Wtopa NATO na Facebooku. Dyskretny urok chińskich szpiegów
O zagrożeniach związanych z serwisami społecznościowymi opublikowano już tysiące artykułów, poradników i wypowiedzi mniej lub bardziej wiarygodnych ekspertów. To wszystko na nic! Okazuje się, że na najprostsze sztuczki daje się nabrać nawet generalicja NATO.
12.03.2012 09:00
O zagrożeniach związanych z serwisami społecznościowymi opublikowano już tysiące artykułów, poradników i wypowiedzi mniej lub bardziej wiarygodnych ekspertów. To wszystko na nic! Okazuje się, że na najprostsze sztuczki daje się nabrać nawet generalicja NATO.
Podstawowe zasady bezpieczeństwa lekceważą nie tylko zwykli użytkownicy (o farmach fanów możecie przeczytać m.in. w tym artykule), ale również ludzie, którzy w teorii za bezpieczeństwo – nie tylko internetowe – odpowiadają. Jak donosi „The Telegraph”, urokom serwisu społecznościowego ulegli między innymi wysokiej rangi oficerowie NATO i przedstawiciele brytyjskiego Ministerstwa Obrony Narodowej.
W samym fakcie posiadania konta na Facebooku nie byłoby jeszcze nic złego – generał też człowiek i pomiędzy bombardowaniami przedmieść Trypolisu czy polewaniem napalmem pól makowych w Afganistanie może mieć ochotę na urządzenie domku marzeń w Simsach albo zabawę w burmistrza w CityVille.
Problem polega na tym, że oficerowie popełnili pierwsze głupstwo, w ogóle rejestrując swój profil. Drugim głupstwem było wypełnienie go i uzupełnienie informacji o sobie. Trzecim, największym, było zaprzyjaźnienie się z chińskimi szpiegami.
Chińscy szpiedzy zastosowali przy tym niesłychanie wyrafinowany podstęp (tak, to miała być ironia) – stwierdzili, że nazywają się admirał James G. Stavridis, czyli Naczelny Dowódca Wojsk Sojuszniczych NATO w Europie, dowodzący m.in. niedawną operacją w Libii. Kto nie chciałby zostać kumplem szefa? Jak się okazuje, zasady typowe dla korporacji znajdują zastosowanie również w NATO i oficerowie na wyścigi rzucili się z zaproszeniami.
Admirał okazał się łaskawym dowódcą i przyznawał się do znajomości, zyskując dostęp do osobistych informacji swoich przyjaciół – adresów, nieoficjalnych maili, numerów telefonów i tych wszystkich danych, które użytkownicy Facebooka z lubością pracowicie uzupełniają w sobie tylko wiadomym celu.
Gdy cała sprawa wyszła na jaw, przedstawiciele NATO nabrali wody w usta, unikając komentarzy. Nieoficjalne wypowiedzi wskazują, że za sprawców tej prostej, ale w przypadku wojskowych zupełnie wystarczającej prowokacji uznano „grupę opłacaną przez chińskie władze”.
Komunikat w tej sprawie wydany przez SHAPE (Naczelne Dowództwo Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie) nie zawiera niczego istotnego. Stwierdzono w nim to, co i tak jest oczywiste – że działania osób podszywających się pod admirała nie były akcją szpiegowską ani atakiem hakerów i że nie doszło do ujawnienia tajemnic sojuszu. Mimo tego „The Telegraph” trafnie podsumował - incydent jest „mocno zawstydzający”.
Po ujawnieniu wpadki podjęto środki zaradcze – dowództwo NATO nakazało swoim pracownikom upublicznić profile na Facebooku, tak aby nie pozostawiać wątpliwości, kto jest kim w serwisie społecznościowym. Jeśli chcecie zostać przyjaciółmi admirała Jamesa Stavridisa, w tym miejscu znajdziecie jego stronę. Jak twierdzi NATO, tym razem jest to oficjalne konto.
Źródło: The Telegraph • Gazeta Wyborcza