Recykling po amerykańsku, czyli ekościema. Zamiast przerabiać, wysyłali śmieci na inny kontynent
Przetwarzanie surowców to zdecydowanie dobre rozwiązanie dla naszej planety. Gorzej, że w praktyce recykling bywa po prostu kosztownym oszustwem. Dowodzi tego afera, jaka wybuchła w USA.
25.03.2019 | aktual.: 09.03.2022 09:05
Jak sądzicie - co dzieje się ze śmieciami, które coraz staranniej sortujemy przed wyrzuceniem? Zazwyczaj są odbierane, sortowane jeszcze dokładniej, a następnie, jako surowce wtórne, przetwarzane. Korzyści wydają się oczywiste. Zasoby planety są efektywnie wykorzystywane, śmieci jest mniej, a do tego rozsądne przetwarzanie surowców wydaje się opłacalne.
Tak wygląda model, który sprawdziłby się w idealnym świece. Problem w tym, że – niestety – ten, w którym żyjemy, jest daleki od ideału. Wystarczyła jedna decyzja Chin, by budowany przez lata obraz dbającego o ekologię Zachodu rozsypał się jak domek z kart. Wszystko za sprawą amerykańskiego podejścia do recyklingu.
Eksport śmieci
Recykling po amerykańsku oznacza bowiem coś zupełnie innego niż mogłoby się wydawać. – Hej! Załadujmy nasze śmieci na statki i wyślijmy gdzieś daleko. Ważne, aby na trawniku przed Kapitolem nie było widać kubków po coli! – Tak w dużym uproszczeniu można podsumować działania, jakie podejmowało wiele amerykańskich metropolii w ramach proekologicznych starań.
Wyrzucanie śmieci "gdzieś daleko" oznaczało w tym przypadku wysyłanie ich do Chin. Z ekologią nie miało to nic wspólnego. Z recyklingiem również, bo Chińczycy owszem, śmieci przyjmowali, ale nie po to, aby je przetwarzać, ale aby składować.
Skąd się bierze plastik w oceanie?
Jak to działa w praktyce, doskonale pokazuje poniższa mapa - 90 proc. plastiku, jaki trafia do mórz i oceanów, pochodzi z zaledwie 10 rzek. 8 z nich znajduje się w południowej Azji, dwie w Afryce. Ale wcale nie znaczy to, że spływające nimi śmieci powstały w tamtych rejonach świata.
Wszystko działało dobrze do czasu, gdy chińscy decydenci postanowili, że Państwo Środka przestanie być śmietnikiem planety. Jak postanowili, tak zrobili - Chiny przestały przyjmować transporty amerykańskich śmieci. No i się zaczęło…
Recykling po amerykańsku
Okazało się, że amerykański recykling to w wielu przypadkach jedna wielka ekościema. Władze do spółki z organizacjami ekologicznymi mogą sobie wyznaczać coraz ambitniejsze cele i normy. W kolejnych raportach wszystko wygląda świetnie - ulice są czyste, a śmieci magicznie znikają.
Do czasu, aż okazuje się, że system po prostu nie działa, bo z przetwarzaniem surowców wtórnych nie ma nic wspólnego. Gdy nie da się wywieźć śmieci do Chin, trzeba je spalić, bo koszt przetwarzania jest zbyt wysoki i nikomu się to nie opłaca.
Import śmieci? To się opłaca!
Nikomu? Na szczęście jest iskierka nadziei. To, co w wydaniu amerykańskim stało się ekokarykaturą, okazuje się nieźle działać w Europie, a przynajmniej w niektórych krajach. Wystarczyło - zamiast maksymalizować krótkotrwałe zyski - podejść do problemu systemowo, jak zrobiła to Szwecja.
System recyklingu w tym skandynawskim kraju okazał się na tyle skuteczny, wydajny i opłacalny, że Szwecja zaczęła importować śmieci. Nie po to, by – jak Chińczycy – zrzucić je na wielką hałdę, ale po to, aby naprawdę je przetworzyć, przy okazji na tym zarabiając. Można? Można. Mogą również Niemcy, importujący ogromne ilości śmieci - dwukrotnie więcej niż rocznie produkuje cała Polska.
Mało śmiecimy, nie segregujemy
A jak jest w Polsce? Odpowiedzieć można jednym słowem: dziwnie. Wszystko za sprawą faktu, że polska branża przetwarzania odpadów jest zbyt wydajna w stosunku do możliwości dostawców. Produkujemy za mało śmieci? Owszem - w 2017 roku było to 315 kg na mieszkańca, czyli prawie najmniej w Unii Europejskiej (średnio – 487 kg, rekordowa Dania – 781 kg). W zasadzie powinno to być powodem do zadowolenia. Mniej śmieci produkują tylko Rumuni.
Problemem jest coś innego - jakość krajowych śmieci. Szwankuje polski system zbiórki i selekcji, który zamiast dostarczać surowce do przetworzenia, niezmiennie produkuje hałdy zwykłych odpadków. Te trafiają na wysypiska, a stamtąd - to bardzo, bardzo smutny żart - są często wysyłane wprost do supernowoczesnego centrum składowania odpadów w chmurze. Niestety, nie obliczeniowej, tylko tej śmierdzącej, powstającej po podpaleniu wysypiska.
Polska też importuje śmieci. Musi
W rezultacie polskie firmy przetwórcze muszą sprowadzać śmieci z zagranicy. I nie byłoby w tym nic złego (śmieci importuje przecież wspomniana wcześniej Szwecja, Niemcy czy Czechy), gdyby nie fakt, że nie przetwarzamy tego importu w całości. Około 80 proc. importowanych śmieci udaje się powtórnie wykorzystać. Problemem jest pozostałe 20 proc., które trafiają po prostu na polskie wysypiska.
Na domiar złego - jak wynika z ubiegłorocznego raportu NIK - poziom przetwarzania polskich odpadków zamiast rosnąć, zaczyna maleć, co stawia pod znakiem zapytania ambitny cel, by w 2020 roku przerabiać połowę wytwarzanych w naszym kraju śmieci. Jedno jest pewne: do Chin - tak, jak robili to Amerykanie - już ich nie wywieziemy. Pozostaje wydajniej segregować i przetwarzać.