Mistel – śmiercionośna jemioła. Niemiecka broń, która miała zmienić los wojny
Gdy Japończycy poświęcali swoich pilotów w daremnych atakach kamikadze, Niemcy mieli ciekawszy pomysł. Zbudowali śmiercionośną "jemiołę" - zestaw dwóch samolotów, z których jeden pełnił rolę latającej bomby.
24.04.2021 | aktual.: 08.03.2022 14:07
Jednym z problemów, doskwierających III Rzeszy przez niemal całą II wojnę światową, był brak lotnictwa strategicznego. Luftwaffe mogła wspierać armię na linii frontu czy atakować jego bliskie zaplecze, ale niszczycielskie wyprawy bombowe na odległe centra przemysłowe, porty czy węzły komunikacyjne pozostawały poza jej zasięgiem.
Choć Niemcy zbudowali samoloty dalekiego zasięgu, były to konstrukcje albo niezbyt udane – jak He-177 – albo, jak Focke-Wulf Fw 200, nieliczne i zaprojektowane do zupełnie innych zadań.
Słabość tę boleśnie obnażyła bitwa o Anglię i podtrzymały kolejne kampanie – zwłaszcza na wschodzie, gdzie ewakuowane przed Blitzkriegiem fabryki pracowały bez przeszkód pełną parą. Jedną z prób przezwyciężenia tego problemu była budowa nietypowych zestawów, które – choć składały się z maszyn różnych typów – zyskały wspólną, nieoficjalną nazwę Mistel (niem. jemioła). Co było w nich wyjątkowego?
Samolot na samolocie
Mistel składał się z dwóch samolotów. Większa i cięższa maszyna była pozbawiona załogi i większości wyposażenia. W opróżnionym kadłubie montowano silne ładunki wybuchowe. Drugim elementem Mistela był lżejszy samolot, umieszczany na grzbiecie większej maszyny. Zasiadał w nim pilot, który miał możliwość sterowania całym zestawem.
Po zbliżeniu się do obiektu ataku pilot nakierowywał na niego cały zestaw, odłączał się i odlatywał lżejszym samolotem, a dolna maszyna samodzielnie podążała w stronę celu niczym pocisk samosterujący. Obok niezliczonych prototypów do produkcji seryjnej trafiło kilka zestawów.
Standardowo w roli samolotu-pocisku stosowano jeden z bombowców, zazwyczaj był to Junkers Ju 88. Lżejszą maszyną był z reguły któryś z myśliwców, jak różne wersje BF-109 i FW-190.
Prawie jak kamikadze
Kluczowym elementem zestawu były jednak nie same samoloty, ale celownik, który umożliwiał użycie maszyn w takiej konfiguracji. Choć konstruowano go z myślą o automatycznym naprowadzaniu na cel zwykłych bombowców, okazał się przydatny także w latających bombach.
Pilot siedzący w górnej, lżejszej maszynie miał możliwość – dzięki połączeniu sterów obu samolotów – jednoczesnego sterowania dwoma maszynami.
Po zbliżeniu się do celu wprowadzał cały zestaw w płytkie nurkowanie i odłączał się, bezpiecznie odlatując. Dolny samolot, wyładowany ładunkami wybuchowymi, podążał wówczas w stronę celu kierowany wskazaniami celownika-autopilota.
Lotnictwo strategiczne na miarę możliwości
Rozwiązanie takie miało, przynajmniej w teorii, kilka zalet. Pierwszą, kluczową, był zasięg takiego zestawu, tworzący z niego namiastkę broni strategicznej. Wynikało to z faktu, że podczas lotu w stronę celu Mistel korzystał z paliwa przenoszonego przez cięższy samolot i po wykonaniu ataku pilot lżejszej maszyny miał nadal pełne zbiorniki.
Kolejną zaletą był fakt, że do ataku angażowano tylko jednego pilota zamiast wieloosobowej załogi. W teorii ważna była również niszczycielska siła precyzyjnego nalotu – poza ładunkami wybuchowymi w dziobie samolotu-bomby montowano również duże głowice kumulacyjne, co miało znaczenie w przypadku atakowania niewielkich, ale silnie opancerzonych celów, jak np. okręty wojenne.
Jak wyłączyć prąd w Moskwie?
