Armia mutantów to nie SF. Przyszłością wojska są modyfikacje genetyczne
Większa siła, wytrzymałość, skuteczniejsze zapamiętywanie, poprawione kojarzenie faktów i lepsza koncentracja. Brzmi jak cechy, badane w ramach fikcyjnego programu Treadstone, którego kulisy pokazuje film „Dziedzictwo Bourne’a”? Fikcja nie umywa się do rzeczywistości – wojna, jeszcze niedawno ograniczająca się do wyścigu technologicznego, zaczyna wkraczać na pole, zarezerwowane dotychczas dla ewolucji.
27.12.2012 | aktual.: 10.03.2022 12:35
Większa siła, wytrzymałość, skuteczniejsze zapamiętywanie, poprawione kojarzenie faktów i lepsza koncentracja. Brzmi jak cechy, badane w ramach fikcyjnego programu Treadstone, którego kulisy pokazuje film „Dziedzictwo Bourne’a”? Fikcja nie umywa się do rzeczywistości – wojna, jeszcze niedawno ograniczająca się do wyścigu technologicznego, zaczyna wkraczać na pole, zarezerwowane dotychczas dla ewolucji.
Niedawne SF staje się rzeczywistością
Pamiętam, jak dobrych kilkanaście lat temu oglądałem film „Galaktyczny wojownik”. Darujmy sobie opis fabuły - choć scenariusz był dziełem współtwórcy świetnego „Łowcy Androidów”, to film był równie miałki, jak wypowiedzi polityków. Dlaczego zatem o nim wspominam? Z perspektywy czasu ta niezbyt udana produkcja wydaje się trafnie prognozować przyszłość.
Pojawia się tam postać perfekcyjnego żołnierza, wyselekcjonowanego spośród naturalnie poczętych noworodków i od najmłodszych lat szkolonego do roli maszyny do zabijania. Ten owoc natury i morderczych treningów staje do nierównej rywalizacji ze swoją doskonalszą wersją – żołnierzem wytresowanym tak samo jak on, ale mającym nad nim przewagę za sprawą inżynierii genetycznej.
Kino SF sprzed kilkunastu lat popełniło jednak jeden, bardzo poważny błąd – przedstawiając tę sytuację umieściło ją w realiach, w których dalekie, kosmiczne wyprawy nie są niczym niezwykłym, a odległe planety pełnią rolę kosmicznych wysypisk śmieci. Tymczasem pokazane w filmie modyfikacje genetyczne mają coraz więcej wspólnego z rzeczywistością, niż fantastyką naukową.
Czas przyspieszyć ewolucję
Choć warto pamiętać, że opowieści różnych futurystów często okazują się niewarte funta kłaków, to istnieją think tanki, traktujące prognozowanie nieodległej przyszłości nie w kategoriach szarlatanerii, ale raczej jako punkt odniesienia, pozwalający na prognozowanie zagrożeń i sposobów, by im przeciwdziałać. Grupą taką jest think tank działający w ramach Narodowej Rady Wywiadu (National Intelligence Council – NIC).
Jest to ośrodek analityczny, dostarczający możliwie precyzyjną wiedzę amerykańskim decydentom, z prezydentem na czele. Zdaniem NIC około 2030 roku ingerencje neurologiczne będą skutkowały poprawionymi zdolnościami intelektualnymi, dając mniej więcej to, co w „Dziedzictwie Bourne’a” zapewniała niebieska pigułka, zmieniająca tępawego żołnierza w agenta, strzelającego genialnymi pomysłami z prędkością broni maszynowej.
Problem w tym, że według oficjalnych informacji wojskowi bardzo niechętnie odnosili się do takich projektów, wiążąc wzrost możliwości żołnierzy raczej z coraz doskonalszym sprzętem, jak np. opisywane w jednym z wcześniejszych artykułów egzoszkielety. Zdaniem NIC, nie jest to powszechne na świecie przekonanie i w niedalekiej przyszłości najpotężniejsza obecnie armia świata może utracić swoją przewagę, stając przed przeciwnikiem, którego możliwości nie są wynikiem wyłącznie selekcji i treningu. Choć NIC w jawnych dokumentach (jak np. publikacja "Global Trends 2030: Alternative Worlds") nie wskazuje takiego kraju, można przypuszczać, że w roli przyszłego przeciwnika stawiane są przede wszystkim Chiny.
