Pecetowy hit na PS4: jak zepsuć konwersję? Czego brakuje grze Mount & Blade: Warband?
21.11.2016 17:27, aktual.: 10.03.2022 09:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kilka tygodni temu wyszła konwersja Mount & Blade: Warband na PlayStation 4. Gry liczy już sześć lat, jest niezbyt piękna, ale intryguje i potrafi w sobie rozkochać. Choć głównie na pececie.
Warband to przedziwna gra – swoisty „symulator rycerza”. Zręcznościowe RPG z elementami strategii i taktyki, osadzone w bardzo przyziemnym, pozbawionym magii świecie naśladującym średniowiecze. Rozwijasz postać, budujesz armię, zawierasz sojusze, napadasz na wrogie wioski, słowem: robisz wszystko, czego można by oczekiwać po trzynastowiecznym watażce.
Technicznie nie jest źle. Gra chodzi w Full HD i 60 klatkach na sekundę, choć przy większej zawierusze potrafi mocno przyciąć. Generalnie jednak jest w porządku – ale nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę, że grafika prezentuje poziom nieco tylko wyższy niż tytuły na PlayStation 2. Wielu graczy (w tym ja) narzekało na „ucięte” menusy, wyjeżdżające poza krawędzie ekranu, co jednak można w prosty sposób naprawić, wybierając opcję dopasowania obrazu do rozmiaru ekranu w telewizorze.
Warband chodzi całkiem sprawnie, ale problem z nim związany tkwi głębiej: w samym zamyśle konwersji, w koncepcji przeniesienia pecetowej gry na konsole. A raczej w jej braku. Wersja na PS4 (dostępna także na Xbox One) to bowiem przerzutka pozbawiona praktycznie jakichkolwiek widocznych zmian. Jeśli grasz na PC i chcesz się przekonać, jak wyszła, spróbuj zagrać padem.
Jak ujeżdżanie dzikiego mustanga podczas trzęsienia ziemi
Sterowanie jest nieprzemyślane i trudne, a na dodatek zmiana obłożenia pada jest niemożliwa. To rodzi problem, na który narzeka praktycznie każdy, kto zagrał w konsolowy Warband. Przyciski zoomowania i zmiany widoku z pierwszej osoby na trzecią znajdują się pod gałkami. Bardzo łatwo niechcący je nacisnąć, bo zadanie ciosu w określonym kierunku wymaga „zamachnięcia się” właśnie za pomocą gałki. W rezultacie w walce co chwilę przypadkowo przełączałem się między widokami, co doprowadzało mnie do szału. I nie tylko mnie, sądząc po wpisach na forum gry.
Menusy w stosunku do wersji pecetowej nie zostały zmienione ani o jotę, a bez myszki trudno je obsługiwać, bo np. przejście do ekwipunku najemników wymaga kilku dobrych kliknięć. Teoretycznie myszkę może zastąpić panel dotykowy. Problem w tym, że nie jest zbyt precyzyjny, a na dodatek działa bardzo wybiórczo: tylko na niektórych ekranach. Funkcja jest wyłączona np. w leksykonie, który zawiera setki pojęć. Aby zapoznać się z wybranym hasłem, trzeba do niego „dojechać” z samej góry menu. Akurat tu sterowanie dotykowe byłoby najbardziej przydatne.
W walce wydawanie komend za pomocą pada jest praktycznie niemożliwe. Bitwy to kotłowaniny, często trwające mgnienie oka. Decyzje podejmuje się w ciągu sekund. Próbuję więc wydać rozkaz odwrotu. Zobaczmy… menu rozkazów… przeklikać się niżej… grupy… zatwierdź… rozkazy… odwrót… tak, gotowe. O, wszyscy już nie żyją? Teoretycznie możliwe jest wydawanie komend głosowych, ale w moim przypadku nie działały (przyczyna nieznana), zaś „letsplaye” pokazują, że jeśli działają, niekiedy błędnie rejestrują polecenia.
