Operacja Orli Szpon. Nieudany atak Delta Force na Teheran
Przemytnik paliwa miał wyjątkowego pecha. Jego cysterna płonęła - trafił na ludzi, których pośrodku irańskiej pustyni zdecydowanie być nie powinno. Co robili żołnierze Delta Force na terytorium wrogiego kraju? Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale brali udział w wielkiej kompromitacji amerykańskich sił specjalnych.
03.03.2019 | aktual.: 09.03.2022 09:07
Amerykańscy żołnierze mieli wlecieć śmigłowcami na setki kilometrów w głąb wrogiego terytorium. Po rajdzie na stolicę Iranu, Teheran, zamierzali opanować ambasadę, uwolnić przetrzymywanych tam zakładników, a następnie – po zabezpieczeniu lokalnego lotniska – odlecieć do domu dużymi samolotami transportowymi.
Brzmi jak fabuła nieprawdopodobnego, wojennego filmu? Ta akcja naprawdę została przygotowana. Rozpoczęto nawet jej realizację, ale do finalnego starcia w Teheranie nigdy nie doszło. Zamiast tego amerykańskie jednostki specjalne skompromitowały się, siatka agentów na Bliskim Wschodzie została zdekonspirowana, a w ręce Iranu dostał się nowoczesny sprzęt i tajne dokumenty.
Co poszło nie tak?
Najlepszy sojusznik Stanów Zjednoczonych
Aby wyjaśnić, skąd w ogóle pomysł rajdu na Teheran, musimy cofnąć się o ponad 40 lat – do Iranu, w którym rządy silnej ręki sprawował szach Mohammad Reza Pahlawi. Był to czas, gdy państwo Persów cieszyło się statusem bliskiego sojusznika Stanów Zjednoczonych.
Dzięki szerokiej strudze petrodolarów rządzący Iranem szach Pahlawi zamawiał w Stanach dostawy najnowocześniejszego uzbrojenia. Podjął również ambitną próbę westernizacji i unowocześnienia kraju, zamawiając zagraniczne technologie i urządzenia. Problem polegał na tym, że – choć sprzęt był dostarczany terminowo – w Iranie brakowało specjalistów umiejących go obsługiwać, a zachodnie zwyczaje budziły sprzeciw lokalnych konserwatystów.
Napędzane ropą inwestycje nie przekładały się na dobrobyt obywateli, a wszelkie próby protestów były bezlitośnie pacyfikowane z użyciem okrutnej, tajnej policji SAWAK. Nic dziwnego, że posłuch zdobywali islamscy radykałowie.
Atak na ambasadę w Teheranie
W 1979 roku rewolucja islamska zmiotła szacha z tronu, jednak wcale nie uczyniła z Iranu nieprzejednanego wroga Stanów Zjednoczonych. Ten stał się nim dopiero wówczas, gdy Amerykanie odmówili deportacji do ojczyzny znienawidzonego władcy.
Atmosfera stała się tak gorąca, że – zapewne z aprobatą i wiedzą władz – tłum studentów zaatakował amerykańską ambasadę w Teheranie. Ochrona nie interweniowała – napastnicy byli nieuzbrojeni, ale wobec ich ogromnej liczby wszelki opór mijał się z celem.
W rezultacie do niewoli dostało się 53 obywateli amerykańskich. Nowe władze Iranu wykorzystywały ich jako element propagandy i kartę przetargowa. Na to Stany Zjednoczone nie mogły sobie pozwolić i – z inicjatywy m.in. doradcy ówczesnego prezydenta Jimmy’ego Cartera, Zbigniewa Brzezińskiego – wojsko rozpoczęło przygotowania do jednej z najbardziej zuchwałych operacji antyterrorystycznych w dziejach.
Orli Szpon i Miska Ryżu
Operacja zyskała kryptonim Orli Szpon (lub Miska Ryżu), a do jej przeprowadzenia wyznaczono najbardziej kompetentnych ludzi, jakich można sobie wyobrazić – utworzoną niedługo wcześniej formację Delta Force, wspartą przez inne, amerykańskie jednostki specjalne. Dowództwo operacji objął weteran z Korei i Wietnamu, współtwórca Delta Force, płk. Charles Beckwith.
