Operacja Opera. 40‑sekundowy nalot na reaktor atomowy
24.10.2020 10:03, aktual.: 08.03.2022 14:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ile bomb trzeba, by zniszczyć duży budynek? Wystarczyłaby jedna, ale Izraelczycy nie chcieli ryzykować. Załadowali 16. I wystartowali do nalotu na reaktor atomowy.
Reaktor Osirak był oczkiem w głowie Saddama Husajna. Przywódca (przez lata nieformalny) Iraku miał spore aspiracje – widział swój kraj w roli lokalnego mocarstwa. W tym celu rozpoczął modernizację i intensywne zbrojenia. Utrzymywał bliskie relacje z ZSRR, ale kraj modernizował, za partnerów mając kilka państw Zachodu.
Fakt, że Saddam Husajn nie był wzorem demokraty nie stanowił wówczas problemu. Gospodarka kraju nabierała rozpędu, napędzanego przez znacjonalizowany przemysł petrochemiczny. Irak inwestował, budując nowe osiedla, szpitale, zakłady przemysłowe i najnowocześniejszą na świecie sieć dróg i autostrad.
Rozwój gospodarczy pozwolił również na intensywne zbrojenia. Francuzi dostarczali samoloty i rakiety. Włosi – miny i śmigłowce (dostarczyliby też nowoczesne fregaty i korwety, ale transakcję zablokowało międzynarodowe embargo). Brytyjczycy ubrali iracką armię i otworzyli przed jej oficerami swoje szkoły wojskowe.
Atomowe aspiracje
Saddamowi Husajnowi brakowało tylko jednego elementu układanki: atomu. Samodzielna budowa ośrodka badawczego przekraczała możliwości Iraku. Konieczna była pomoc zagraniczna, po którą Husajn zwrócił się do Związku Radzieckiego.
Rosjanie owszem, zgodzili się, ale domagali się międzynarodowego nadzoru nad budową i działaniem instalacji. Takich skrupułów nie miała za to Francja. Francuzi zaoferowali cały pakiet: infrastrukturę, zapas uranu i specjalistów do obsługi obiektu. W 1977 roku na pustyni w pobliżu Bagdadu rozpoczął działanie reaktor Osirak.
Oficjalnie cały projekt miał służyć produkcji energii. Umowa z Francuzami wykluczała możliwość prac nad wojskowym wykorzystaniem atomu. Irak zablokował jednak dostęp do części kompleksu inspektorom Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Było oczywiste, że ma coś do ukrycia.
W grę mogły wchodzić prace nad bronią jądrową. Mogły, bo nigdy nie zostały oficjalnie potwierdzone. Co więcej, te kontrole w Osiraku, które przeprowadzono, nie wykazały żadnych nieprawidłowości.
Opinie ekspertów były (i są) podzielone – od całkowitego zanegowania możliwości produkowania przez Irak broni atomowej po przekonanie, że od jej pozyskania dzieliło Saddama Husajna bardzo niewiele czasu.
Racja stanu
Z punktu widzenia Izraela ryzyko było zbyt duże, choć kraj ten, dzięki niemieckiemu wsparciu, sam dysponował bronią jądrową. Aby utrzymać przewagę nie mógł dopuścić, by w jej posiadanie wszedł którykolwiek z wrogo nastawionych sąsiadów.
Gdy zawiodły zabiegi dyplomatyczne i siła argumentów, Izrael decyduje się na argumenty siły. Ale jak zniszczyć odległy reaktor? Pod uwagę brana jest akcja komandosów. Pomysł rajdu jednostek specjalnych zostaje jednak odrzucony. Żołnierzy trzeba przerzucić nad terytorium trzech wrogich krajów, więc stopień komplikacji i ryzyko takiej akcji są zbyt duże.
Nasycony bronią przeciwlotniczą Bliski Wschód to nie Uganda, gdzie kilka lat wcześniej Izrael był w stanie, daleko od własnego terytorium, opanować lotnisko i odbić przetrzymywanych zakładników. Akcja komandosów odpada.
Pozostaje nalot. Problem w tym, że w Izraelu nie ma odpowiednich samolotów. Do dyspozycji są jedynie starzejące się i zaprojektowane do nieco innych misji A-4 Skyhawk. Potrzeba nowocześniejszych maszyn. Izrael ma szczęście – w Stanach Zjednoczonych czekają zamówione przez szacha Iranu F-16.
Szach już nie rządzi, zmieciony przez islamską rewolucję. Dostawy nowoczesnej broni do Iranu zostały wstrzymane i Amerykanom pozostały nieodebrane samoloty. Maszyny trafiają do Izraela. Tam piloci są zdziwieni – po zaledwie miesięcznym, podstawowym szkoleniu, piloci nowych maszyn zaczynają intensywny trening misji na bardzo dalekich dystansach.
Wśród nich jest także bombardowanie Osiraku, ćwiczone na wzniesionej pośrodku pustyni makiecie ośrodka.
Iran atakuje
W międzyczasie Irak wikła się w wojnę z Iranem. Persowie mają ten sam pomysł, co Izraelczycy: chcą zbombardować Osirak. Iran nie ma jednak odpowiedniego wsparcia wywiadowczego, a do tego obawia się konsekwencji zbombardowania samego reaktora.
Zamiast tego celem są pobliskie laboratoria i budynek nadzoru. Atak przeprowadzony przez parę samolotów F-4, choć jest pierwszym nalotem na instalacje atomowe, nie przynosi oczekiwanego rezultatu.
