Zachodnie technologie dla krwawych reżimów
- Kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy – słowa Lenina okazały się prorocze. Opracowane przez Zachód technologie nie tylko nie zmieniły całego świata w liberalną demokrację, ale zaczęły służyć krwawym reżimom.
17.03.2019 | aktual.: 09.03.2022 09:06
Historia tej współpracy jest bardzo długa. Wystarczy sięgnąć choćby po kooperację IBM-u z III Rzeszą, realizowaną poprzez działającą w Niemczech amerykańską firmę Dehomag. To dzięki niej Niemcy dysponowali technologią pozwalającą na sprawne segregowanie obywateli ze względu na pochodzenie. Została ona wykorzystana do przeprowadzenia Zagłady, co wyczerpująco opisał w książce "IBM i Holocaust" Edwin Black.
Już po wybuchu wojny ten sam IBM opracował narzędzia do sterowania ruchem pociągów na wcielonych do III Rzeszy ziemiach polskich - w Generalnym Gubernatorstwie - usprawniając tym samym organizację transportów do obozów zagłady.
Mniej więcej jedna trzecia niemieckich ciężarówek, użytych podczas II wojny, powstała w nieznacjonalizowanej, należącej przez całą wojnę do amerykańskiego koncernu, niemieckiej fabryce Forda. Sam Henry Ford, wielbiony przez Hitlera antysemita, został zresztą w 1938 roku odznaczony najwyższym odznaczeniem, jakie w III Rzeszy mogli otrzymać cudzoziemcy - Krzyżem Wielkim Orderu Orła Niemieckiego.
Dwa oblicza firm technologicznych
Informacje na ten temat można w gruncie rzeczy zbyć wzruszeniem ramion – w końcu wszystko to działo się bardzo dawno temu. Możemy nawet uznać, że niesprawiedliwym byłoby obarczanie dzisiejszych marek, a zwłaszcza zatrudnianych przez nie ludzi, odpowiedzialnością za odległe wydarzenia. Tym bardziej, że - jak trafnie zauważył przed laty rzymski cesarz Wespazjan - pieniądze nie śmierdzą.
Problem w tym, że współpraca światowych liderów technologii z krwawymi reżimami nie skończyła się wraz z upadkiem III Rzeszy. Również i współcześnie wiele doskonale znanych nam firm, z których usług czy produktów na co dzień korzystamy, prowadzi etycznie dwuznaczne interesy i dwulicową komunikację.
Gdy na potrzeby klientów z Zachodu prezentują wizerunek odpowiedzialnego koncernu dbającego o ludzi i planetę, dla innych klientów mają w zanadrzu sprzęt, dzięki któremu można namierzać opozycjonistów, a w konsekwencji wsadzać ich do więzień i zabijać.
Despoto, chcemy twoich pieniędzy!
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Niedawny, fiński potentat na rynku telefonów oferował przed dekadą władzom Bahrajnu sprzęt do przechwytywania SMS-ów i rozmów. W tym czasie władze zabiły co najmniej 30 przeciwników reżimu, a co najmniej 140 poddano torturom. Podobne narzędzia dostarczył władzom Iranu jeden z niemieckich koncernów telekomunikacyjnych.
Nieco inną formę współpracy z krwawym dyktatorem podjął popularny również w Polsce gigant rynku spożywczego. Producent słodyczy przez lata kupował mleko z sieci farm należących rodziny nigeryjskiego "wiecznego prezydenta", Roberta Mugabego. Wspierał tym samym reżim w czasie, gdy afrykański przywódca wywłaszczył białych farmerów, sprowadzając na obywateli klęskę głodu, a handel z Zimbabwe był objęty sankcjami Unii Europejskiej.
Całkiem niedawno wejście, a w zasadzie powrót na chiński rynek zaczął planować amerykański gigant informatyczny, przygotowując – zgodnie z wytycznymi władz w Pekinie – ocenzurowaną wersję wyszukiwarki, której prototyp nazwano Dragonfly.
W tym wypadku, przynajmniej na jakiś czas, plany zostały wstrzymane ze względu na bunt pracowników. Część zespołu sprzeciwiła się planom zarządu firmy i zaprotestowała przeciwko tworzeniu oprogramowania będącego w gruncie rzeczy narzędziem kontroli nad społeczeństwem. Podobnych obiekcji nie miały również inne firmy z Doliny Krzemowej, współpracując z chińskim reżimem.
Technologia dla Saudów
Gdy weźmiemy pod uwagę, że zadaniem większości firm nie jest zbawianie świata, tylko maksymalizacja zysku, trudno oburzać się na taką współpracę. Firmy mają zarabiać, więc zarabiają, jak mogą. Problemem jest coś innego – hipokryzja.
Dobrym przykładem jest zachwyt, z jakim media przyjęły prezentację gadającego robota Sophia, który uzyskał obywatelstwo Arabii Saudyjskiej.
Zachwyt był o tyle niezrozumiały, że sam robot nie robił niczego nadzwyczajnego, a jednocześnie miał – zdaniem części komentatorów – więcej praw niż przeciętna saudyjska kobieta. Albo dziennikarz, wciągnięty przez saudyjską bezpiekę do placówki dyplomatycznej, gdzie został żywcem rozczłonkowany.
Wątek wysokich technologii, oferowanych krajom rządzonych przez despotów, warto pociągnąć choćby w przypadku niedawnego skandalu z aplikacją Absher.
Okazało się, że w sklepach z aplikacjami mobilnymi Apple’a i Google’a znajduje się oprogramowanie ułatwiająca kontrolowanie miejsca pobytu kobiet i uniemożliwiania im ewentualnej ucieczki (alerty m.in. w przypadku próby użycia paszportu). Zapytany o skandal szef Apple’a, Tim Cook, z zawodowym zdziwieniem zapewnił, że całej sprawie "się przyjrzy".
Nie wierzmy PR-owcom
Wielkie koncerny wydają w kampaniach reklamowych góry pieniędzy na to, by przekonać nas, że są fajne, dbają o środowisko i pracowicie zmniejszają ślad węglowy. A na dodatek dbają o pracowników i wymuszają na podwykonawcach podobne praktyki. Brawo, to zasługuje na pochwałę. Problem w tym, że to wszystko pic na wodę.
Gdy w świetle reflektorów chwalą się swoim umiłowaniem ekologii i troską o zrównoważony rozwój, jednocześnie nie mają żadnych oporów przed współpracą z krwawymi reżimami. Dostarczają technologie służące inwigilacji i zniewoleniu. Pomagają utrzymać władze bezwzględnym satrapom, dla których prawa człowieka to pusty slogan, a życie ludzkie nie ma żadnej wartości.
Warto o tym pamiętać, oglądając kolejne, piękne reklamy potentatów z branży internetowej czy największych producentów elektroniki. To tylko jedna z ich wielu twarzy. Niekoniecznie prawdziwa.