Wojskowi rozważali kilka wariantów operacji. Jako niewykonalny odrzucono desant spadochroniarzy, zbyt narażonych na rozproszenie, ostrzał i obrażenia przy lądowaniu. Analizowano również możliwość przeszmuglowania żołnierzy przez granicę z Turcja w samochodach – chłodniach. W tym przypadku nawet szczęśliwe dotarcie na miejsce nie rozwiązywało problemu, jakim była ewakuacja po wykonaniu zadania.
Rajd Delta Force na Teheran
Wojsko postawiało na trzecią wersję pomysłu. Agenci CIA oznaczyli pośrodku irańskiej pustyni dogodne miejsce do lądowania o kryptonimie Desert One. Miały tam wylądować samoloty transportowe z wyposażeniem i paliwem dla 8 śmigłowców CH-53 Sea Stallion. Na ich pokładach komandosi mieli dotrzeć do Desert Two – oddalonej o około120 kilometrów od Teheranu kryjówki opuszczonej kopalni soli.
Tam na żołnierzy oczekiwały ciężarówki, kupione specjalnie na tę okazję przez lokalnych agentów. Konwój miał dotrzeć do Teheranu. Zadaniem jednej z grup żołnierzy było opanowanie elektrowni i odcięcie zasilania. Celem kolejnej był szturm na ambasadę i odbicie zakładników, a następnie przedostanie się na miejski stadion sportowy.
Ze stadionu miały ich podjąć śmigłowce, którymi cala grupa zamierzała dolecieć do lotniska, opanowanego w międzyczasie przez kolejny oddział. Lotnisko było potrzebne do lądowania dużych transportowców C-141 Starlifter. Na ich pokładach żołnierze i uwolnieni zakładnicy mieli opuścić Iran.
Zabezpieczeniem operacji miały zająć się samoloty AC-130 Spectre – po opuszczeniu ambasady jej budynki miały zostać zniszczone przez gunshipy, ubezpieczające następnie ewakuację.
Powietrzne wsparcie powierzono samolotom, stacjonującym na lotniskowcu USS Nimitz. Na ich skrzydłach namalowano nietypowe kolorowe pasy – chodziło o odróżnienie własnych maszyn od identycznych samolotów, zakupionych przez szacha dla sił lotniczych Iranu.
Brak szans na powodzenie
Plan – choć efektowny – miał wiele słabości. Pomysłodawcy misji rzucali do niej ludzi z różnych jednostek, którzy dotychczas nie współpracowali ze sobą. W akcji mieli wziąć udział m.in. żołnierze z Delta Force, oddział Rangersów, przedstawiciele korpusu piechoty morskiej, marynarki i lotnictwa. Doświadczeni żołnierze dostrzegali skalę problemu, czego dowodem są słowa płk. Beckwitha, który w rozmowie z gen. Jamesem Vaughtem stwierdził:
Nawet, jeśli oficer nieco przesadzał, dalsze wydarzenia pokazały, że jego sceptycyzm był uzasadniony.
Morskie śmigłowce kontra pustynia
24 kwietnia 1980 z pokładu lotniskowca USS Nimitz, operującego kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Iranem, wystartowało 8 śmigłowców CH-53 Sea Stallion.
Maszyny budziły zdziwienie wśród załogi – poinformowano ją, że biorą udział w akcji rozminowywania, ale nietrudno było się domyślić, że nie jest to prawdą. Śmigłowce pomalowano tak, by zakryć znaki identyfikacyjne i symbole przynależności państwowej.
Niedługo po przekroczeniu granicy Iranu w jednym ze śmigłowców rozległ się sygnał alarmowy, sygnalizujący uszkodzenie wirnika. Uszkodzona maszyna wylądowała, a jej załogę podjął z ziemi inny śmigłowiec. Niedługo później piloci ujrzeli nad pustynią białą, gęstą mgłę. Chmury, znanej w Iranie jako habub, nie tworzyły jednak kropelki wody, ale niezwykle drobne ziarenka piasku. Problem polegał na tym, że aby zmniejszyć masę śmigłowców, przed misją zdemontowano ich filtry przeciwpyłowe.