Z ziemi i z powietrza
Tymczasem w Izraelu trwają przygotowania. Problemem jest zasięg samolotów. Nawet po wyposażeniu w dodatkowe zbiorniki paliwa jest on zbyt mały, by podczas nalotu F-16 mogły podjąć walkę z maszynami przeciwnika.
Dlatego osłonę zapewniają F-15, które mają wziąć na siebie ewentualne starcie z irackimi samolotami.
Jest też wsparcie naziemne. Choć porzucono pomysł zaatakowania reaktora przez komandosów, przy Osiraku czeka niewielki oddział z jednostki specjalnej Shaldag.
Zadaniem żołnierzy jest podświetlenie celu laserowym wskaźnikiem. Nie chodzi jednak o naprowadzanie bomb, ale o wskazanie go pilotom – w czasie misji liczy się każda sekunda i nie może być mowy o pomyłce.
Dzień ataku
Mimo wszystko ryzyko jest duże. Dzięki Sowietom i Francuzom przeciwnicy dysponują nowoczesną obroną przeciwlotniczą i samolotami. Izraelskie dowództwo szacuje przewidywane straty i zakłada, że co najmniej dwóch pilotów zostanie zestrzelonych.
Na tę okoliczność w gotowości oczekuje zespól CSAR (Combat Serach and Rescue), gotowy wyruszyć na pomoc zestrzelonym lotnikom.
Czas na przygotowania szybko ucieka. Piloci muszą zdążyć z atakiem, nim w reaktorze znajdą się radioaktywne substancje. Chodzi o „czyste” zbombardowanie instalacji, bez wywołania skażenia promieniotwórczego.
Na dzień ataku zostaje wyznaczona niedziela, 7 czerwca. Data nie jest przypadkowa. Izraelskie dowództwo zakłada, że w obiekcie nie będzie wówczas zagranicznego personelu, a obsady stanowisk broniących obiektu będą mniej liczne i zdekoncentrowane.
Król wie pierwszy
7 czerwca 1981 roku rozpoczyna się operacja Opera. O godzinie 15:55 z lotniska Etzion na Półwyspie Synaj zaczynają startować samoloty z gwiazdami Dawida na skrzydłach. Lot wymaga od pilotów ciągłego skupienia.
Aby uniknąć wykrycia przez radary, samoloty lecą na małej wysokości, nie przekraczając 150 metrów. Mają przed sobą okrężną trasę – zahaczają o Morze Czerwone, a następnie wzdłuż granicy pomiędzy Jordanią i Arabią Saudyjską kierują się na północny wschód.
Po drodze zdarza się nieoczekiwana wpadka – sytuacja z tych, których nie sposób przewidzieć. Podczas lotu nad Morzem Czerwonym cała formacja przelatuje nad królem Jordanii, który akurat wtedy wypoczywa na swoim jachcie w zatoce Akaba.
Husajn ibn Talal to świetnie wyszkolony pilot wojskowy, który nawet po objęciu władzy nie rezygnuje z pilotowania samolotów i śmigłowców. Bezbłędnie rozpoznaje izraelskie samoloty. Widzi też, jak są uzbrojone i w którym kierunku lecą. I rozumie, dlaczego przelatują tak nisko.
Celem może być Bagdad i Osirak. Wygląda na to, że Izraelczycy mają pecha, bo obaj Husajnowie – jordański i iracki – od kilku lat pozostają w przyjaznych stosunkach. Król faktycznie usiłuje ostrzec prezydenta Iraku, ale ostrzeżenie nie dociera do adresata. Irak nie ogłasza alarmu.
Co do sekundy
Zaskoczenie Irakijczyków jest kompletne. Radary nie działają, wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych milczą. Zanim osiągną gotowość do działania, izraelskie samoloty będą już daleko. Niecelną kanonadę otwierają tylko działka przeciwlotnicze, ale ich ogień nie wyrządza napastnikom szkód. O tym, jak wyglądał sam atak można przekonać się, oglądając film z nalotu, nagrany z perspektywy pilota.
Operation Opera
Przed atakiem F-16 włączają dopalacze i błyskawicznie wspinają się na ponad 2 tys. metrów. Atakują z zegarmistrzowską precyzją. Co pięć sekund kolejny samolot wchodzi w nurkowanie i na wysokości nieco powyżej kilometra uwalnia obie bomby.
Według późniejszych analiz co najmniej połowa trafia w cel. W sumie bombardowanie trwa tylko 40 sekund, ale to wystarcza, by zmienić iracki reaktor w stertę dymiących gruzów.
Napastnicy, nie niepokojeni przez nikogo, odlatują – tym razem na dużej wysokości – do Izraela. Niecałe 3 godziny od rozpoczęcia misji jest już po wszystkim – Osirak to sterta gruzów. Z akcji powróciły wszystkie samoloty. Strat nie ponieśli również ewakuowani śmigłowcem żołnierze Shaldagu. W bombardowanym obiekcie zginęło jednak 10 Irakijczyków i jeden Francuz.
Reperkusje
Później było dokładnie tak, jak można się spodziewać. Francuzi wyrazili swoje oburzenie, Wielka Brytania potępiła, Rada Bezpieczeństwa ONZ wydała gniewny komunikat. Nawet Stany Zjednoczone oficjalnie wstrzymały dostawy kolejnych F-16.
Nieco mniej oficjalnie – gdy uwagę mediów zaczęły zaprzątać inne sprawy – kilka miesięcy później Amerykanie dosłali sojusznikowi brakujące samoloty.
W 2007 roku Izrael przeprowadził operację Orchard. Zespół F-15 i F-16, naprowadzany przez przerzucony na miejsce oddział sił specjalnych, zbombardował instalacje atomowe innego sąsiada – Syrii.