Zmiany wykraczające poza teorię Darwina
Jednym z propagatorów odmiennego, niż dotychczas podejścia do zwiększania ludzkich możliwości jest Andrew Herr, który przed pracą dla różnych agencji związanych z wywiadem i obronnością był pracownikiem firmy badawczej Scitor Corporation. Jego zdaniem niedaleką przyszłością wojskowości są zmiany, których charakter, jak zostało to dyplomatycznie ujęte, wykracza poza ewolucję.
Dekadę temu ruszył program Metabolic Dominance, który - jak zauważa David Axe z serwisu Danger Room - miał doprowadzić do stworzenia pierwszej generacji modyfikowanych genetycznie żołnierzy. Szczegóły programu są oczywiście tajne, jawne jest jednak jego istnienie, a jak w jednym z wywiadów stwierdzał ówczesny szef DARPA, Anthony Tether:
Jak zmienić przeciętniaka w najlepszego z najlepszych?
Choć w 2008 roku program Metabolic Dominance został skasowany, zastąpiono go innym, badającym zachowanie żołnierzy w sytuacjach ekstremalnych. Chodziło o poznanie mechanizmu, dzięki któremu niektóre oddziały są w stanie skutecznie walczyć mimo zmęczenia, głodu i pragnienia, wyczerpania, braku snu i stresu spowodowanego śmiercią towarzyszy.
Jak się okazało, fizjologiczne mechanizmy takich zachowań są wciąż bardzo słabo poznane, mimo tego, że to właśnie one bardzo często decydują o wygrywaniu bitew i wojen. Zamiast mozolnie selekcjonować żołnierzy, zdolnych do działania pod ekstremalnym obciążeniem, o ile prościej byłoby przecież wybrać przeciętniaków w mundurach, a później np. wstrzyknąć im coś, co zmieni ich w oddział o cechach typowych dla wojskowej elity?
Co istotne, taka ingerencja nie zawsze jest konieczna - jak wynika z badań Andrewa Herra, pożądane efekty można osiągać również mniej inwazyjnymi metodami: poza różnymi ćwiczeniami jest to m.in. odpowiednia dieta czy sprzyjające wydzielaniu odpowiednich hormonów cykle snu. Doświadczenia w tym zakresie prowadzone są m.in. wśród pilotów, załóg okrętów podwodnych i żołnierzy, stacjonujących w Afganistanie.
Geny przyszłością armii
Te metody, choć zapewne w pewnym stopniu skuteczne, nie zapewniają jednak pożądanego poziomu zmian. Jak zauważa profesor Patrick Lin z California Polytechnic State University, wojsko wykazuje
stałe zainteresowanie wykorzystaniem środków farmaceutycznych (...) jak i terapii genowej, zmierzającej do zwiększenia możliwości żołnierzy.
Jeszcze w lutym 2012 roku brytyjskie Royal Society zidentyfikowało co najmniej cztery różne programy DARPA, zogniskowane na redukcji stresu i zmianie procesów neurologicznych, jednak metody jakimi uzyskiwano pożądane rezultaty nie miały wiele wspólnego z genetyką - były to po prostu różnego rodzaju medykamenty, które zapewne spotkałyby się z wielkim zainteresowaniem na czarnym rynku narkotyków.
Jak twierdzi Andrew Herr, niebawem te niezależne programy mają zostać zunifikowane, a wojsko ma zacząć lepiej koordynować działania, zmierzające do stworzenia jeszcze lepszych żołnierzy. Wnioski, wynikające z dotychczasowych doświadczeń i podkreślające znaczenie inżynierii genetycznej zostały już przedstawione m.in. podczas posiedzenia Defense Science Board - grupy cywilnych ekspertów, doradzających Departamentowi Obrony.
