Największa machina latająca świata: Airlander 10
Ponad 90 metrów długości i 45 szerokości. To nie wymiary boiska piłkarskiego, ale największej machiny latającej naszych czasów. Oto Airlander 10!
10.08.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:33
Renesans sterowców? Słyszymy o nim od dawna
O tym, że już niebawem doczekamy wielkiego renesansu sterowców, a na niebie zaroi się od maszyn lżejszych od powietrza, słychać regularnie od dobrych kilkunastu lat. Póki co lata mijają, a opinie o wielkim powrocie aerostatów nie znajdują potwierdzenia.
Mimo tego jeszcze tego lata w powietrze wniesie sią machina, przywodząca na myśl złotą epokę sterowców. To właśnie wówczas, w latach 30., maszyny tego typu, nazywane od jednego z niemieckich producentów Zeppelinami, cieszyły się sporym zainteresowaniem.
Epoka wielkich Zeppelinów
Po doświadczeniach zebranych w czasie I wojny światowej, gdzie wykorzystywano je m.in. w roli dalekodystansowych bombowców, na niebie pojawiły się m.in. takie sterowce, jak latające lotniskowce Akron i Macon czy legendarne, największe sterowce jakie kiedykolwiek zbudowano, czyli Hindenburg i Graf Zeppelin.
Ich eksploatację zakończyła widowiskowa katastrofa tego pierwszego, jednak przez kolejne kilkadziesiąt lat sterowce nie zniknęły całkowicie z nieba, latając w roli powietrznych reklam czy pełniąc m.in. służbę patrolową w wojsku.
Od projektu LEMV do Airlandera
To właśnie amerykańskie wojsko postanowiło kilkanaście lat temu zbudować w ramach projektu LEMV nowy, wielki sterowiec, który mógłby zostać wykorzystany m.in. w roli latającej platformy dla sprzętu rozpoznawczego i komunikacyjnego.
W pracach nad sterowcem LEMV wzięła udział m.in. brytyjska firma HAV (Hybrid Air Vehicles). Gdy wojsko postanowiło zrezygnować z projektu LEMV, HAV została z gigantyczną, prototypową konstrukcją, przystosowaną do potrzeb wojska.
Sterowiec został następnie przebudowany, dostosowany do potrzeb służby cywilnej i – przed kilkoma dniami – oficjalnie zaprezentowany publiczności. Niebawem czeka go seria testów, które mają udowodnić jego przydatność i poprzedzają rozpoczęcie produkcji seryjnej.
Airlander 10: największa maszyna latająca świata
Maszyna, której nazwę zmieniono w międzyczasie na Airlander 10 (to liczba ton udźwigu – w przyszłości ma powstać również Airlander 50), ma 92 metry długości, co czyni ją największą latającą konstrukcją świata (czy patrząc na jego zdjęcia również macie skojarzenia z panią Kim Kardashian?). Warto przy tym zauważyć, że zbudowany w latach 30. ubiegłego wieku Hindenburg był 2,5 razy dłuższy.
Biorąc pod uwagę rozmiary Airlandera, jego udźwig nie robi wielkiego wrażenia – 10 ton to ładunek, jaki mogą transportować nawet średniej wielkości samoloty. Niezbyt imponująca jest również prędkość lotu, wynosząca 150 kilometrów na godzinę. Jaki zatem jest sens budowania takich maszyn?
Transport i podniebna turystyka
Airlander 10 może lądować w dowolnym terenie, bez potrzeby budowy kosztownej infrastruktury. Nad śmigłowcami góruje długotrwałością lotu i niższym poziomem hałasu.
Do tego w niedalekiej przyszłości napęd Airlandera ma zostać zmieniony na elektryczny, co – dzięki wykorzystaniu lekkich ogniw fotowoltaicznych – może zapewnić mu niemal nieograniczony zasięg, zależny chyba tylko od szczelności powłoki i ewentualnej stopniowej utraty wypełniającego ją gazu. Kluczową kwestią jest również niższy niż w przypadku śmigłowców czy samolotów koszt eksploatacji.
Warto przy tym zastanowić się nad jeszcze jedną możliwością wykorzystania takich maszyn. Wielki sterowiec wydaje się wymarzoną platformą do budowy latającego, luksusowego hotelu.
Przyznam, że taka wizja przemawia do mnie najbardziej – loty widokowe na niewielkich wysokościach, podziwianie pięknego krajobrazu czy panoramy miast, albo objazdowa (oblotowa?) wycieczka po europejskich stolicach z lądowaniem w każdej z nich, a to wszystko na pokładzie latającej machiny. Bylibyście chętni na taką wycieczkę?