Bezpowrotnie tracimy dane. Nic po nas nie zostanie – ostrzega wiceprezes Google’a

Bezpowrotnie tracimy dane. Nic po nas nie zostanie – ostrzega wiceprezes Google’a

Bezpowrotnie tracimy dane. Nic po nas nie zostanie – ostrzega wiceprezes Google’a
Łukasz Michalik
08.03.2017 08:20, aktualizacja: 10.03.2022 08:31

Cyfryzacja życia oznacza dla liczne korzyści, ale sprawia, że tworzone przez naszą cywilizację dane nie mają materialnej formy. W dłuższej perspektywie to ogromny problem, przed czym ostrzega jeden z twórców internetu, Vint Cerf.

Vint Cerf – ojciec internetu

Vinton Cerf to postać pomnikowa. Elegancki, starszy pan, zawsze w nienagannym, trzyczęściowym garniturze jest uznawany za jednego z ojców internetu – to właśnie jemu zawdzięczamy m.in. protokół komunikacyjny TCP/IP.

Doświadczenie i ogromna wiedza Vintona Cerfa zostały przed laty docenione przez Google’a, który zatrudnił go jako swojego wiceprezesa i wyznaczył na stanowisko naczelnego ewangelisty internetu.

Przed rokiem Vint Cerf zasłynął kontrowersyjną wypowiedzią, w której stwierdzał, że prywatność, jaką znamy, może być jedynie krótkotrwałą anomalią (więcej na ten temat znajdziecie w artykule „Naczelny ewangelista internetu, Vint Cerf: Prywatność może być anomalią”). Nawet jeśli jego oceny mogą wydawać się nieco przesadzone, to nie można odmówić mu trafności ostrzeżeń.

Obraz

W jednym z wywiadów, udzielonych dla BBC, Vint Cerf zwrócił uwagę na kolejny problem – ulotność zapisanych cyfrowo danych.

Przekleństwo cyfryzacji

Z pozoru cyfryzacja to bardzo dobry pomysł. Informacja uwolniona od swojej fizycznej postaci może być łatwo kopiowana, przechowywana czy przesyłana. Do tego wysłanie maila z załączonymi zdjęciami albo linkiem do galerii zajmuje nieporównywalnie mniej czasu niż wysłanie tradycyjnych zdjęć w kopercie z naklejonym znaczkiem. A jeszcze prościej będzie, gdy skorzystamy z któregoś z serwisów społecznościowych.

Cyfryzacja to same korzyści? Niestety, nie jest tak łatwo – w dłuższej perspektywie to właściwie same problemy. A przynajmniej tak to wygląda z punktu widzenia stosowanych współcześnie rozwiązań i technologii.

Wycinek tego zjawiska opisywałem niegdyś w artykule „Koszmar cyfrowej dystrybucji. Nexto kasuje konta użytkowników razem z ebookami”. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Były sobie moje książki, pstryk! – ktoś odłączył bazę danych – i już ich nie ma.

To jednak i tak najmniejszy z problemów. W skali naszej cywilizacji dużo poważniejszym okazuje się brak kompatybilności ze starymi sposobami zapisu danych. Dobitnie przekonali się o tym wielbiciele Andy’ego Warhola, gdy prace mistrza, zapisane na dyskietkach w latach 80. za pomocą Amigi, okazały się bardzo trudne do odzyskania.

Obraz

To jednak wciąż tylko zarys problemu – mówimy przecież o zaledwie 30-letniej perspektywie. Jak wyglądałoby odzyskiwanie tych samych danych za 100, 500 czy 1000 lat?

Potęga materii

Gdy starożytny skryba nagryzmolił coś na skrawku pergaminu to – o ile miał trochę szczęścia i nikt go z tym pergaminem nie spalił - istniała szansa, że jego spisane słowa przetrwają setki czy tysiące lat. Bez problemu odczytujemy dzisiaj gliniane tabliczki z miast Uruk czy Niniwa, a były to przecież jedne z pierwszych miast na naszej planecie.

Z tym, co tworzymy współcześnie, może być zupełnie inaczej.

I nie chodzi tu o fakt, że ilość produkowanych przez ludzkość danych od lat rośnie wykładniczo. Problem upchnięcia ich wszystkich na jakimś nośniku sprowadza się tylko i aż do doskonalenia technologii.

Obraz

Prawdziwy problem, na który zwraca uwagę m.in. Vint Cerf, dotyczy czegoś zupełnie innego – braku wstecznej kompatybilności. Przytaczany przez niego przykład dotyczy obrazka tworzonego czy obrabianego w Photoshopie. Dzisiaj to standard, ale jak zapoznać się z nim za 1000 lat?

Vint Cerf:

To kluczowe pytanie. Jak upewnić się, że w odległej przyszłości znane obecne standardy będą dostępne i właściwie interpretowane? Brak możliwości wydobycia danych ze starej dyskietki albo starej wersji Photoshopa może skutkować epoką cyfrowej ciemności.

Zrzut ekranu z naszych czasów

Przedwojenne fotografie, przechowywane pieczołowicie przez pokolenia, zapewne nieco pożółkły, ale wystarczy wziąć je do ręki, by zobaczyć twarze naszych przodków. Czy to samo będziemy mogli za 50 lat powiedzieć o tych wszystkich fotkach, które każdego dnia pracowicie miele Instagram?

Obraz

Gdy nieudacznik i zdrajca, król Stanisław August Poniatowski, 25 stycznia 1793 napisał wiernopoddańczy list do Katarzyny II, jego oryginał, dający pojęcie o postawie polskiego władcy, można po ponad dwóch wiekach bez problemu odczytać. Kto w 2217 roku odczyta serdeczności, jakimi obrzucają się dzisiaj polscy politycy na Twitterze? Czy w ogóle będzie to możliwe?

Vint Cerf stwierdza, że rozwiązaniem tego problemu ma być jakieś niesprecyzowane narzędzie, pozwalające na zapisanie nie tylko np. samego obrazka, ale wszystkiego, co potrzebne do jego odtworzenia – programu graficznego, systemu operacyjnego, na którym ten program uruchomiono, sterowników i specyfikacji urządzeń, na których to wszystko działa. To jednak tylko ogólna idea i chyba na razie trudno wyobrazić sobie, jak miałaby zostać zrealizowana w praktyce.

Wygląda zatem na to, że choć żyjemy w świecie informacji, to jeszcze nigdy informacja nie była tak ulotna jak współcześnie. Choć swoją objętością przekracza granice wyobraźni, w dłuższej perspektywie może stać się synonimem kamfory. Tylko - patrząc na tsunami śmieciowych treści, przewalających się przez internet - czy naprawdę jest czego żałować?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)