Wątpliwości etyczne? Wolne żarty!
Jak zwykle w takich przypadkach pojawiają się wątpliwości natury etycznej. Warto jednak zadać sobie pytanie, jak wiele wspólnego z hipokryzją mają takie rozważania - o tym, że zarówno dowódcy, jak i żołnierze na polu bitwy traktują wszelkiego typu wspomagacze jako coś oczywistego, mieliście okazję przeczytać m.in. w artykule "Naćpane wojsko. Narkotyki na polach bitew".
Tajemnicą poliszynela jest również doping sportowców, wzbogacających nadludzko ciężki trening o wszystko, co tylko nie jest zabronione lub wykrywane przez kontrole antydopingowe. Andrew Herr przywołuje również badania, przeprowadzone wśród studentów amerykańskich college'ów. 70-80 proc. z nich przynajmniej raz wspomagało się różnymi, nielegalnymi substancjami, aby tylko zdobyć lepsze oceny.
Herr zwraca zarazem uwagę na fakt, że o ile korzystanie z różnych wspomagaczy przez uczniów spotyka się z pewnego rodzaju zrozumieniem, o podobne przyzwolenie społeczne znacznie trudniej w przypadku wojska.
Modyfikacje genetyczne: łatwo zepsuć, trudniej naprawić
Stare przysłowie wspomina, że każdy kij ma dwa końce. Zasadę tę można odnieść również do wspomagania na poziomie genetycznym. Jeśli odpowiednimi modyfikacjami można zwiększać np. możliwości żołnierzy, dlaczego nie zastosować procesu odwrotnego, aby zmniejszyć potencjał przeciwnika? Na zagrożenia tego typu zwraca uwagę m.in. profesor Rod Flower z brytyjskiego William Harvey Research Institute.
Choć najbardziej pożądanym kierunkiem rozwoju technologii, służących manipulacjom genetycznym wydaje się zwiększanie możliwości ludzi, trzeba brać pod uwagę również najgorszy z możliwych scenariuszy.
Jest nim przejęcie najbardziej zaawansowanych technologii przez nieprzewidywalne w swoich działaniach państwa lub grupy terrorystyczne, które zamiast wysadzać się w wagonach metra mogłyby zaatakować znacznie subtelniej, na poziomie DNA.
Nowotwór w roli skrytobójcy
Tylko czy z broni genetycznej mogą korzystać tylko terroryści? Nie od dzisiaj wiadomo, że w geopolitycznych rozgrywkach, prowadzonych przez rządy i wywiady nie ma środków, których nie można byłoby użyć w imieniu racji stanu. Nie chodzi przecież wcale o to, by prezydent nieprzyjaznego kraju zmienił się w Hulka albo aby wyrosła mu na plecach trzecia ręka.
Wystarczy przecież np. nieco wpłynąć na jego możliwości poznawcze czy ocenę sytuacji. Brzmi jak wizja rodem z SF? Być może, ale nie dla amerykańskiego Departamentu Stanu. Jak ostrzega The Atlantic, jednym ze scenariuszy na nieodległą przyszłość jest eliminowanie wrogich przywódców np. za pomocą chorób nowotworowych, a Departament Stanu prowadzi już akcję zbierania próbek DNA dygnitarzy z całego świata.
Cichy i pozostający w cieniu, genetyczny wyścig zbrojeń nabiera tempa. Niewykluczone, że już niedługo, oglądając kolejną relację z jakiegoś konfliktu w odległym zakątku świata będziemy - niekoniecznie świadomi tego faktu - oglądać w akcji żołnierzy, których wyjątkowe możliwości będą dziełem inżynierii genetycznej. A zamiast informacji o spektakularnych zamachach obejrzymy po prostu uroczystości żałobne po śmierci przywódcy, który zmarł po krótkiej i nieuleczalnej chorobie nowotworowej.
Źródło: Wired • Natural Society • Activist Post • US National Library of Medicine • Daily Mail