunę. W 1858 niedawny bogacz ogłosił bankructwo i opuścił San Francisco.
Niech żyje cesarz!
Powrócił do miasta rok później. Nie był już jednak zwykłym, majętnym niegdyś kupcem. 17 września 1859 roku wkracza do redakcji „San Francisco Bulletin”, gdzie odwiedza redaktora naczelnego pisma, George’a Fitcha, i wręcza mu treść ogłoszenia, które ukazuje się nazajutrz w nowym numerze gazety. Ogłoszenie wprawiło zapewne w osłupienie niejednego czytelnika lokalnej prasy:
Spełniając pragnienia znacznej większości obywateli, ja, Joshua Norton, ogłaszam się cesarzem Stanów Zjednoczonych.
W tym samym ogłoszeniu Joshua zaprasza przedstawicieli tworzących amerykańską unię stanów na spotkanie w celu zmiany złych praw. Samozwańczy cesarz nie traci czasu – dzień po obwołaniu się władcą wydaje dekret, którym rozwiązuje kongres. Ponieważ kongresmeni mają w nosie polecenia swojego władcy, kolejnym dekretem wysyła na Wzgórze Kapitolskie wojsko, aby rozpędziło nielegalne zgromadzenie. Armia również nie reaguje, ale cesarz w swej dobroci przechodzi nad tym do porządku dziennego.
Dobry władca
Ma przecież na głowie tyle ważnych spraw! Choć przybył do San Francisco bez grosza przy duszy, błyskawicznie staje się lokalną atrakcją – restauratorzy i kupcy natychmiast orientują się, że samozwańczy cesarz to najlepsza reklama, jaką tylko można sobie wymarzyć. Niedawny biedak może zatem za darmo stołować się w najlepszych lokalach, dostaje pokój w pensjonacie, a teatry zapewniają mu darmowe wejściówki na wszystkie sztuki.
Co więcej, nieszkodliwy dziwak szybko zaczyna cieszyć się sympatią nie tylko mieszkańców, ale też lokalnych władz. Gdy wysłużony wojskowy mundur przestaje licować z cesarską godnością, miasto funduje mu nowy, obdarowując do tego cesarza rowerem.
Norton I jest dobrym władcą i nie zaniedbuje swoich obowiązków: kontroluje pracę miejscowej policji, sprawdza stan miejskiego transportu, wizytuje kolejne lokale i dokonuje przeglądu kadetów na Uniwersytecie Kalifornijskim. Co więcej, władca zaczyna emitować własną walutę, która jest akceptowana w niektórych sklepach i lokalach (nieliczne, zachowane do dzisiaj banknoty osiągają wśród kolekcjonerów wysokie ceny).
Nikczemna próba obalenia monarchii
Tego było za wiele. Na skandal reagują zwierzchnicy nieodpowiedzialnego policjanta i zwalniają cesarza przed przesłuchaniem przez komisję lekarską. Co więcej, policjanci otrzymują polecenie, by od tej pory oddawać Nortonowi I honory należne głowie państwa, a wdzięczny cesarz staje na czele dorocznej parady policyjnej, którą prowadzi ulicami miasta.
Gdy 8 stycznia 1880 roku Norton I niespodziewanie umiera na ulicy, całe San Francisco pogrąża się w żałobie. Obywatele miast fundują cesarzowi okazały pogrzeb i zapewniają miejsce na cmentarzu. O tym, że Norton I – w przeciwieństwie do wielu znienawidzonych tyranów – rzeczywiście cieszył się popularnością wśród swoich poddanych, dobitnie świadczy fakt, że na jego pogrzeb przyszło około 30 tys. żałobników!
Potomkowie cesarza, tron czeka!
Mimo śmierci pierwszy i na razie ostatni amerykański cesarz wciąż cieszy się pewną popularnością. W powieści „Huckelberry Finn” unieśmiertelnił go Mark Twain, pracujący naprzeciw siedziby władcy. Pisarz nie tylko spotykał się z nim niemal codziennie, ale nawet napisał epitafium dla jednego z dwóch ulubionych psów cesarza.
Postaci nawiązujące do amerykańskiego cesarza pojawiają się również w twórczości Neila Gaimana, Roberta Louisa Stevensona, Christophera Moore'a i komiksie "Lucky Luke". Nagrodę poświęconą cesarzowi Nortonowi przyznaje samozwańcze państewko Molossia (więcej na jego temat znajdziecie w artykule „Micronation, czyli zróbmy sobie państwo. Najciekawsze miniaturowe państwa na świecie”).
Panowanie amerykańskiego monarchy miało również wymiar religijny. Dla wyznawców dyskordianizmu, którego zasady zostały wyłożone w Principii Discordii, cesarz Norton jest świętym drugiej klasy.
Niestety, choć już za życia cesarza Nortona powstało kilka fantastycznych historii na temat jego prawdziwego pochodzenia (miał być m.in. synem Napoleona III i faworytem królowej Wiktorii, a przy tym ukrywającym się milionerem), nic nie wiadomo na temat jego ewentualnych potomków.
Może gdyby dziś odnalazł się jakiś Norton Samozwaniec, wzburzony lud otworzyłby przed nim bramy Białego Domu? A Chińska Republika Ludowa natychmiast ogłosiła uznanie go za legalnego władcę Stanów Zjednoczonych?