Apple Watch nie ma sensu
Smartwatche mogą wydawać się spełnieniem marzeń, ale gdy zastanowimy się nad ich faktyczną użytecznością, okazuje się, że król jest nagi. Nawet producenci nie potrafią wskazać powodu, dla którego warto byłoby kupić inteligentny zegarek.
01.05.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:46
Smartwatch to spełnienie marzeń
Idę o zakład, że historia wielu użytkowników smartwatchy przypomina tę, którą Jacek Piekara opisał w „Kościanym Galeonie”. Główny bohater, Mordimer Madderdin przez całą książkę marzy o zaciągnięciu do łóżka pewnej ponętnej mężatki tylko po to, by – uwaga, spoiler! - gdy marzenia uda się zrealizować, przeżyć srogie rozczarowanie.
Mam wrażenie, że ze smartwatchami jest podobnie. Sama idea nie jest zła, w końcu – przynajmniej w teorii – smartwarch to ucieleśnienie starych i nowych marzeń gadżetomaniaków. To przecież połączenie komunikatora ze Star Treka, naręcznego komputera Predatora i Pip-Boya, z którym dzielny Vault Dweller przemierzał świat po apokalipsie.
W teorii smartwatch jest zatem spełnieniem marzeń. Szkoda tylko, że w tym przypadku teoria i praktyka są jak dowcip o rosyjskiej autostradzie, która powstaje wtedy, gdy zaczynają budować drogę z dwóch końców i gdzieś tam pośrodku zamiast połączyć oba odcinki, nieco się rozmijają.
Apple Watch: najpopularniejszy smartwatch świata
Kilka lat temu mogło się wydawać, że smartwatche są kolejnym z serii urządzeń, które cyklicznie i skutecznie przekonają nas, że są niezbędne do życia. Tak było ze smartfonami czy – na nieco mniejszą skalę – choćby z tabletami czy czytnikami ebooków.
Gdy Pebble okazał się przebojem Kickstartera, przekraczając w czasie zbiórki psychologiczną barierę 10 mln zgromadzonych dolarów, przyszłość wydawała się jasna. Do wyścigu o nasze nadgarstki ruszyły zarówno niewielkie startupy, jaki najwięksi potentaci branży elektronicznej.
Zgodnie z tradycją również i w tym przypadku powtórzył się schemat, według którego Apple wkracza do rywalizacji z opóźnieniem tylko po to, by niedługo potem zgarnąć większość puli (pod koniec 2015 roku było to 63 proc.). I na stwierdzeniu, że Apple Watch jest najpopularniejszym smartwatchem świata można by poprzestać, gdyby nie problem z liczbami.
Ile smartwatchy sprzedano? Za mało!
Z jednej strony nietrudno o optymizm: w ubiegłym roku sprzedaż smartwatchy wzrosła, w porównaniu do poprzedniego, o ponad 300 procent. Niektóre serwisy dumnie obwieściły, że smartwatche sprzedają się lepiej, niż szwajcarskie zegarki. To prawda.
Prawdą jest jednak również to, że zarówno szwajcarskie zegarki, jak i smartwatche to nisza. W przypadku tych drugich z ogromnym potencjałem wzrostu (co dostrzegają sami producenci szwajcarskich czasomierzy, jak choćby Tag Heuer), ale – na razie – ciągle jeszcze niewykorzystanym.
I choć firmy analityczne, jak Strategy Analytics czy Gartner zapewniają, że zainteresowanie smartwatchami będzie bardzo szybko rosło, to inteligentny zegarek w swojej obecnej formie nadal pozostaje wyspecjalizowanym gadżetem dla promila użytkowników, którzy potrzebują jakiejś jego funkcji.
Może również być fajną – nie przeczę – zabawką dla gadżetomaniaków, którzy potrafią zainstalować na niej choćby Windows 95. Albo atrybutem blogera technologicznego, któremu po prostu wypada mieć na nadgarstku przemądrzały czasomierz.
Czy warto kupić smartwatcha?
Na razie – choć od szału na Pebble’a upłynęły już 4 lata - statystyczny, masowy użytkownik, bez którego nie ma sensu mówić o sukcesie, zwyczajnie nie jest smartwatchem zainteresowany. Sportowcy mają swoje Garminy i Polary, deklasujące jakością wskazań dowolnego smartwatcha, a lifeloggerzy tanie i skuteczne opaski.
A smartwatch?
Co takiego oferuje smartwatch w swojej obecnej formie, by klienci masowo rzucili się na tę kategorię sprzętu? Jakie problemy rozwiązuje? W jaki sposób ułatwia życie? Którą funkcją sprawia, że ktokolwiek – poza wymienionymi wcześniej, raczej niszowymi użytkownikami – miałby zainteresować się kupnem takiego gadżetu? Myślę, że dla większości z nas odpowiedzią na te pytania pozostaje milczenie.
Nie kwestionuję tu samej idei – komunikator, a może i nawet cały komputer noszony na nadgarstku nie jest złym pomysłem.
Nie krytykuję tu również branży wearables – jest zarówno naszą teraźniejszością, jak i przyszłością, a rozwiązania takie, jak choćby najnowszy moduł Intela, Curie, zawierający 32-bitowy procesor, zestaw czujników i pamięć w obudowie nie większej, niż paznokieć oferują projektantom różnych urządzeń ogromne możliwości.
Producenci nie znają odpowiedzi
Czymś zupełnie różnym jest jednak niegłupia idea smartwatcha czy pomysł, by elektronikę nosić nie przy, ale na sobie (a z czasem zapewne wewnątrz ciała, podłączoną do układu nerwowego), a czymś innym jej realizacja. Ta jest – oględnie mówiąc – mało atrakcyjna.
Nic dziwnego, że Pebble, od którego wszystko się zaczęło, walczy obecnie nawet nie o podbój rynku, ale o przetrwanie, a Apple Watch - jako symbol całego segmentu – wydaje się rozczarowaniem. Niby Apple na kolejnych konferencjach pokazuje związane z nim nowości, ale trudno mi pozbyć się wrażenia, że nikogo to nie obchodzi.
Inteligentny zegarek może wydawać się fajnym gadżetem czy rodzajem elektronicznej biżuterii, ale dla większości użytkowników wciąż pozostaje zagadką, dlaczego mieliby coś takiego kupować. A producenci smartwatchy jak dotąd nie potrafią na to pytanie udzielić sensownej odpowiedzi.