Sterowanie wymaga długiej nauki i cierpliwości, a bez opanowania go trudno czerpać przyjemność z zabawy. W sieci można znaleźć sporo pytań typu: „Jak przejść do menu edycji armii? Czy można wyłączyć taką a taką kombinację przycisków?”. Gracze po prostu nie są w stanie ujarzmić gry. Instrukcji w pudełku oczywiście nie uświadczymy, bo dziś instrukcji się już nie robi – mimo że Mount & Blade to złożona gra z niezbyt przyjaznym tutorialem.
Kłody pod nogi
Problemy ze sterowaniem potęgują wpadki czysto konceptualne – chybione decyzje podjęte przez projektantów.
Odwiedzając wioski i zamki, można w każdej chwili wejść do menu szybkiej akcji, dzięki czemu nie trzeba np. szukać handlarza. Nie da się jednak z tego ekranu wrócić. Zamknięcie go powoduje zresetowanie pozycji gracza i cofa do wrót, skraju wsi, czy gdzie akurat znajduje się pozycja początkowa. Co prawda menu pozwala wykonać wszystkie czynności dostępne w wiosce, ale jeśli próbujesz wczuć się w nastrój albo chcesz pozwiedzać osady – będzie problem.
Kampania zapisuje się zawsze w tym samym pliku, nadpisując go. Robi to automatycznie, co oznacza, że jedna źle rozegrana bitwa przekreśla godziny wcześniejszych wysiłków. Niemiłą niespodzianką jest także uszkodzenie save'a – co nie jest niczym niespotykanym w tak dużym erpegu. A wystarczyłaby opcja ręcznego zapisu w nowych slotach… Wyobrażacie sobie grę w Skyrima na jednym pliku?
Być może największą wadą jest fakt, że graczowi absolutnie nikt ani nic nie pomaga. Zostaje wrzucony w świat gry i tyle, cześć, rób co chcesz. W tym tkwi urok Mount & Blade. Rozgrywce naprawdę towarzyszy poczucie wolności. Przynajmniej na początku przydałoby się jednak nieco więcej reżyserii, aby zapoznać nowego, zagubionego gracza z mechaniką i dać mu jakiś cel do osiągnięcia. Jest jedna misja wprowadzająca, okazuje się jednak zdecydowanie zbyt krótka i pomija większość mechanizmów.
Konwersja powinna być jak tłumaczenie: piękna, nie wierna
W Warband nie ma dobrych ani złych, nie ma widma zagłady wiszącego nad krainą. Sam znajdź sobie coś do roboty – może podbij sąsiednie królestwo? W przeciwnym razie się zanudzisz.
Byłby to całkiem fajny pomysł (kto nie lubi po prostu porozwalać się po mieście w GTA?), ale gra jest trudna, karze za nieprzemyślane działania, a na to wszystko nakładają się problemy ze sterowaniem. Brak fabularnego celu w zasięgu wzroku i konieczność długiej nauki sterowania sprawiają, że szybko można się zniechęcić. Po prostu nie ma powodu, aby się starać.
Wszystkie wady mają prostą przyczynę: Mount & Blade nie jest grą projektowaną pod konsole. To produkcja czysto pecetowa, więc konwersja wymagałaby redesignu całego menu i sterowania. Nie wystarczy umożliwić nawigację padem w pecetowym menu, żeby gra stała się „konsolowa”.
Grać czy nie grać?
W obecnej postaci w Warband grać jak najbardziej można, bo gra po prostu działa – to nie jest port skopany technicznie. Początki nie będą jednak łatwe ani przyjemne. Najlepszy teoretycznie jest tryb multiplayer, gdzie nie trzeba walczyć ze sztuczną inteligencją i można skupić się na walce. W singlu opanowanie grupy bezmyślnych botów jest niemal niemożliwe, a i rozwijanie kompanii za pomocą niewygodnych menusów nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Niestety – społeczność online jest niemal martwa.
Pozostaje więc kampania. Opcja dla bardzo wytrwałych. Cierpliwość, jeśli ją masz, może się jednak opłacić, bo Mount & Blade jest grą jedyną w swoim rodzaju - pomysłową, momentami zadziwiającą możliwościami. Przed zakupem dobrze się jednak zastanów, czy koncept jest wystarczająco atrakcyjny, by usprawiedliwić długi i trudny początek.