Oni stworzyli Hollywood. Legendy kina, które urodziły się w Polsce
138 mld dolarów. Na tyle przed dwoma laty szacowano wartość globalnego rynku filmów. Znaczna jego część przypada na hollywoodzką fabrykę snów, w tym studia MGM i Warner Bros. Nie byłoby ich, gdyby nie przybysze z Polski.
21.05.2020 | aktual.: 09.03.2022 10:21
Charakterystyczny, ryczący lew to znak rozpoznawczy wytwórni MGM. Nietypowy symbol ma dość burzliwą historię – w jego powstanie zaangażowano na przestrzeni dziesięciolecia aż sześć różnych lwów, a popularna w internecie opowieść głosi, że jeden z nich niedługo po nagraniu, które widać na początku filmów, zabił swojego opiekuna.
Nie jest to prawdą. Każdy z lwów był podczas nagrań prowadzony przez profesjonalnych treserów, a mrożąca krew w żyłach historia – choć barwna – nie znajduje potwierdzenia w faktach. Na szczęście dzieje MGM są na tyle ciekawe, że nie trzeba doprawiać ich wymyślonymi historiami.
Zaczęło się od złotego zegarka
Wszystko zaczęło się bowiem w Polsce. A dokładniej Warszawie, gdzie Szmul Gelbfisz razem z handlującą meblami rodziną klepał XIX-wieczną biedę. Gdy zmarł jego ojciec, Szmul wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.
Początkowo próbował swoich sił w handlu, wybierając branżę tekstylną, w której zaczął robić karierę. Autor książki "Upper West Side Story: A History and Guide", Peter Salwen, przytacza ciekawy, choć trudny do weryfikacji przykład pomysłowości młodego Szmula. A właściwie Samuela Goldfisza, bo tak po zmianie nazwiska nazywał się nasz bohater.
Przedsiębiorca zamówił we Francji ogromny transport rękawiczek. Co nietypowe, nakazał podzielić go na dwie partie, jedną z lewymi, a druga z prawymi rękawiczkami. Tak podzielony ładunek wysłał następnie do dwóch różnych, amerykańskich portów, gdzie… postanowił go nie odbierać.
Nieuczciwy szwagier
Po pół roku oba transporty zostały uznane za porzucone, a przejęte przez władze, gigantyczne ilości rękawiczek wystawiono na aukcję. Nikt nie chciał w niej uczestniczyć – bo po co komukolwiek góra rękawiczek nie do pary? Wyjątkiem był Goldfisz, który wylicytował za bezcen oba ładunki, omijając w ten sposób wysokie opłaty celne. Zdobyty w ten sposób wielki majątek zainwestował w swój pierwszy film - "Męża Indianki" ("The Squaw Man").
Film, nakręcony razem ze szwagrem, okazał się wielkim sukcesem. Przysłowie głosi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, więc nie minęło wiele czasu, gdy szwagier znalazł sobie innego wspólnika. Zostawiając Goldfisza na lodzie, zaczął kręcić filmy z Adolphem Zukorem, przekształcając z czasem tę kooperację w wytwórnię Paramount Pictures. Goldfisz miał w niej udziały, ale żadnego wpływu na podejmowane decyzje.
Film na wagę życia
Nie poddał się jednak. Zmienił nazwisko z Goldfisz na Goldwyn, założył Samuel Goldwyn Studio, znalazł wspólników i… zaczął podbijać kino razem z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer, dając światu takie gwiazdy, jak Clark Gable, Greta Garbo, czy – w późniejszym okresie – Elvis Presley. Przyjęta przez wytwórnię strategia była prosta: największe gwiazdy tylko w filmach MGM.
Koncern inwestował bajońskie sumy w kontrakty, które zmieniały życie aktorów w złotą klatkę. Odpowiedzialny za nadzór nad nimi Louis B. Mayer (Eliezer Meir z Mińska) drobiazgowo kontrolował wygląd, zachowanie czy życie prywatne swoich podopiecznych, tworząc zręby branży, znanej dzisiaj jako kreowanie wizerunku.