Jedną z planowanych przez Niemców operacji miał być nalot na brytyjską bazę morską Scapa Flow, gdzie zmasowanym atakiem latających bomb zamierzano zniszczyć część brytyjskiej floty wojennej. Zanim operacja doszła do skutku, sytuacja na froncie zmieniła się na tyle, że znaczenie Scapa Flow zmalało i nalot przestał mieć sens.
Innym ciekawym przedsięwzięciem miała być operacja Żelazny Młot. Niemcy planowali wykorzystać kilkadziesiąt Misteli do niszczycielskiego ataku na sowieckie zakłady przemysłowe nad Wołgą i Donem.
Inne źródła wskazują, że najważniejszym celem operacji były kluczowe dla rosyjskiego przemysłu elektrownie. Operacja – mimo podjętej próby zgrupowania potrzebnych sił – nigdy jednak nie doszła do skutku.
Atak na Warszawę
Zamiast zmasowanych ataków Mistele wykonywały niewielkie naloty, w których uczestniczyły pojedyncze samoloty lub tylko kilka maszyn. Zaatakowano w ten sposób m.in. alianckie siły inwazyjne podczas lądowania w Normandii.
Mistele wzięły udział także w niemieckim nalocie na Warszawę, wykonanym w kwietniu 1945 roku, a zatem w czasie, gdy Armia Czerwona stała już na linii Odry, przygotowując się do ostatecznego szturmu na Berlin.
Nalot ten stanowi ciekawy dowód na to, jak mało skuteczne było rosyjskie panowanie w powietrzu na froncie wschodnim. Nad Warszawę nadleciało wówczas 6 Misteli, które – bez większego powodzenia – zaatakowały jeden z mostów.
Broń ostatniej szansy
Czy Mistele miały sens? Wojenna praktyka pokazała, że – choć była to bardzo ciekawa broń – jej znaczenie okazało się mizerne. Nad atutami przeważyły wady: niewielka prędkość zestawu, ograniczona celność i konieczność poświęcenia samolotu, który stawał się bronią jednorazową.
Wady te nabierały dodatkowej wagi w sytuacji, gdy – równocześnie z Mistelami – niemieccy inżynierowie rozwijali m.in. udane pociski kierowane, które z czasem okazały się przyszłością lotnictwa.
Obok seryjnie produkowanych zestawów powstało wiele mniej typowych prototypów, wykorzystujących m.in. samoloty odrzutowe, szybowce czy nawet zaprojektowane od podstaw, bezzałogowe pociski kierowane.
Wśród planowanych koncepcji użycia tej broni warte wspomnienia są zamiary wykorzystania Misteli w roli broni przeciwlotniczej. W tym wariancie wyładowany ładunkami wybuchowymi samolot miał wlatywać w formację alianckich bombowców, gdzie potężna eksplozja miała niszczyć jednocześnie liczne samoloty nieprzyjaciela.
Protoplasta pocisków samosterujących
Z punktu widzenia Niemców Mistele wydają się jednak przede wszystkim próbą obejścia braku własnych bombowców dalekiego zasięgu. W przypadku innych państw cele, które stawiano przed Mistelami, były z powodzeniem realizowane przy użyciu bardziej konwencjonalnych środków, jak bombowce strategiczne.
Praktyka ostatnich lat wojny zweryfikowała założenia i spore grono ciekawych konstrukcji, opracowanych przez niemieckich inżynierów, nie odegrało zakładanej roli. Zarówno Mistele, jak i większość konstrukcji zaliczanych do tzw. broni odwetowej czy Wunderwaffe, nie tylko nie zapewniły Niemcom zwycięstwa, ale nawet w istotny sposób nie wpłynęły na przebieg walk.
Mimo tego warto docenić pomysłowość konstruktorów i fakt, że broń tego typu stała się prekursorem rozwiązań, które wyznaczyły rozwój lotnictwa wojskowego na kolejne dekady.
Warto przy tym wspomnieć, że nie tylko Niemcy próbowali wykorzystać samoloty bombowe w roli kierowanych pocisków. Nie chodzi tu wcale o japońskie naloty kamikadze, ale m.in. o amerykańskie projekty Anvil i Afrodyta, zakładające przebudowę na latające, radiowo kierowane bomby ciężkich bombowców B-24 i B-17. Oba programy, mimo przeprowadzonych testów i kilku misji bojowych, zakończyły się jednak – podobnie jak w Niemczech – niepowodzeniem.