Paweł „Popek” Rak – agresywny głupek czy geniusz marketingu?
Jack Trout stwierdził kiedyś: wyróżnij się albo zgiń. Parafrazując stare motto Legii Cudzoziemskiej, Trout w czterech słowach zawarł więcej treści, niż można znaleźć w grubych podręcznikach marketingu. Czy wyróżnianie się ma jednak jakieś granice?
28.08.2012 | aktual.: 10.03.2022 13:06
Jack Trout stwierdził kiedyś: wyróżnij się albo zgiń. Parafrazując stare motto Legii Cudzoziemskiej, Trout w czterech słowach zawarł więcej treści, niż można znaleźć w grubych podręcznikach marketingu. Czy wyróżnianie się ma jednak jakieś granice?
Wczoraj Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł poświęcony Pawłowi Rakowi, znanemu szerzej jako "Popek". Jeśli podobnie jak ja nie wiedzieliście o istnieniu takiej postaci, krótkie wyjaśnienie – to polski raper, znany m.in. z występów z Firmą, były zawodnik MMA, a zarazem współtwórca marki Firma JP, pod którą sprzedawane są wychwalające stróżów prawa koszulki.
Dlaczego 32-letni "Popek" jest wart uwagi? Trzeba przyznać, że promuje się w dość nietypowy sposób – publikując w Sieci filmy, na których wycina sobie skalpelem bliznę na twarzy, wstrzykuje w gałkę oczną barwnik czy katuje jakiegoś nastolatka (film, który to przedstawiał, okazał się po prostu fragmentem starego teledysku).
POPEK MONSTER - EYE TATOO
POPEK MONSTER - SCARIFICATION pt.1
Wraz z tymi działaniami pojawia się jednak pytanie o granice autopromocji i specyfikę Internetu. Czy aby zaistnieć w Sieci, rzeczywiście trzeba szokować? Sądząc po tym, kto i co zdobywa sieciową sławę, wygląda na to, że niestety tak. Zaszokowanie odbiorcy wydaje się najlepszą metodą na zdobycie jego uwagi. Przykład? Nie trzeba szukać daleko.
Jak zdobyć uwagę internautów?
Wystarczy wspomnieć najsłynniejszego polskiego blogera, Kominka – jego wczesne wypisy to wulgaryzmy przeplatane golizną. To i pamiętna afera z Dr. Oetkerem (no dobrze, do tego dochodzą takie oczywistości jak talent, ciężka praca i wytrwałość) wystarczyło, by bloger stał się rozpoznawalny, jego marka zaczęła rosnąć w siłę, a sam Kominek stał się twarzą polskiej blogosfery.
Sięgając do czasów nieco bliższych współczesności – pamiętacie Grażynę Żarko? Czy ktokolwiek zwróciłby na nią uwagę, gdyby rzeczowo przedstawiała swoją wizję świata? Sądzę, że nie. Wystarczyło jednak rzucić kilka kontrowersyjnych haseł i zagrać na emocjach, by stać się gwiazdą Sieci. Co prawda negatywną i bezlitośnie tępioną, ale jednak sławną. Gdyby pomysłodawcy tej prowokacji chcieli ją jakoś wykorzystać, najtrudniejszy etap mieliby już za sobą.
Uwagę przyciąga nie rzetelna informacja, ciekawe treści czy niezwykle wartościowe wypowiedzi. Nic z tego! Są cycki, jest główna – zasada znana z Demotywatorów czy Wykopu zdaje się działać w każdym innym zakątku Sieci. Wystarczy zaszokować odbiorcę lub zagrać na najprostszych emocjach. Stąd niezwykła popularność Pudelka (czy ktoś go nie czyta?), Kwejka czy postępująca tabloidyzacja portali horyzontalnych.
Rozrywka zamiast informacji. Nie lubimy myśleć
Niestety, ma to swoje – moim zdaniem negatywne – skutki. Sądzę, że najbardziej dotkliwym z nich jest coraz gorsza jakość informacji, zastępowanej przez infotainment – lekkostrawną papkę, która niby o czymś informuje, stanowiąc w rzeczywistości najprostszą i możliwie odmóżdżającą rozrywkę. Syzyfową pracę w walce z tym zjawiskiem przedstawia nadawany przez HBO serial „Newsroom” (polecam!), a niezwykle trafnie podsumowuje szyderczy Faktoid. Nie dotyczy oczywiście tylko Sieci, ale mam wrażenie, że właśnie tu jest najbardziej widoczne.
Skutki są dotkliwe dla nas wszystkich. Rzetelne, mające sens treści nie mają w Sieci szans w starciu z rozrywkową papką, gdy liczy się klikalność. Ta druga zwycięstwo w walce o reklamodawców i zyski ma w kieszeni – trudno nie ulec magii serwisów plotkarskich czy kolejnemu artykułowi o gigantycznych pająkach w kanalizacji. W rezultacie skazani jesteśmy na rozwiązania takie, jak kończące właśnie fazę pilotażową Piano - chcąc wartościowych treści, musimy za nie zapłacić. Nie naszym czasem, danymi czy lajkiem, ale prawdziwą gotówką.
I w takim kontekście byłbym nieuczciwy, krytykując metody "Popka". On po prostu robi to, co jest skuteczne: szokuje, przykuwa uwagę, wyróżnia się. Do wczoraj nie miałem pojęcia, że istnieje. Dzisiaj nie tylko wiem, kim jest, ale znam również współtworzoną przez niego markę odzieżową, a jego zdjęcie z adresem profilu otwiera ten artykuł. Pisząc o nim, stałem się ofiarą skuteczności jego marketingu. Wy, drodzy Czytelnicy, też już go kojarzycie – "Popek" mistrzowsko zastosował radę Jacka Trouta.
Zastanawiam się tylko, co będzie, gdy szokujące dzisiaj metody staną się normą. Jaką kolejną granicę przekroczy "Popek"? Utnie sobie rękę?