Magia tamtego kina była tak wielka, że słynny gangster John Dillinger opuścił swoją bezpieczną kryjówkę tylko dlatego, by obejrzeć najnowszy film MGM, "Manhattan Melodrama" z Clarkiem Gable. Wraz ze swoimi towarzyszkami udał się na seans do Biograph Theater. FBI wykazało się wyrozumiałością, pozwalając obejrzeć film do końca – agenci zastrzelili Dillingera dopiero podczas próby ujęcia, już po seansie.
Kino z dźwiękiem
Dzieci Beniamina Wonsala urodziły się w Krasnosielcu pod Ostrołęką. W obliczu narastających nastrojów antysemickich, w trosce o własne bezpieczeństwo państwo Wonsale wyemigrowali za Ocean, za główny składnik majątku rodziny mając złoty zegarek.
Tam ich synowie Aaron, Szmul, Hirsz i urodzony już na emigracji Jack zainteresowali się kinem. Prowadzili najpierw niewielki biznes, znany jako nickelodeon. Nazwa, kojarzona dzisiaj z kanałem dla dzieci, wiązała się z opłatą za seans, czyli pięciocentówką nickel.
O determinacji braci dobitnie świadczy fakt, że aby kupić oferowany przez Tomasz Edisona kinematograf, musieli sprzedać złoty zegarek ojca. Krzesła dla swoich widzów pożyczali od właściciela zakładu pogrzebowego, a repertuar ograniczał się początkowo tylko do jednego filmu, bo na więcej kopii nie wystarczyło pieniędzy.
Z czasem bracia doszli do wniosku, że od odtwarzania filmów publiczności lepszym biznesem jest ich produkowanie. Jako bracia Harry, Jack, Sam i Albert Warnerowie założyli wytwórnię Warner Bros.
Szybko postawili przy tym na właściwą technologię, wdzierając się na rynek jako pionierzy kina dźwiękowego. Dzięki systemowi o nazwie Vitaphone wyprodukowali pierwszy w pełni udźwiękowiony film, "Śpiewaka jazzbandu", który okazał się gigantycznym sukcesem.
Jej talent wielbił nawet Hitler
Czy Polska miała kiedykolwiek gwiazdę popkultury światowego formatu? Jeśli za popkulturę uznamy – o zgrozo! – teatr i muzykę poważną, będziemy mogli wspomnieć Helenę Modrzejewską i Ignacego Paderewskiego. Ale jeśli skupimy się na nieco lżejszej rozrywce, odpowiedź może być tylko jedna: Pola Negri, aktorka.
A właściwie superaktorka. Gwiazda takiego formatu, że, gdyby chcieć oddać jej sławę i znaczenie, dzisiaj trzeba by połączyć Scarlett Johansson, Nicole Kidman i Charlize Theron. I dorzucić na dokładkę Lady Gagę i Madonnę. I Dwayne’a Johnsona.
Pola Negri, a właściwie Apolonia Chalupec, również urodziła się w Polsce, w miejscowości Lipno. Zadebiutowała w Polsce, ale jej kariera rozkwitła po emigracji do Stanów Zjednoczonych. Tam sławę przynosiły jej nie tylko kolejne, wysoko oceniane role, ale także romanse z Charlie Chaplinem czy Rudolfem Valentino.
Wielbicielem aktorstwa Poli Negri był nawet Hitler. Po jego osobistej interwencji minister propagandy III Rzeszy, Joseph Goebbels, przestał komentować rzekomo żydowskie pochodzenia aktorki, umożliwiając jej rozwój kariery także w Niemczech.
Sława Poli Negri przygasła wraz z popularyzacją kina dźwiękowego, w którym aktorka, nie mogąc pozbyć się swojego akcentu, nie mogła się odnaleźć. Mimo tego – w przeciwieństwie do wielu innych, upadłych gwiazd – dzięki rozsądnie zainwestowanym pieniądzom do końca życia żyła w dostatku.
Zobacz także
Filar przemysłu kosmetycznego
Wspominając początki kina nie sposób pominąć jeszcze jednej postaci. Człowieka, który ze skromnego zakładu perukarskiego stworzył kosmetyczne imperium, dostarczając produkty do charakteryzacji aktorów. To on jako pierwszy zaproponował kosmetyki w wygodnych tubkach, łatwo zmywalny makijaż i słowo make-up.
Urodził się w Zduńskiej Woli jako Maksymilian, używał imienia Michaił, ale światową karierę zrobił jako Max Factor. Ale to już zupełnie inna historia.