Pył wciskał się wszędzie. Przenikał do kabin, osiadał na wyposażeniu, zasłaniał widoczność pilotom. Ominięcie chmury nie wchodziło w grę – choć śmigłowce tankowały pod drodze z latających cystern, nie pozwalały na to szczupłe zapasy paliwa. W normalnych warunkach śmigłowce bez trudu mogły przelecieć nad przeszkodą, ale tam mogłyby zostać wykryte przez irańskie radary. Dowódca podjął dramatyczną decyzję: przebijać się przez habub.
Zobacz także
Nie trzeba było długo czekać, by kolejna załoga zameldowała uszkodzenie. Tym razem szwankowały systemy nawigacyjne i dalszy lot w warunkach ograniczonej widoczności był niemożliwy, co zmusiło maszynę do powrotu na lotniskowiec.
W powietrzu pozostawało 6 maszyn – dokładnie tyle, ile było niezbędnych do przeprowadzenia operacji. Oznaczało to, że Amerykanie nie mogą stracić żadnego Sea Stalliona. A przecież misja dopiero się rozpoczynała.
Problemy na lotnisku Desert One
W tym czasie na pustynnym lądowisku Desert One zaczęły lądować samoloty. Przetransportowani nimi żołnierze rozproszyli się, tworząc wokół lądowiska sieć posterunków. Jeden z nich – blokujący przebiegającą opodal drogę – niebawem ujrzał światła nadjeżdżającego autobusu.
Kilkudziesięciu podróżujących nim cywilów zostało tymczasowo wziętych w niewolę, gdy w miejscu, gdzie nie powinno być nikogo postronnego pojawiły się kolejne samochody. Cysterna i pickup na pełnej prędkości ominęły blokadę, jednak jeden z żołnierzy zdołał trafić większy samochód pociskiem z granatnika na moment po tym, jak przerażony kierowca wyskoczył z szoferki i przesiadł się do pickupa.
Nad pustynią uniosła się ogromna kula ognia – trafiony pojazd okazał się bowiem cysterna przemytników paliwa, którzy na pełnym gazie uciekli z miejsca zdarzenia.
Kolejny problem pojawił się gdy na pustyni zaczęły w końcu lądować znacznie spóźnione śmigłowce. Jeden z nich raportował pozornie niegroźną awarię – szwankował jeden z pomocniczych systemów hydraulicznych.
Teoretycznie maszyna nadawała się do lotu, jednak awaria oznaczała, że w przypadku awarii głównego układu – prawdopodobnej, gdy maszyna znajdzie się pod ostrzałem - Amerykanie stracą kolejnego Sea Stalliona. Co gorsza, piloci nadających się do akcji śmigłowców byli wyczerpani długim lotem tuż nad ziemią, w goglach noktowizyjnych i wyjątkowo niesprzyjających warunkach.
Pospieszna ewakuacja
Doszło wówczas do spięcia pomiędzy bezpośrednio dowodzącymi operacją, a nadzorującymi jej przebieg oficerami z bazy w Egipcie. Płk. Charles Beckwith rozumiał że 5 zdatnych do dalszego działania maszyn to za mało, by zakończyć misję sukcesem – w Iranie musieliby pozostać żołnierze albo część zakładników. Mimo tego dowództwo naciskało, a na kontynuację nalegał osobiście Zbigniew Brzeziński.
Płk. Beckwith nie ugiął się i w końcu uzyskał zgodę prezydenta Cartera na przerwanie operacji. Nie oznaczało to jednak końca problemów.
Jeden ze śmigłowców wystartował, by przemieścić się nieco dalej w celu zatankowania paliwa. Na skutek błędu pilota maszyna uderzyła jednak w statecznik jednego z samolotów, powodując tragiczną katastrofę, w której zginęło 8 osób.
Co gorsza, zbliżał się świt, a razem z nim ryzyko wykrycia przez irańskie lotnictwo. W Desert One rozpoczęła się gorączkowa walka z czasem, podczas której doszło do wielu zaniedbań. Podczas ewakuacji nie zniszczono pozostawionego na ziemi sprzętu – na pustyni pozostały śmigłowce i duże ilości wyposażenia. Z pozostawionych maszyn nie zabrano nawet wszystkich dokumentów.
W rezultacie w ręce Iranu dostały się śmigłowce, przejęte następnie przez irańskie wojsko. Co gorsza, w jednej z maszyn pozostała dokumentacja misji i dane lokalnych agentów, co oznaczało zagładę siatki CIA w tamtym rejonie. W Iranie pozostawał także zespół zabezpieczający lądowisko Desert Two, który miał jednak sporo szczęścia i zyskał czas na ewakuację - po wykryciu pozostawionych śmigłowców Irańczycy nie przeszukali ich natychmiast. Sądząc, że są zaminowane, zniszczyli najpierw dwa z nich ogniem z działek samolotów.
Amerykanie uczą się na błędach
Nauka na błędach to wyjątkowo cenne doświadczenie, a operacja w Iranie pokazała, że nawet najlepiej wyszkolona jednostka specjalna nie gwarantuje sukcesu - choć nie doszło do kontaktu z wrogiem, stracono 8 żołnierzy, samolot transportowy i 6 śmigłowców. Amerykanie nie zmarnowali okazji, by dokładnie przeanalizować przebieg operacji Orli Szpon, wyciągnąć z niej wnioski, wskazać rozpoznane problemy i ich rozwiązanie.
PROBLEM: Siły specjalne, do tej pory niezależne od siebie i konkurujące, potrzebują nadrzędnego dowództwa, które będzie koordynować ich działania, rozstrzygać konflikty i zapewniać niezbędne wsparcie.
ROZWIĄZANIE: Utworzenie SOCOM (United States Special Operations Command) – jednolitego Dowództwa Operacji Specjalnych.
PROBLEM: Jednostki specjalne potrzebują specjalnie wyszkolonych pilotów, zdolnych do długotrwałych lotów na niskim pułapie, w zmiennych warunkach atmosferycznych i przy ograniczonej widoczności.
ROZWIĄZANIE: Utworzenie jednostki Night Stalkers (160th Special Operations Aviation Regiment), z pilotami szkolonymi do akcji specjalnych i śmigłowcami wyposażonymi do takich zadań.
PROBLEM: Agenci cywilnego wywiadu nie są w stanie zapewnić właściwego wsparcia dla sił specjalnych – brakuje im specjalistycznej wiedzy i umiejętności, przydatnych podczas zabezpieczania operacji wojskowych.
ROZWIĄZANIE: Powołanie ISA (Intelligence Support Activity) – Służby Wsparcia Wywiadu, dobierającej swoich agentów spośród żołnierzy z jednostek specjalnych, podlegających SOCOM.
PROBLEM: Wojsko potrzebuje maszyny, która może startować i lądować jak śmigłowiec, ale podczas lotu zapewni prędkość typową dla samolotów.
ROZWIĄZANIE: Rozpoczęcie programu budowy zmiennopłata V-22 Osprey. Po długim okresie prób i udoskonalania maszyny, pierwsze zmiennopłaty rozpoczęły służbę w 2005 roku.
PROBLEM: System szkolenia oparty na indywidualnej, rozproszonej wiedzy ekspertów może załamać się, gdy ci zginą albo z jakiegoś powodu nie będą w stanie jej przekazać.
ROZWIĄZANIE: Kodyfikacja wiedzy i procedur stosowanych przez siły specjalne.
Zakładnicy wracają do domu
Niepowodzenie operacji Orli Szpon stało się nowym początkiem amerykańskich sił specjalnych. Analiza przyczyn irańskiej klęski zaowocowała zmianami, które – konsekwentnie wdrożone i przeprowadzone – zaprowadziły amerykańskich specjalsów na poziom, prezentowany w kolejnych latach podczas niezliczonych, zakończonych sukcesami misji.
Mimo niepowodzenia operacji, pojmani w ambasadzie zakładnicy zostali w końcu uwolnieni. Ich powrót do domu okazał się możliwy nie dzięki akcji antyterrorystycznej, ale za sprawą zakulisowych negocjacji z Iranem. Spędzili w niewoli w sumie 444 dni.